„Poeta w Kościele” – o spotkaniu z Ks. Leszkiem Łysieniem, Ks. Andrzejem Kozubskim i Ks. Tomaszem Sroką wokół zagadnień wykorzystania języka poezji w Kościele, zorganizowanego w Cafe Muzeum w Cieszynie, dn. 14.12.2018r.

Bardzo chciałam uczestniczyć w tym spotkaniu ze względu na tematykę, której miało dotyczyć, a która w moim odczuciu pojawia się rzadko w publicznym dyskursie. I to zarówno w środowiskach kościelnych, jak i literackich. A przecież jest to temat bardzo ciekawy i myślę, że nie tylko dla osób przynależących do Kościoła. Kiedyś znajomy wydawca wypowiedział się o Janie Twardowskim, że „gdyby nie był księdzem, to byłby pewnie lepszym poetą”. Oczywiście chodziło mu o wartość literacką wierszy i ograniczenia w wypowiedziach płynące z przynależności do hierarchii kościelnej. Wciąż nie znam jednoznacznej odpowiedzi, czy ta jego teza jest słuszna. Za to wiem, jak wiele znaczyła dla mnie poezja Twardowskiego w okresie dojrzewania.

Po latach jestem też pewna, że nie mogę rozdzielić jej od jego kapłaństwa. W moim odczuciu kapłaństwo miało dodatni wpływ na twórczość Twardowskiego. Wspominam o tym dla podkreślenia, że liryka religijna jest przestrzenią wciąż mało eksplorowaną przez współczesnych. I to zarówno badaczy, krytyków, jak i samych twórców poezji. Dlatego mimo, że nie dojechałam na to spotkanie, wysłuchałam uważnie jego nagrania na YouTube - KLIK. 

Długość nagrania nie jednego może zniechęcić już na wstępie. Jednak według mnie poznanie jego treści jest warte odłożenia kilku spraw na bok. Szczególnie jeśli komuś leży na sercu los Kościoła i liryki religijnej. A dla tych, którzy jednak nie znajdą tyle czasu, krótkie jego streszczenie z moimi refleksjami.

Spotkanie poprowadził Ks. Tomasz Sroka z Cieszyna, którego można nazwać głównym „winowajcą” tego przedsięwzięcia. To nie pierwszy raz Ks. Tomasz zaprasza ludzi do kawiarni, żeby podyskutowali o poezji. Z jego inicjatywy (przy wsparciu Ks. Leszka Łysienia) powstała przyparafialna kawiarenka Cafe Filo w Jasienicy. Jakiś czas temu na łamach poetówpolskich.pl opisałam poetycko-muzyczne spotkanie zorganizowane w tamtym miejscu, które wywarło na mnie ogromne wrażenie (artykuł dostępny tutaj).

Również to zorganizowane przez Ks. Tomasza teraz w Cieszynie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Głównym prelegentem był Ks. Leszek Łysień, doktor filozofii, mający w swoim dorobku m.in. wiele publikacji książkowych, pełniący funkcje proboszcza parafii w Jasienicy. A ponieważ dotąd nie słyszałam jego wypowiedzi dotyczących poezji i Kościoła, tym bardziej zostałam mile zaskoczona.

Rozmowa zaczęła się od pytania Ks. Tomasza o mistykę w poezji i pojmowanie poezji w ogóle przez Ks. Leszka. Już pierwsza jego odpowiedź była dosyć kontrowersyjna, bo odwołał się w niej do słów przypisywanych André Malraux lub Karlowi Rahnerowi, że - „Wiek XXI będzie mistyczny albo nie będzie go wcale”. A ponieważ nie jest mistyczny, „prawdopodobnie go nie będzie, możemy spodziewać się końca świata”. Dodał jednak, że „nie będzie prorokował”. Pomyślałam sobie, że to dosyć pesymistyczna konkluzja jak na rozpoczęcie spotkania. A jednak myliłby się ten, kto sprowadziłby jego charakter do czarnowidztwa i narzekań. Chociaż faktycznie padło wiele krytycznych uwag, szczególnie pod adresem księży wygłaszających kazania byle jak, bez rzetelnego przygotowania i pod adresem tych, którzy chcą zamienić Kościół w „twierdzę oblężoną”. Jednak przede wszystkim Ks. Leszek wygłosił wiele inspirujących refleksji na temat samej poezji. Wspomniał m.in. o tomie poetyckim Charles’a Baudelaire’a „Kwiaty zła”, z którego zacytował: „Poeta jest jak książę w przestrzeni i blasku, który wyzywa burzę, drwi z strzałów i sidła, lecz na ziemię zesłany wśród szyderstw i wrzasków, nie może chodzić, bo mu zawadą są skrzydła”. Podkreślił skomplikowaną, trudną kondycję poety, który musi nauczyć się funkcjonować jak inni ludzie „stąpając twardo po ziemi”, a jednocześnie posiadając owe „skrzydła”, metaforycznie nazwaną umiejętność widzenia nieziemskiej, duchowej rzeczywistości. Powiedział, że poetom często te skrzydła się łamie, i dotyczy to również poetów w Kościele. Tymczasem według niego język poetycki jest najlepszym z języków dla oddania Tajemnicy wiary.

„Nie da się mówić językiem nauki o Bogu. (…) Chodzi o to, by znaleźć adekwatny język do wyrażania Tajemnicy, która domaga się przemilczeń, metafory, dwuznaczności, swoistej językowej precyzji – celnego ujęcia jednym słowem tego, co niedostępne potocznej percepcji, co się wymyka, co się ukrywa (…) tę szczególną epifanię , ukrywającą się obecność trzeba uchwycić w języku. (…) Dlatego uważam, że język poetycki jest predestynowanym do tego, by być językiem religijnym”.

„Słowa kluczowe dla głoszenia chrześcijaństwa się zmęczyły. Zmęczone jest słowo <odkupienie>, bo kojarzy się nam z komercją, <kupić>, <odkupić>. (…) Zmęczone jest słowo <łaska>, <grzech>, <przykazanie>. To są słowa, które moglibyśmy nazwać terminami technicznymi, które jeszcze gdzieś funkcjonują (…), ale już niczego nie oznaczają, czyli nie budzą odzewu, nie potrafią uderzyć, zmienić nas, ludzi. Trzeba te słowa odświeżyć. I temu ma służyć poezja. A właściwie, żeby sprecyzować - liryka religijna”.

Przywołał nazwiska kilku polskich poetów, którzy ją tworzyli: Miłosza, Herberta, Twardowskiego, Kamieńską i – co bardzo mnie pozytywnie zaskoczyło – Różewicza (z ważnym zastrzeżeniem „w jakiejś mierze”). Dodał: „Oni są niezbędni, ale jednak wciąż na marginesie rzeczywistości Kościoła. Przedziwne… Czy sami siebie tam umieścili? – nie”. Za taki stan rzeczy obarczył odpowiedzialnością „pewne siły zdogmatyzowane widzące Kościół jako oblężoną twierdzę”.

Ks. Leszek bardzo podkreślał rolę języka w kształtowaniu się wrażliwości. Mimo że Ks. Tomasz próbował dopytać o rolę doświadczenia w tym procesie, to jednak chyba nie uzyskał satysfakcjonującej go odpowiedzi. Wydaje się, że Ks. Leszkowi najbardziej zależało na podkreśleniu roli, wartości języka w naszym życiu, umniejszając nieco inne ważne aspekty mające wpływ na ukształtowanie się osobowości, w tym wrażliwości („umniejszając” zapewne ze względu na temat spotkania).

Kiedyś przeczytałam słowa Tadeusza Różewicza, że we współczesnej poezji polskiej brakuje autorów wierszy o tematyce religijnej i erotycznej. Trochę się zdziwiłam, trochę posądziłam go o kpinę, ale z czasem zaczynałam coraz bardziej rozumieć, co Różewicz miał na myśli i że prawdopodobnie powiedział to całkiem poważnie (niestety nie zapisałam źródła). A teraz usłyszałam podobne stwierdzenie ze strony Ks. Leszka -„my jesteśmy dopiero w trakcie wypracowywania liryki religijnej”. Poezję romantyków nazwał patriotyczno-religijną, co jest, mimo podobieństw, czymś zgoła innym.

Dopiero co niedawno słyszałam uwagę Wojciecha Bonowicza (wspaniałego, krakowskiego poety), że wydaje się jemu, że w poezji niewiele można zrobić nowego, że już nie ma takich przestrzeni, że to raczej dialog z poprzednikami, mistrzami, a teraz usłyszałam od Ks. Leszka: "Jesteśmy ciągle w drodze poszukiwania języka religijnego. Tutaj to jesteśmy ciągle w kryzysie. Ciągle nie ten język. Tischner próbował taki język budować na gruncie aksjologii, teologii". Od dawna towarzyszy mi podobne przeświadczenie co do liryki religijnej, że jest właśnie tą przestrzenią w poezji "ciągle w kryzysie", wciąż oczekującą na czyjś wysiłek "nazwania rzeczy po imieniu". Czy jest to wysiłek skazany na niepowodzenie? Skoro materia, którą język ma nazwać, jest tak ulotną. Wierzę, że nie. Sama podejmuję takie próby od kilku lat. Jednak największa trudność moim zdaniem leży wcale nie po stronie materii, którą chcemy opisać, ale po stronie odbiorcy. Spotykam się zazwyczaj z dwoma skrajnymi stanowiskami w ocenie swojej liryki religijnej. Przez jednych odrzucana już z założenia, że opisywanie doświadczenia wiary, Boga jest śmieszne, anachroniczne. Przez drugich, że jej otwartość, pytania i zjawiska, których dotyka, są heretyckie, bluźniercze. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna za takie głosy jak Ks. Leszka Łysienia i takie dyskursy, jak wyżej opisany.

Ucieszył mnie również widok sali pełnej gości. I pozytywnie zaskoczyły ich głosy, m.in. ten: „Przeżywamy kryzys w Kościele, ale też przeżywamy kryzys w słowach. Przypominam sobie zeszyty, kartki sprzed wojny i mam przed oczyma to kaligraficzne pismo, którym posługiwali się ludzie w korespondencji. To była pewnego rodzaju sztuka. Taką samą sztuką była konwersacja (…) Dzisiaj, co my widzimy, słyszymy? (…) Skąd to się bierze? Dlaczego operujemy takim, a nie innym językiem? Wydaje mi się, że społeczeństwo, my wszyscy zbyt małą wagę przywiązujemy do tego, aby czytać książki, aby zapoznawać się z tą poezją, o których była mowa. My bardziej żyjemy w świecie wirtualnym, w sferze Facebooka, innych portali, gdzie wyrażamy swoje myśli w sposób anonimowy. I tam szafujemy tym słowem w sposób nieodpowiedzialny. I to rodzi lawinę”.

Nie jestem zbyt nowoczesna, ale też nie mogę nie docenić możliwości, jakie daje internet. Jednak w tej wypowiedzi jest wiele słuszności. Chyba większość z nas (nie wyłączając mnie) jest na etapie raczkowania w mądrym wykorzystywaniu internetu. Nigdy dość przypominania, że rzeczywistość niewirtualna powinna być dla nas tą priorytetową. I że żadne medium nie zwalnia nas z odpowiedzialności za mądre posługiwanie się językiem w jednej i drugiej rzeczywistości. A literatura bez wątpienia jest w tym „posługiwaniu” bardzo pomocna.


Agnieszka Sroczyńska
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter