Sobota. Wizyta u fryzjera i zły humor, bo włosy zniszczone bardziej niż zwykle. To cena, jaką muszę płacić za bycie blondynką. Z salonu na „salon”. Teraz wpadam do taty. Wpadam to chyba najbardziej precyzyjne słowo tej wizyty. Niosę słoik gulaszu, który przez dwie godziny spokojnie odpoczywał przy fryzjerskim fotelu. Niewiele mówię. Bo i co tu powiedzieć. Jestem zła. Na fryzjera, na bałagan w domu taty, na jego bezradność i… że ten dom taki pusty. Nalewam wody do wiaderka. Po czterdziestu minutach widać nareszcie podłogę, która jutro znów zniknie pod przykryciem rzeczy, błota i zwierzęcej sierści. To już nie ważne. Zrobiłam, co należało. Teraz wychodzę. Wracam do siebie. Mijam bloki i ulice, na których bawiłam się jako dziecko. Z górki… mojej górki… zjeżdżają na sankach dzieci. Przez moment widzę wśród nich siebie. Ale to nie mój czas, mój już się tutaj kiedyś dział.

Krok po kroku. Dalej. Patrzę z daleka na okna mojego domu sprzed lat i na myśl przychodzą mi słowa Kochanowskiego „…Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim…”. Wiem, nie dla mojej mamy był pisany ten wiersz, ale to on z domem kojarzy mi się najmocniej. A może nie z domem, ale z żalem i tęsknotą. Nieważne zresztą. Mamy nie ma, to fakt, którego nie potrafię przyswoić. Myślę, że nigdy nie przyswoję. I tej myśli też towarzyszy złość. Nie, nie jestem zła na mamę, że odeszła, ale na to, że jej TU nie ma. Nie będzie. Że nie przytulę, nie usłyszę...

Mijam plac zabaw. Pełen kolorów i śniegu. To też już było w moim wydaniu. Ślady tamtych czasów utrwalił aparat. Dziś zdjęcie sprzed piętnastu lat przypomina jedynie o tym, że moja córka jest dorosłym człowiekiem. A roześmiana twarz dziecka z fotografii budzi smutek. Że to tak dawno… że już nie wróci… Tyle znajomych miejsc, tyle wspomnień i nic oprócz.

„Wszystko ma swój czas…" teraz ta piosenka przewraca mi myśli w głowie. Na środku drogi, którą ponad trzydzieści lat temu chodziłam do szkoły – staję. Zawracam. Znów idę pod górę. Do taty. Tam, gdzie mój rodzinny dom. Dziś bez mamy, ale cały jej.

Na zakręcie spotykam tatę. Pochylony i zmęczony życiem, idzie do mamy. Na cmentarz. Widzę radość w jego smutnych oczach. Skąd się tu wzięłaś? – pyta mnie. Oficjalnie odpowiadam „wróciłam zobaczyć, jak się czujesz. Po drodze chciałam zajrzeć do mamy”. Nieoficjalnie (myśl w mojej głowie) dudni: „Przyszłam, bo nie chcę niczego przegapić… Przyszłam, bo nie mam prawa się na tobie wyżywać za całe zło tego świata… Przyszłam, bo nie wyobrażam sobie, że kiedyś nie będę mogła tu już przychodzić… Przyszłam, bo cię kocham… bo boję się myśli bez ciebie.”

Ale ty wciąż mi przypominasz o tym, że życie to moment. Każesz pamiętać o kwiatach, które po tobie zostaną… obrączkach, które odpoczywają od spuchniętych palców… i… zwierzętach. Mówisz „zaopiekuj się psem i kotem, wiem, że u ciebie będą się miały dobrze…”, a ja nie chcę takich pożegnań.

Nie chcę. Serce mi pęknie bez ciebie.
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter