W Cieszynie powstaje czwarta, bezdotykowa myjnia samochodowa. Kolejne miejsce, w którym kierowcy będą tańczyć w rytmie rock’n’rolla. Nie będą jednak pląsać z powodu radosnej atmosfery. Szybkie tempo narzuci pięciozłotówka wpadająca do automatu. Tyle czasu musi nam starczyć. Pomimo to należy uważać. Przymarzające podłoże może sprawić, że rychło podjadą nam nogi, a bliskość szpitala w pobliżu nowego obiektu okaże się zbawienna. Znamienna jest też liczba cztery pojawiająca się nie bez powodu. Cyfra ta bowiem symbolizuje ziemski porządek. Według takich prawideł toczy się życie na naszej pięknej prowincji. Albowiem cztery stoją „Biedronki” pod cieszyńskim niebem. Cztery są mosty przewieszone przez Olzę. Są też cztery cmentarze komunalne, co prochy naszych przodków skrywają. A wszystko to w jednym miasteczku stoi, co nieprzerwanie od dwunastu trwa stuleci.

Szósty grudnia jest tradycyjnie ważnym dniem w kalendarzu. W tym czasie mamy niemalże jedyną okazję by wziąć udział w Mszy świętej sprawowanej w Rotundzie – pierwszej chrześcijańskiej świątyni w naszym mieście. Jednakże nie czarujmy się. Ten dzień należy przede wszystkim do dzieci i wszystko kręci w około nich. Jedne skaczą ze szczęścia, inne zaś łzę uronią, kiedy zobaczą świętego Mikołaja. Bo to tylko na reklamie coca-coli każde dziecko się cieszy na widok gościa przebranego za krasnala.

W naszym mieście można było go spotkać m.in. w hotelu Mercure lub na miejskim lodowisku. Gdyby jednak jegomość w cynobrowym wdzianku nie był naszemu sercu miły, to mieliśmy dobrą okazję by zaobserwować tego dnia inaugurację rozświetlenia choinki na cieszyńskim rynku. Imprezie towarzyszył koncert kolęd w jazzowej aranżacji.
Niedawno na naszym pięknym rynku działo się coś jeszcze. Już po raz czwarty odbył się świąteczny jarmark. Sama idea bardzo dobra, bo nawiązuje do powiązań Cieszyna z nieboszczką monarchią. Związek Cieszyna z Wiedniem widać na każdym kroku. Również i w tym przypadku tak jest. Dawniej stolica Austro-Węgier była dla nas wzorem niemalże we wszystkim. Jak więc można podważać pomysł, który w perle Dunaju funkcjonuje już od końca XIII wieku? Po co wybierać się w dalekie trasy do Wiednia, Budapesztu, czy Drezna i płacić za to krocie? Jednakże naszemu jarmarkowi czegoś brakuje. Czegoś nieuchwytnego. To coś powoduje, że czar pryska po jednym dniu. Potem stoi już zaledwie kilka drewnianych bud – samotnych rycerzy czekających jakby na zbawienie. Zapewne pomógłby zapach goździka, wanilii oraz pomarańczy umilający picie grzańca na siarczystym mrozie.

Jakiś czas temu z okazji 100-lecia śmierci wspominano cesarza Franciszka Józefa. Była to okazja do wspomnienia ostatniego symbolu „starej Europy”. Po śmierci Cysorza Pana nic nie było już takie samo, o czym mieli się przekonać mieszkańcy Cieszyna już w dwa lata po tym wydarzeniu. Wielu się rozpisywało jaki był Z Bożej Łaski Cesarz Austrii i apostolski król Węgier. A ja się rozmarzyłem jakby to było gdyby koronowana głowa mogła nas odwiedzić dziś. Przed wizytą w Wiadomościach Ratuszowych burmistrz opublikowałby Odezwę do ludu Księstwa Cieszyńskiego. Miejscowi sklepikarze sprzedawaliby portrety z podobizną monarchy. W cieszyńskich księgarniach na liście bestsellerów znajdowałaby się biografia Franciszka Józefa. Okoliczni kwiaciarze sprzedawaliby czerwone goździki – ulubione kwiaty cesarskiej małżonki.

Najjaśniejszy Pan przyjechałby wcześnie rano, punktualnie o 8.35. Cesarz od najmłodszych lat rygorystycznie trzymał się planu dnia. Delegacja obu miast powitałaby monarchę na dworcu w Czeskim Cieszynie, gdzie przyjechałby nowocześniejszą wersją cesarskiej salonki. W samym Cieszynie gańba by była go odbierać z dworca. Cesarz wraz ze świtą przesiadłby się do ekskluzywnej limuzyny, nieco zdziwiony, że dostojną dorożkę można zastąpić maszyną. Następnie skierowałby się na cieszyński rynek. Tam właśnie przywitałyby go salwy wystrzelone przez bractwo kurkowe. Później Cysorz Pan obejrzałby występ cieszyńskich mażoretek. Franciszek Józef zrezygnowałby z przyjęcia darów od miejscowych. Surowa habsburska etykieta rodem z Hiszpanii nie pozwoliłaby mu przyjąć od ludzi niczego prócz gościnności. Monarcha przyjąłby zaproszenie do jednej z cieszyńskich kawiarni, gdzie wypiłby prawdziwą kawę po wiedeńsku, a nie jakieś ta latte. Nie odmówiłby skosztowania naleśników z bzem. Cesarz przeprowadziłby również inspekcję Ośrodka Edukacji Obronnej „Garnizon”. Na sam koniec spotkałby się z przedstawicielami obu kościołów oraz burmistrzem. Czas każdego spotkania byłby oczywiście skrupulatnie wyliczony.

Paweł Czerkowski
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter