/fot. https://pixabay.com/pl/

I miejsce w konkursie "JAK BĘDZIE WYGLĄDAĆ ŚWIAT ZA 50 LAT" - kategoria Gimnazjum klasa III, zdobywczyni Złotej Legitymacji do Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego.

 

 Praca konkursowa: Agnieszka Dąbrowa "Wizja przeszłości"  

-  Yolo Gracyja! - tęczowowłosa szesnastolatka z irokezem pomachała do swojej przyjaciółki.

- Jopla Nastraha, co ty tu robisz?

- Przyszłam pospacerować po parku przed szkołą. Bardzo lubię chodzić wśród tych metalowych atrap drzew. Są świetne. A dziś to jest tym lepsze, że wyjątkowo mało smogu unosi się w powietrzu, nie?

- Omnom. Szkoda, że i tak trzeba nosić te maski tlenowe. Strasznie wrzynają się w skórę, szczególnie w czasie snu - dziewczyna poprawiła urządzenie na swojej twarzy - Tak przy okazji, lux, dzisiaj zrywają się wszyscy do CSŚ z lekcji. Git, bo nauczyciele tak się na to cisną, że przynajmniej nauka o modzie nas ominie. Ile można gadać o tym samym?!

- Ja tam nic nie mam do tych zajęć. Lubię być na topie.

- No dobra, kłócić się nie będę. Wiem, jak wygląd jest dla ciebie ważny - zakończyła białowłosa z niebieskim ombre.

- Iris, która jest godzina? - zapytała w powietrze.

- Za dziesięć dziewiąta - odpowiedziała sztuczna inteligencja, której hologram pojawił się przed nastolatką.

- Dzięki. Znikaj.

- Już tak późno? Polećmy lepiej szybko do budy, żeby się nie spóźnić - rzuciła Nastraha, wskakując na swoją lewitującą deskę.

- Dobry pomysł! - pochwaliła ją przyjaciółka.

Obie dziewczyny poleciły swoim SI, aby pokierowały ich środki transportu wprost przed drzwi placówki. Czujnik zbliżeniowy zamontowany z każdej strony urządzenia pozwalał na sukcesywne omijanie wszystkich przeszkód stojących na ich drodze. Nie musiały nawet mieć otwartych oczu, aby bezpiecznie dostać się tam, gdzie chciały. Po chwili obie znajdowały się przed wyznaczonym celem. Zazwyczaj widok szkoły wywoływał u nich mieszane uczucia, lecz tym razem było inaczej. W powietrzu wyczuwalna była aura niecierpliwości i oczekiwania. Przed budynkiem był wielki tłok i ogromny hałas. Praktycznie wszyscy rozmawiali. Nic więc dziwnego, że gdy przyszedł nauczyciel, żaden z uczniów go nie zauważył, nawet kiedy ten krzyknął, aby zwrócić na siebie uwagę rozwydrzonych nastolatków. Po kilku minutach nieprzynoszących efektów starań, założył na głowę dźwiękoszczelne słuchawki, po czym powiedział coś do małego urządzenia umiejscowionego na jego prawej ręce. Kilka sekund po tym rozległ się z głośników wychodzących na dziedziniec tak niesamowicie głośny (choć trwający tylko chwilę) pisk, że wszyscy musieli zatkać uszy, aby nie ogłuchnąć. Działanie to odniosło zamierzony efekt. Nikt już nie rozmawiał, za to wszyscy spojrzeli na zadowolonego z siebie belfra, który ściągnął ochronne nauszniki.

- Dzień dobry moi drodzy - zaczął swoje przemówienie. - Jak od dawna wam wiadomo, co roku klasy trzecie jadą na całodniową wycieczkę do Centrum Starego Świata w Bartoszczu. Panują tam ściśle określone zasady, których nie wolno łamać, gdyż będzie to bardzo surowo karane. Tak więc musimy zostawić w szkole nasze deski nośne, SI, telefony, zegarki, ogółem wszystko, co nie jest ubraniem lub maską tlenową. Potem przeniesiemy się transporterem cząstek wprost do ośrodka. Należy tam zachować bezwzględną ciszę. Zrozumiano?!

- Tak jest - odpowiedzieli chórem wszyscy zgromadzeni na placu uczniowie, po czym ruszyli do wnętrza budynku. Swoje kroki skierowali w stronę szatni. Każdy z nich umieścił rzeczy w swojej części pomieszczenia, po czym zamknęło się nad nimi ochronne pole siłowe, które wyłączyć mógł tylko właściciel przedmiotów, poprzez zbliżenie ręki do czytnika linii papilarnych. Potem wszyscy ustawili się w kolejkach do wind, aby pojechać na piętro minus pierwsze, gdzie znajdowało się urządzenie do teleportacji. Pomieszczenie, do którego się udawali, nie miało schodów, ponieważ odblokować windy mogli tylko nieliczni uprawnieni do tego pracownicy. Tak najłatwiej było zadbać o skuteczną ochronę drogocennych urządzeń. Każdy przed wejściem do sali został zeskanowany, aby była pewność, iż nie postanowił przemycić na wycieczkę jakiegoś sprzętu elektronicznego. Kilka osób musiało ponownie iść z tego powodu do szatni. Kiedy byli gotowi, nauczyciel jeszcze raz przedstawił panujące w ośrodku zasady, po czym odpalił transporter cząstek. Przepuścił wszystkich przodem, by upewnić się, że nikt nie został, chcąc sprawdzić zasięg urządzenia. Wszedł ostatni, a gdy trafił na miejsce, portal samoistnie zniknął.

Wnętrze budynku prezentowało się bardzo przyjemnie. Miało beżowe ściany oraz marmurową podłogę. Sufit wykonany był ze szkła pancernego, które chroniło wszystko przed opadami atmosferycznymi, ujemnymi temperaturami (dodatnie zatrzymywało jak szklarnia) oraz smogiem. Nie było widać jednak żadnych okien. Naprzeciwko grupy nastolatków znajdowała się ubrana w kwiecistą sukienkę kobieta z długimi, naturalnie ułożonymi, brązowymi włosami oraz piwnymi oczami. Wyglądała inaczej niż reszta ludzi. Teraz każdy chodził w jak najwymyślniejszych ubraniach, nosił soczewki przebarwiające kolor tęczówek na wybrany przez nabywcę i miał pomalowane włosy. Natomiast ona ubrana była naturalnie, wręcz skromnie. Kobieta nie miała na głowie maski tlenowej, co wszystkich ogromnie zszokowało. Przecież powietrze na całym świecie było tak zanieczyszczone, że oddychanie bez specjalnej ochrony mogło zabić człowieka w przeciągu dwóch godzin!

- Witajcie w Centrum Starego Świata w Bartoszczu. Nazywam się Joanna Grądzińska i będę dzisiaj waszą przewodniczką - kobieta spojrzała na przerażone twarze nastolatków.

- Spokojnie, nie bójcie się, tu jest dużo tlenu. Możecie ściągnąć te niewygodne maski. Nic się wam nie stanie - uspokoiła ich.

Nie mogli uwierzyć w jej słowa, aż wreszcie jedna z uczennic odważyła się to zrobić. Otworzyła zabezpieczenia sprzętu wymiany gazowej, po czym wolno i ostrożnie oddaliła urządzenie od twarzy. Wzięła delikatny wdech, potem następny i jeszcze jeden. Zaczęła się śmiać, ponieważ pierwszy raz w życiu doświadczyła tak cudownego uczucia, jakim było oddychanie bez wspomagania. Poczuła chłód powietrza na swojej twarzy. Było świeże, a nie sztucznie wytworzone.

-To jest super! - krzyknęła rozanielona. Zaraz po tym inni uczniowie sciągnęli swoje maski tlenowe. Widać było, że każdemu sprawiło to ogromą przyjemność.

- Swoje sprzęty możecie odłożyć na tamtą szafkę - kobieta wskazała długi mebel z bodajże setką osobnych, kwadratowych półek. Każda z nich miała inny numer - Zapamiętajcie, jaką liczbą oznaczone jest miejsce, w którym odłożycie maski, żeby nie było potem niepotrzebnego szukania.

Kiedy się z tym uporano, poleciła:

- A taraz za mną proszę - i poszła korytarzem przed siebie. Nagle stanęła i wskazała na masywne drzwi.

- Za tym przejściem znajduje się świat sprzed pięćdziesięciu lat. Zobaczycie tam drzewa, trawę, kwiaty, przeróżne kamienie, nawet strumyk i niewielkie zwierzęta. Musicie zachowywać się cicho, nie wolno wam biegać, dopóki na to nie pozwolę. Będziecie mogli nawet usłyszeć śpiew prawdziwych ptaków, gdyż naszym priorytetem jest utrzymanie przyrody takiej, jaką można spotkać było dawno temu, a która przez zabójczą działalność człowieka omal nie zniknęła z tego świata. Ten ośrodek jest jednocześnie muzeum, jedynym takim na świecie. Nigdzie indziej nie znajdziecie już przewodników ani innych organizmów żywych, niż wy sami. Wszędzie są hologramy, atrapy. Życie na tej planecie zamiera, a my wszelkimi siłami próbujemy je odratować. Jeśli pomożecie, jeśli tylko się postaracie, będziecie w przyszłości mogli sprawić, że świat, który zaraz zobaczycie, powróci na zewnątrz i będzie można go spotkać nie tylko w tym zamkniętym budynku, którego jedyną drogą kontaktu z innymi jest transporter cząstek, ale wszędzie na Ziemi. Nasza planeta musi odżyć, abyśmy mogli na niej przetrwać. Macie jakieś pytania?

Rękę podniósł chłopak o czerwonych włosach i tego samego koloru tęczówkach, ubrany w czarną, wysadzaną metalowymi kolcami kurtkę. Najwidoczniej nosił soczewki zmieniające kolor oczu na wybrany przez niego. Prawie wszyscy takie mieli.

- Tak? - zapytała kobieta, patrząc na nastolatka.

- Dlaczego nie można tu używać technologii i czemu ten budynek jest odizolowany od wszystkiego?

- To bardzo dobre pytanie. Otóż jesteśmy miejscem, w którym żyje się tak, jak kiedyś, w czasie, kiedy w miastach były parki z prawdziwą roślinnością, gdzie były rzeki, lasy, gdzie zwierzęta można spotkać było niemal na każdym kroku. Izolujemy się, ponieważ nie chcemy, aby technologia przejęła nad nami kontrolę. Dodatkowo odcięliśmy się od świata zewnętrznego, używając tylko transfera cząstek do transportu, aby jak najbardziej zminimalizować zanieczyszczenie budynku znajdującymi się poza nim trującymi gazami. Można powiedzieć, iż to miejsce jest swoistą fabryką tlenu. Spokojnie mogłoby zastąpić nawet dwie tlenownie zaopatrujące wasze maski w ten cenny związek chemiczny. Jeszcze jakieś pytania?

- Skąd pomysł na to miejsce? - zaciekawiła się zielonowłosa dziewczyna w czarnej sukience w żółte i czerwone prążki.

- Wpadła na to obecna pani dyretkor ośrodka, pani Barbara Grądzińska, moja babcia. Kiedy patrzyła, jak nasza planeta umiera, wprost pękało jej serce. Postanowiła nie być bierna i zorganizowała zbiórkę pieniędzy na miejsce, w którym wszystkie rośliny i zwierzęta mogłyby żyć bez problemu i ograniczeń. Po części jej się to udało. Ten ośrodek przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Teraz należy do mojej matki, a później trafi do mnie. Jeszcze coś?

- Dlaczego mają panie takie dziwne imiona? - zapytał granatowowłosy nastolatek z żółtymi oczami.

- Jermin! Przeproś panią! - zawołał mocno oburzony zachowaniem ucznia nauczyciel.

- Nic się nie stało, proszę pana. Dość często zadawane jest mi takie pytanie. Nazywam się tak, ponieważ w mojej rodzinie stawiamy na tradycję. Kiedyś takie imiona mieli wszyscy. Ktoś jeszcze coś chce wiedzieć?

Nikt się nie zgłosił.

- Dobrze. W takim razie możemy wejść już do kolejnego pomieszczenia, nazywanego przez nas wizją przeszłości. Zapraszam.

Kobieta otworzyła drzwi, a wycieczkowiczom ukazało się miejsce, którego nawet w najśmielszych snach nie mogliby sobie wymarzyć. Na ziemi, prawdziwej ziemi, rosła trawa, wśród której widać było najróżniejsze kwiaty, dookoła których latały pszczoły i motyle. Drzewa, zarówno liściaste, jak i iglaste, tworzyły swoisty lasek, dający przyjemny cień. Ich pnie pokrywał mech, a korony dumnie piętrzyły się ponad wszystkimi widzami, którzy czuli się tu jak w raju. Wśród liści dostrzec można było dojrzałe, napęczniałe od soku i miąższu owoce. Znajdowały się one także na krzewach okalających pnie. Kiedy wszyscy się skupili i wyciszyli, dosłyszeć mogli radosne trele skowronków, wróbli, sikorek oraz wielu innych parkowych ptaków. Po ziemi hasały zające, dzikie psy i koty, nie zabrakło także większych zwierząt, takich jak na przykład krowy i konie. Między laskiem a łąką płynął niewielki strumyk z krystalicznie czystą wodą, co wydawało się w tych czasach nierealne.

- Drodzy uczniowie. Przed wami znajduje się świat, który jest teraz fikcją, ale kiedyś był codziennością. Ściągnijcie buty, pospacerujcie po trawie, dotknijcie drzew, wody i zwierząt, jeśli na to pozwolą. Nie gońcie ich jednak, bo mogą zaatakować. Jedzcie owoce z drzew i krzewów, zerwawszy je najpierw ostrożnie. Nie wolno wam jednak nic stąd zabrać ani zrywać ponad to, co skonsumujecie na miejscu. Możecie także pić wodę z tego strumyka, w którym pewnie zaraz wszyscy się ochłodzicie. Róbcie, co wam się żywnie podoba, oczywiście w granicach rozsądku.

Tymi oto słowami przewodniczka zerwała niewidzialne łańcuchy utrzymujące na jednym miejscu zaskoczonych, wręcz zszokowanych uczniów. Ocknęli się oni z odrętwienia i gdy tylko ściągnęli buty, natychmiast ruszyli na łąkę. Źdźbła trawy łaskotały ich stopy, które potem moczone były w chłodnym, idealnym do tego celu strumyku. Zafascynowani nastolatkowie chodzili po kamieniach, wspinali się na drzewa, głaskali zwierzęta, głównie krowy i konie, bo inne od razu uciekały. Kładli się na ziemi, chcąc poczuć jej chłód i pragnąc poleżeć na nierównej, lecz mimo to wygodnej powierzchni. Pierwszy raz w życiu jedli coś innego niż przetworzone na papkę produkty spożywcze, wsuwane specjalnym próżniowym otworem w swoich maskach tlenowych. Nie mogli ich przecież nigdy ściągać. Nauczyciel też nie potrafił się opanować i ruszył za swoimi podopiecznymi. Uśmiech ani na chwilę nie schodził im z twarzy. Oddaliby wszystko, aby tylko zostać w tym miejscu na zawsze. Niestety było to niemożliwe, a czas przeznaczony na zabawę w ośrodku minął szybciej, niżby tego chcieli. Kilka godzin okazało się zbyt krótkie, aby nacieszyć się florą oraz fauną ginącej planety. Ich piękne marzenia o zostaniu w ośrodku legły w gruzach, gdy tylko przewodniczka zawołała, że czas wyjść i wrócić do domów. Mówiła, iż zawsze się raduje, widząc tylu szczęśliwych ludzi podczas wypoczynku na łonie natury. Dodała, że zwierzęta muszą odpocząć, a podeptana trawa się podnieść i z tego względu nie można być tam dłużej niż kilka godzin. Rozradowani do granic możliwości uczniowie nagle spochmurnieli, bo zdali sobie sprawę, że już nigdy nie zobaczą tak cudownego miejsca i że za kilka chwil wrócą do szarej codzienności, w której nie ma miejsca na tutejszy, cudowny świat. Niemal płacząc, założyli buty, a później skierowali się do wyjścia. Atmosfera momentalnie z radosnej stała się ciężka i przepełniona wielkim żalem. Aż serce się krajało! Wszechobecny gwar zastąpiła ciężka cisza, przerywana jedynie nieśmiałym śpiewem opuszczanych przez ludzi ptaków. Nikt już się nie śmiał.

- Dlaczego jesteście tacy przygnębieni? - zapytała wesoło przewodniczka. - Przecież możecie sprawić, że to, co teraz opuszczacie, w przyszłości znajdować się będzie na całym świecie. Tylko od was zależy, czy będziecie dalej ten świat niszczyć, czy go odratujecie. Ograniczcie spalanie węgla, zredukujcie wydobywanie się gazów, nie palcie w domach śmieciami, zakładajcie filtry na kominy, nie zatruwajcie tej resztki wody, która się tu jeszcze znajduje. Naprawdę możecie to wszystko zmienić! Jesteście młodzi! To od was wszystko zależy! A teraz proszę za mną - powiedziała i wyszła z pomieszczenia. Przepuściła wszystkich w drzwiach, po czym je starannie zamknęła. Ruszyła do wyjścia. Uczniowie powłócząc nogami, podążyli za nią. Wypowiedź pani Joanny napełniła ich nadzieją, że to, co mówiła przewodniczka, naprawdę może się ziścić. Nastolatkowie już snuli plany, jakby tu namówić rodziców, a może nawet władze miast, do wszczęcia programu ratowania środowiska naturalnego. Nim się obejrzeli, byli przed transporterem cząstek, obok którego znajdował się niewielki stolik, na którym leżały jakieś kolorowe, płaskie prostokąty. Nikt nie wiedział, co to jest ani do czego służy.

- Ubierzcie proszę swoje maski tlenowe, a później weźcie te ulotki mówiące o ratowaniu naszej kochanej planety Ziemi - kobieta wskazała na wyżej wymienione przedmioty.

Pierwsza osoba, która była gotowa, podeszła do stolika i zabrała do ręki kartkę, która na ten ruch lekko zaszeleściła.

- Z czego to jest wykonane? - zapytała zdziwiona, ponieważ nigdy nie widziała czegoś w tym stylu. Zawsze na lekcjach korzystali z tabletów.

- Z papieru - odpowiedziała zapytana przewodniczka.

- Aha... - odpowiedziała niepewnie dziewczyna, ponieważ i tak nie wiedziała, czym jest ten papier.

W pewnym momencie słychać było krzyki. Dwóch chłopców biło się o jedną z masek tlenowych. Każdy z nich twierdził, że numerek 46 należał właśnie do niego. Oboje mieli rację, bo po niemal pięciu minutach oddzielania ich od siebie okazało się, że w tamtym miejscu znajdowały się dwie maski. Wtedy jeden z nich zrezygnował z bójki, bo widocznie dostrzegł swoją pomyłkę. Przeprosił pod przymusem kolegę, po czym założył na głowę swój własny sprzęt. Wszyscy dobrali się w pary. Nauczyciel włączył transporter cząstek, po czym każdy uczeń, biorąc uprzednio ulotkę, wrócił do szkoły.

Kiedy wszyscy znaleźli się już na miejscu i wyjechali windami na parter, wyjrzeli przez okna na szary, martwy świat. Uczucie przygnębienia owładnęło każdym bez wyjątku. Przyjrzeli się ulotkom otrzymanym w Ośrodku Starego Świata i zauważyli coś, co wcześniej umknęło ich uwadze. Do każdej kartki dołączone było kilka nasion. Głównie znajdowały się tam trawy oraz kwiaty, zdarzały się jednak także niewielkie krzewy. W głowach uczniów zaczął kiełkować pewien plan. Zapragnęli oni wykorzystać jedną z nieużywanych w szkole sal lekcyjnych i zasadzić tam rośliny. Nie było to proste, ale na pewno opłacalne, ponieważ znowu mogliby się cieszyć roślinami a nawet niewielkimi zwierzętami. Wiele myśleli nad tym, jak doprowadzić ten niezwykły projekt do skutku. Po dłuższym czasie wykombinowali, że przeniosą wszystkie meble do innego pomieszczenia, zniszczą podłogę w klasie i spróbują dokopać się do ziemi, gdzie zasadzą nasiona. Postanowili podlewać je specjalnie zsyntetyzowaną w laboratorium wodą wzbogaconą o odpowiednie związki chemiczne. Zaplanowali także zablokować wszelki dostęp do pomieszczenia i dostawać się tam tylko za pomocą transportera cząstek. Potrzebowali co prawda wielu wysiłków, by zrealizować swój pomysł, ale im to nie przeszkadzało. Wiedzieli, że aby odratować planetę, potrzeba bardzo dużo czasu, cierpliwości i co najważniejsze starań. Kiedy plan działań był gotowy, nauczyciel, który opiekował się uczniami na wycieczce, poszedł do dyrektora szkoły po zgodę na przekształcenie nieużywanej sali lekcyjnej w miejsce na wzór ,,wizji przeszłości" z Ośrodka Starego Świata w Bartoszczu. Zebrani już widzieli oczyma wyobraźni, jak pielęgnują rośliny, czekając na ich całkowite wyrośnięcie. Marzyli, że takie miejsca powstaną na całym świecie, aby pewnego dnia można było zburzyć mury oddzielające je od zatrutego powietrza. Liczyli, że to odratowałoby planetę. Była to wizja pełna potencjału, a co najważniejsze, realna do wykonania. Tylko od nich zależało, jak to wszystko dalej się potoczy...

autor: Dąbrowa Agnieszka             
kl. 3bG, SP1 w Cieszynie
                

opiekun: mgr J. Kubińska

 

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter