Święto Chrztu Pańskiego takie oto pytania przywołuje: dlaczegóż to Jezus, który jest przecie Bogiem, zatem istotą absolutnie bezgrzeszną (grzech jest przecie defektem, skazą, a Bóg jest istotą doskonałą, bez braku żadnego) ustawia się cierpliwie w kolejce do Jana Chrzciciela, aby poddać się obrzędowi rytualnego obmycia, co oznaczać ma odcięcie się od życia grzesznego? Może być zatem tak, że Jezus jaki grzech ukryty w sobie wytropił, i teraz w pokucie publicznej chce go zmyć ablucją rytualną? A może inne jeszcze motywy Nim kierowały, kiedy do Jana pokornie się zbliża? Może stając się człowiekiem, chce ku pouczeniu nas ludzi, w najgłębszej solidarności los ludzki na siebie wziąć, zatem słabości nasze i zmazy? Perspektywa Krzyża pokazuje przecie, jak daleko w ludzkość wtopił się Bóg, jak głęboko w człowieka poszedł.
W scenie Chrztu Pańskiego wychodzą na jaw ukryte treści wpisane w czas Bożego Narodzenia (pewnie dlatego w tym okresie wydarzenie to świętujemy). Chrystus stając się człowiekiem, wszedł w całą złożoną tkankę ludzkiej rzeczywistości, w całą mizerię ludzkiego jestestwa, która zresztą wraz z Narodzeniem Pańskim odsłoniła się w całej pełni: świat okazał się tak ciasny, że nie był w stanie pomieścić Boga w kruszynie ludzkiej, zaraz na początku przyznając mu jedynie margines rzeczywistości. Człowiek w swojej bucie tak się w świecie „osadził”, że bliskość Boga poczuł jako zagrożenie swoich powikłanych interesów (usiłując Go od razu życia pozbawić) – co przykład Heroda aż nadto pokazuje, a co odsłaniać będzie coraz wyraźniej aktywność religijnych liderów Izraela (którzy wreszcie cel osiągną, skazując Boga na śmierć).
Jaka to nauka płynie dla nas ze sceny Chrztu Pańskiego? O czym pokora Boga (tak dojmująca, tak bezpretensjonalna) chce pełnemu buty człowiekowi przypomnieć? Gdyby człowiek zachować był zdolny miarę swojego jestestwa, poczucie umiaru przynajmniej, ile można było oszczędzić cierpień niepotrzebnych ludzkości, ilu wojen uniknąć, ile radości ocalić. Gdyby człowiek rozeznać był zdolny grzeszność swojej skażonej natury, ile mądrzejszy by się stał. A przypominali nam światli nasi przodkowie, jak choćby papież Innocenty III w dziele o jakże znaczącym tytule: De conteptu mundi sive de miseria conditionis humanae (co się tłumaczy: O wzgardzie świata bądź o biedzie kondycji ludzkiej), jakże sprawy oczywiste: „Zaiste człowiek został uformowany z ziemi, poczęty w przewinieniu, zrodzony do kary; czyni rzeczy ułomne i niegodne, szpetne i nieprzystojne, próżne i niekorzystne; stanie się pożywką dla ognia, strawą dla robactwa, zbutwiałą bryłą”. Obco brzmią naszym uszom te treści, nam wypielęgnowanym w przeświadczeniu, że władcami absolutnymi jesteśmy nad ziemią i niebem. Obco zabrzmi z pewnością wyznanie mądrej S. Weil, mistyczki i myślicielki żydowskiej, która z podróży do Portugalii, z niewielkiej wioski, zachowała wspomnienie takie: „Wioska była położona nad brzegiem morza. Żony rybaków, trzymając w rękach zapalone świece, procesjonalnie obchodziły dookoła łodzie i śpiewały z pewnością stare pieśni przepojone smutkiem rozrywającym serce. Nic nie jest w stanie przekazać o tym właściwego wyobrażenia. Jeszcze nigdy nie słyszałam czegoś tak przejmującego, oprócz śpiewu burłaków nadwołżańskich. I tu nagle jasno zobaczyłam, że chrześcijaństwo jest w swej istocie religią niewolników, że niewolnicy nie mogą niczego innego uczynić, jak przylgnąć do niego, a ja wraz z nimi”. Wyznanie tej niezwykłej kobiety trafia w sedno ludzkiej kondycji. Jesteśmy niewolnikami naszej biedy upadłej, mroczności, która nieustannie daje znać o sobie rozlewaną krwią, wzajemnym podgryzaniem siebie, rozdzieraniem i niszczeniem naszych kruchych jestestw. Chrystus nie jest po to, by nas w tym stanie bolesnym i przykrym utrwalać, lecz z niego wyzwolić i podnieść ku sobie. Ale jedno jest nieuniknione: musimy mieć stanu tego głęboką świadomość. Wyznawcy Chrystusa chyba też za bardzo w świecie się „rozparli”. Zapomnieli o mizerii swojej kondycji. Kardynał C. M. Martini przypominał swojego czasu: „Kościół w Europie i Stanach Zjednoczonych jest zmęczony. Nasza kultura się zestarzała. Nasze kościoły są wielkie, nasze budynki sakralne puste, a nasz aparat biurokratyczny ciągle się rozrasta. Nasze rytuały i zwyczaje są pompatyczne”. Oto do czego prowadzi zapomnienie o nędzy naszej nieuniknionej i pielęgnowanie rojeń o bezgranicznej pysze.
Umiejmy przyjąć jako własne (nie oburzajmy się, że to antropologicznie niepoprawne) owo wyznanie K. I. Gałczyńskiego pomieszczone w Notatkach z nieudanych rekolekcji paryskich:
Toć widzisz: jestem słaby, chory,
jeden z Sodomy i Gomory;
toć widzisz: trędowaty, chromy,
jeden z Gomory i Sodomy,
pełna „problemów”, niepokoju,
z zegarkiem wielka kupa gnoju.
Ks. Leszek Łysień