Wraz ze Środą Popielcową zaczynające się dni pokuty, postem wielkim zwane, są wyjątkowe, niezwyczajne, równowagi potocznej pozbawione. Co wyjątkowego zatem jest w nich, skoro wszystko toczy się wraz z ich czasem upływającym, rytmem znajomym, utrwalonym zwyczajnymi poczynaniami  ludzkimi, rutyną codzienności naznaczonym? Tak spokojnie  i bezceremonialnie banał życia ludzkiego opisanym zostaje: „Ludzie na ulicy spieszą w swoich interesach, z teczkami pod pachą, z tornistrami i siatkami na zakupy, pędzą, mijając kościół, który jak martwy mur wyróżnia się z szeregu kolorowych sklepowych wystaw. O Nim nie myśli nikt. Bo teraz nikt Go nie potrzebuje. Słychać gdzieś stukot maszyny do pisania, dymią kominy fabryk, uczniowie biedzą się nad zadaniem z matematyki, gospodynie domowe robią w domach pranie: wszystko idzie swym utartym trybem, w zamkniętym obiegu, w którym dla Niego nie ma miejsca”.

Ale oto głoszony jest, jak prowokacja, jak skandal, jak niepokojenie wielkie post wielki. I po co? Że ludzie ceremonie wszelakie lubią? Że życie ich ujęte zostaje w jakiś z góry wyznaczony porządek? Że wpisani zostają w wielki plan Niebieskiego Reżysera, który wciąż odsłania przed nimi kolejne swoje zamysły: a toż narodzenie Boże, a toż czas pokuty i umartwienia, a to wreszcie dni boju ciężkiego, uwieńczone ostatecznym zwycięstwem nad mocami chaosu, zniszczenia i rozkładu, tym razem Zmartwychwstaniem nazwane? A post wielki znaczy jedno z tych starannie wyznaczonych ogniw wielkiego łańcucha sensu. Czy tak?

Może jest całkiem inaczej? Może chciałby nas wyrwać czas ten szczególny z narkotycznego snu, jaki aplikujemy sobie gwoli „świętego spokoju” uciekając w miarę bezpieczne życie na dobrach tymczasowych budowane i w nie wplecione? Może chciałby nasz zahipnotyzowany wzrok oderwać raz jeden (na moment) od blichtru towarów kuszących nas w wielkich „ogłupiaczach” (hiper-marketami zwanych) i mass – mediów, które nie są na naszą miarę (bo na miarę kogokolwiek żywego są?).

Chyba nie obejdzie się bez tekstu Pascala, który w XVII wieku, na wskroś wglądając w ludzkie serce, tak głębokie i tak lęku pełne, bezdenne i płytkie jednocześnie, wmyślając się genialną swoją intuicją w ewangeliczny zapis, ostatnie dni Chrystusa ogarniający, prowokująco pisał: „Jezus w swej męce cierpi udręczenia, jakie zadają mu ludzie, lecz przedtem – udręczenia, jakie zadaje sam sobie: turbare semetipsum…

Jezus szuka jakiejś pociechy bodaj u swoich trzech najdroższych przyjaciół, a oni śpią…

Jezus jest jedyny na ziemi, nie tylko ten, który odczuwa i podziela jej mękę, ale który ją zna…”. Co zatem z tych fraz przytoczonych wyłania się znacząc trop postu wielkiego? Ano to choćby, że Bóg sam sprzymierzył się ze mną w tym, co jest we mnie stałą możliwością, (jeśli nie rzeczywistością dojmującą i nie do zniesienia), zarazem najgłębszym pokładem mojego istnienia – cierpieniem właśnie, moją bezbronnością, moim lękiem. Wszedł w moje cierpienie i nim się stał. Gdzież Go znaleźć można najpewniej, jak nie w udręczeniu moim, samotności i bólu?

         Ale sięgamy po tekst genialnego Pascala dalej: „Jezus będzie konał aż do skończenia świata: nie trzeba spać przez ten czas…

         Jezus cierpi męki i najsroższe udręczenia, módlmy się tedy dłużej…

         Myślałem o tobie w moim konaniu; wylewałem krople krwi dla ciebie…

Jestem ci więcej przyjacielem niż ten lub ów; uczyniłem dla ciebie więcej niż oni; oni nie wycierpieliby tego, co ja wycierpiałem od ciebie, i nie umarliby dla ciebie w dobie twoich niewierności i okrucieństw, jak ja uczyniłem…”

Pytamy zatem: czy jest większy kochanek niż ten Chrystus, którego oto spotkać mogę tam, gdzie mnie przywiedzie nieuchronnie kondycja moja, tak efemeryczna i tak zjawiskowa? I wiem, że tam czeka na mnie w mojej wielkości i moim wyczerpaniu i bezbronnym cierpieniu Ten, który dopełnił miary moich pragnień i tęsknot. Czas postu wielkiego szukać każe Tego, który bardziej jest niż wszystkie pewniki świata tego. Ale jeszcze czymś więcej…

W czasie, w którym króluje kultura, nazywana przez profesora L.  Kołakowskiego, kulturą analgetyków, rzeczywistość cierpienia nie cieszy się najlepszą passą. Pisze autor Obecności mitu: „Do ważnych, choć mało zwracających uwagi jakości naszej cywilizacji, należy całkowity odwrót od wiary w wartość cierpienia. Że cierpienie jest lub bywa źródłem wartości – przekonanie to jest obecne w większości znanych nam kultur pierwotnych i dochodzi do głosu w zjawisku tak powszechnym jak surowość czy nawet okrucieństwo obrzędów inicjacyjnych”.

Ale przecie my cierpienia nie chcemy wynosić na piedestał boskości, nie chcemy czynić z niego wszechobecnego bóstwa. Chcemy jedynie wskazać, że w nim i poprzez nie otwiera się droga dokądś. Nie wiemy, jeszcze dokąd, ale… Przytoczmy tekst myśliciela, który zniszczyć chciał wszelkie więzi łączące go z chrześcijaństwem, ale czy do końca?... Oto F. Nietzsche, cierpiący nad miarę, z bólem oswojony: „Dopiero wielkie cierpienie, owo długie, powolne cierpienie, które potrzebuje czasu, w którym spalamy się niejako wraz z zielonymi gałęziami, zmusza nas filozofów, do zstąpienia w naszą ostateczną głębię i do odrzucenia od siebie wszelkiej ufności, wszelkiej dobroduszności, zasłon, łagodności, przeciętności, w czym wcześniej ulokowaliśmy może nasze człowieczeństwo. Wątpię, by taki ból ‘ulepszał’  - lecz wiem, że on nas czyni głębszymi”. Wiemy jedno: cierpienie wiedzie nas w głąb. Ale czego? Kogo? I czy warto brać pod uwagę jego wołanie?

Zbliża się czas szczególny. On stawia nas przed wyborem nie takim sobie, byle jakim, głupim i kolejnym, powtarzalnym w nieskończoność! Jesteś zdolny stawić czoło swojemu niepowtarzalnemu człowieczeństwu? Jeśli nie, co z ciebie zostanie? Posłużmy się tekstem C. K. Norwida na koniec tej refleksji:

                   Coraz to z ciebie jako z drzazgi smolnej

                   Wokoło lecą snopy zapalone

                   Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny,

                   Czy to co twoje ma być zatracone.

                   Czy popiół zostanie, czy zamęt,

                   Co idzie z burzą w przepaść,

                   czy zostanie na dnie popiołu

                   Gwiaździsty diament,

                   Wiekuistego zwycięstwa zaranie?

 

                                                                  Ks. Leszek Łysień

 

 

 

 

 

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter