https://pixabay.com/pl/

  Przypomnijmy zaraz na początku prawdę tyle dość oczywistą, ile ciągle zapominaną: człowiek to nie tylko rozum, władze duchowe, wyższe, ale również zmysły, emocje, odczucia. Mało tego, to zmysły organizują sposób postrzegania świata, jego bliskość bądź obcość. Ludzkie ciało posiada swoją własną mądrość, swoją własną logikę, której nic nie jest w stanie zastąpić. Liturgia Kościoła katolickiego bierze pod uwagę ów całościowy wymiar człowieka. Poprzednio omówiłam wpływ tej liturgii na zmysł wzroku, słuchu i węchu.

         Oto dotyk. Człowiek ślepy od urodzenia za pomocą tego zmysłu poznaje świat, jego kształty, w ten sposób świat ten oswajając. Dotyk wiąże nas z przedmiotem, którego dotykamy. Rodzi szczególną zażyłość, bliskość, intymność. Dotknięcie przełamuje bariery, jakie człowiek wyznacza swojej niedostępności, autonomii, ochronie siebie. Pamiętamy tę przejmującą scenę spotkania Chrystusa Zmartwychwstałego z Marią Magdaleną. Ona, kobieta, dla której dotyk stanowi szczególny sposób dostępu do człowieka, jak matka pragnie dotknąć Chrystusa, w ten sposób niejako przyswajając i oswajając go na nowo, po wydarzeniach, które przekraczały możliwości jej pojmowania. Wiemy, jak bliska Chrystusowi była Maria Magdalena. Słyszymy jednak słowa pełne rezerwy, dystansu: nie dotykaj mnie. Zaczynamy rozumieć, że wydarza się tutaj coś wyjątkowego. Chrystus, Bóg – Człowiek wymyka się ludzkim zmysłom. Z drugiej strony pragnienie, by móc zbliżyć się do niego po ludzku, wedle ludzkiej miary, jest tak wielkie, że w gruncie rzeczy nic nie jest w stanie postawić mu granic.

         Oto liturgia Wielkiego Piątku. Ważną jej częścią jest ucałowanie, dotknięcie ciała rozpiętego na krzyżu. Ten moment jest tak ważny, że zajmuje dużą część wielkopiątkowej liturgii a nazywany jest Adoracją Krzyża.

         Pragniemy dotknąć też relikwii świętych, którzy szczególną zażyłością z Bogiem się odznaczali. Jest to pragnienie tak bardzo ludzkie, że nietrudno zrozumieć jego doniosłość i ważność. Samego Boga dotknąć nie możemy, ale szukamy na wszelkie możliwe sposoby również i takiego sposobu dostępu do Niego, poprzez dotyk. Norwid, wiedziony głęboką intuicją poetycką pisał: Kto kocha, widzieć chce oczyma w oczy, czuć choćby powiew jedwabnych warkoczy.

         Wreszcie zmysł smaku. Dziecko chcąc oswoić przedmiot bierze go do ust. Zmysł smaku jest zmysłem szczególnie zaborczym, to za jego sprawą rzeczywistości zewnętrzne wobec człowieka zostają wchłonięte w jego przestrzeń wewnętrzną. To smak decyduje, czy to co przychodzi z zewnątrz odrzucić czy przyjąć. Kiedy przyjmujemy Ciało Chrystusa pod postacią chleba nie mamy jakichś szczególnych doznań smakowych. Hostia jest pozbawiona smaku. Nie jest nasycona substancjami, które w jakikolwiek sposób podkreślałyby by jej walory smakowe. To daje do myślenia. Bóg zbliża się do nas, jak to tylko jest możliwe, ale jednocześnie pozostaje inny, niedostępny, nie pozwala się wchłonąć, zagarnąć. Nie smakuje zmysłowo. Jak w Emaus pozwolił ze sobą wieczerzać, pozwolił zbliżyć się do siebie, pobudził zmysł smaku, a potem nagle zniknął, odszedł.

         Tak to liturgia uwodzi nasze zmysły, ciągle je prowokuje, ciągle wyzywa, aby niedostępnego zmysłom Boga uczynić bliskim, naszym. Można pokusić się o porównanie liturgii do matki, która dziecko oswaja z niezwykłym, frapującym światem Boga – Ojca.

Elżbieta Juzba
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter