Liczba osiemnaście. Już nawet nie pamiętam, jak to się stało, że to ona w całym kalendarzu najbardziej budzi mój niepokój. I nie chodzi tu tylko o to, że tego dnia zmarła mama. Ot po prostu w mojej głowie ulokowała się, jako  pechowa… problemowa… trudna.

18 kwietnia. Spoglądam z obawą w kalendarz, „to będzie ciężki dzień” -  i z tym obrazem pozostaję na wiele godzin.

Po pracy, w oczekiwaniu na kolejne zawodowe spotkanie, bez konkretnego celu przemierzam ulice  mojego Cieszyna i jakoś tak zupełnie odruchowo skręcam w kierunku kościoła. Wiem, że o tej godzinie w bocznej kaplicy „dyżur ma” sam Bóg. Cicho tam, spokojnie. Można odsapnąć od gwaru miasta i przeczekać czas. Dać nogom odpocząć. Może trochę poskarżyć się na los. Pomilczeć o mamie. To już dwa lata. I miliard myśli, każdego dnia o niej.

Światło. Niebieskie, ciepłe od Najświętszego Sakramentu. W tym zabieganym chaotycznym świecie miejsce, gdzie słychać własny oddech. Miejsce, w którym szept przynosi ulgę, bo w konfesjonale ktoś oczekuje. Ma czas na mój żal. Na moje „dlaczego?” Milczeniem towarzyszy, słowem dodaje odwagi do trwania. Nie potępia, choć samemu trudno wybaczyć.

Lżejsza o kilka swoich obaw i grzechów wychodzę do świata.

Wracam. Do ludzi, do pracy. Może na chwilę mam w sobie tę radość. Może na jutro. Nie pędzę. Mijam, ale dostrzegam. I tę starszą panią. Ją też widzę. Siedzi pod sklepem próbując sprzedać kilka poduszek. Starych, zakurzonych. Jakby same jeszcze spały. „Dzień dobry Dorotko” – mówi do mnie, gdy przechodzę obok jej zakurzonego świata. Odwracam głowę, choć nie jestem jej Dorotą. Mówię, że to nie ja, że z kimś innym… Sekundę później mamy wspólny świat. Już wiem kim jest, jakie dźwiga krzyże. Na odchodnym wciskam w jej ciepłe pomarszczone ręce banknot. „Na czekoladę”, „na lepszy dzień” – mówię cicho. Bo co tu powiedzieć. Milczenie mówi więcej. A ona… z czułością przykłada do policzka moją dłoń. „Kiedyś będzie dobrze” – mówię jeszcze. Odruchowo, nieskładnie. A ona… Dla niej to nadzieja. „Dziękuję za te słowa. Z nimi będzie mi łatwiej żyć” - łapię jej dwa zdania za plecami. 

Odchodzę smutno - szczęśliwa. Że taki los… że piękny 18 dzień miesiąca. Uśmiecham się do ludzi. Do mamy. Już wiem. Tylko ode mnie zależy, jaki będzie każdy mój dzień, ile odnajdę w nim szczęścia. Bez względu na datę. Na czas.


 
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter