Czego potrzebuje człowiek? Z całą pewnością tego nasamprzód, co zaspokoi jego podstawowe biologiczne wymogi: pożywienia, snu, zaspokojeń seksualnych, zatem namacalnej bliskości drugiego człowieka, tego wszystkiego, co dyktatowi instynktu samozachowawczego i instynktowi zachowania gatunku jest poddane. Wiele jeszcze innych rzeczy człowiek potrzebuje, zaś owe tablice potrzeb układają się znowu wedle logiki dyktatu danego czasu. Jakoż powiadają, że w dniu dzisiejszym, żyć można bez Boga na ten przykład, ale bez pieniędzy żyć nie można. Jakby z tego samego wymiaru rzeczywistości te były, jakby możliwe do zastąpienia jedna drugą. Zresztą już od czasu jakiegoś i Bóg i mamona zlewają się w percepcji ludzkiej w jedną rzeczywistość. Za sprawą niebagatelną Kościoła również! Pytamy zatem raz jeszcze mocno zaniepokojeni: czego potrzebuje człowiek, aby wybrzmiało w nim całe bogactwo jego bytu?

         Sięgamy po precyzyjne analizy M. Schelera, znakomitego niemieckiego myśliciela, który konsekwentnie odsłania trzy wymiary decydujące przestrzeni ludzkiego bytowania: najpierw jako fundament odsłania się przemożna władza krwi, potem siły, wreszcie ekonomii. Przecie więzy krwi cementowały ludzkie jeszcze małe wspólnoty przed powstaniem narodów i państw. W pochodzie rodzaju ludzkiego ku przyszłości, tam gdzie środki produkcji uległy zmianie niewielkiej, wszystko zależało na kolejnym etapie od polityki. To siła decydowała o tym, kto mógł dyktować korzystne dla siebie warunki, poddając sobie słabszych. Kroniki pisał miecz, zaś bohaterami par excellence byli wodzowie, zdobywcy, ludzie fizycznym wigorem naznaczeni. Zaś dalej idąc w dzieje rodzaju ludzkiego, na uwadze mając potęgujące się możliwości technologiczne i technokratyczne przemyślności ludzkiej, względy ekonomiczne zyskują przewagę decydującą o wszystkim.

         Krew, siła, ekonomia – czy ogarniają bez reszty bogactwo istoty ludzkiej? A może nic więcej w człowieku nie ma? Może człowiek to wyrafinowane zwierzę, napędzane doraźnymi potrzebami, reagujące jedynie na wyzwania środowiska, w którym żyć mu przychodzi? Pokusa taka istnieje nie od dziś, by rzeczywistość człowieka zubożyć, pozbawić wymiaru szerszego, porywającego dalej. Stąd nieustanne kwestionowanie, podważanie ewangelicznej z ducha wizji człowieka, który sobą sięga poza fizjologiczne, biologiczne czy nawet psycho – kulturowe sposoby zaspokojeń swojego wiecznie niespokojnego ducha. Dąży dalej, wciąż czegoś nowego szukając, bez możliwości zakorzenienia się tu i teraz. I tak przypomina nam A. de Saint Exsupery: „Człowiek nie jest tucznym bydlęciem i miłość jest dla niego ważniejsza niż pożytek. Nie może kochać domu, który nie ma swego oblicza i gdzie kroki nie znajdują swojego kierunku i celu”. I dalej: „Odkryliśmy, że życie tylko wtedy ma sens, kiedy się je przemienia po trochu w coś, co jest poza nami”. Przypomina nam francuski lotnik i myśliciel, że ludzka istota pojemniejsza jest, niż zawężone próby jej postrzegania i ujmowania. Dlatego też z jej wnętrza wyłania się pragnienie takiej Rzeczywistości, która uczyni zadość owemu bogactwu wpisanemu w istotę ludzką.

         Podejmowane są nieustannie próby zbyt ubogiego, zbyt zawężonego pojmowania człowieka. Można mówić o nieznośnej ekonomizacji istoty ludzkiej: wydajne produkowanie, efektywne konsumowanie. Nieustanne przeliczanie i kalkulowanie. Należałoby postawić zasadne pytanie: czy rzeczywiście każdy kęs pożywienia przeliczać należy na kalorie? Czy spełnienie dobrego uczynku zawsze musi mieć przełożenie na mamonę (ile mnie to będzie kosztować, czy się opłaci)? Czy konsekwentnie niedługo nie będziemy przeliczać każdego ciepłego, czule wypowiedzianego słowa na ilość zużytej energii? Co gorsza, na miarę tak oplecionego siatką liczb widma ludzkiego, preparuje się też Boga ekonomicznego, to jest takiego, który prowadzi dokładny rejestr naszych grzechów, żądając jako zadośćuczynienia stosownej liczby modlitw czy określonych kultowych działań. Pięknie i gniewnie pisał J. Pasierb w Czasie otwartym, iż musi umrzeć bóstwo złej teologii, ów żandarm świata, małostkowy księgowy, zajęty tylko prowadzeniem rejestru naszych win, mściwy upiór, który wchłonął w siebie wszystko, co było najbardziej posępnego i zatrważającego w bóstwach pogańskich. Pisze dalej Pasierb, że o zgrozo, są jeszcze dziś katolickie domy, gdzie nie można się zaśmiać w piątek, bo w niedzielę przyjdzie za karę smutek, są ciągle chrześcijanie, którzy uważają na to, by się nie zdradzić ze swoim ludzkim szczęściem, bo może ono sprowokować zazdrość i gniew potwornego bóstwa. Konkluduje myśliciel: jakże trwałe są takie mity, zwłaszcza jeśli rosły wraz z nami, jeśli razem z nami wyszły z dzieciństwa i jak wampiry karmiły się krwią naszego serca.

         Czy zatem nie jest dla człowieka otwarciem nowej, zawrotnej perspektywy głoszenie Dobrej Nowiny o Bogu Miłosiernym, który z pietyzmem pochyla się nad istotą ludzką, aby wyzwolić całe bogactwo jej bytu, by je podnieść, przygarnąć, jeszcze poszerzyć. W obliczu Boga Miłosiernego sam człowiek wybłyska płomieniem swojej niezwykłości  Jakoż przypomina nam papież Franciszek, iż nie jesteśmy czcicielami popiołów, lecz stróżami i nosicielami płomienia. Dopiero Bóg Miłosierny czyni zadość temu, czym w samym rdzeniu istota ludzka jest. Bo tylko taki Bóg pozwala jej rozkwitnąć w polifonicznym bogactwie jej istoty. Na koniec przywołajmy słowa mędrca berlińskiego Hegla, jakże znaczące w tym kontekście: „Bóg nie chce jako dzieci ludzi o ciasnych sercach i pustych głowach, lecz takich, których duch sam przez się ubogi, bogaty jest poznaniem Boga i którzy w poznaniu Boga widzą najwyższą wartość”.

 

                                                                           Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter