pixabay.com/pl/

Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach, jak znakomitym jest narodem we wszystkich Polaka poczuciach, tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne - monumentalnie znakomite. Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł - i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi ... Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem... [1]

   Diagnoza Norwida wystawiona społeczeństwu polskiemu w II poł. XIXw. była dla jemu współczesnych wręcz obrazoburcza. Niestety, po półtora wieku uważam ją za wciąż aktualną.  Więcej, mogłabym się założyć, że również dziś dla wielu brzmi obrazoburczo, a współcześnie tworzącego Norwida nazwano by „liberałem”, „kosmopolitą”, a nawet „zdrajcą narodu” (w myśl jedynie słusznej tezy, że „o swoim narodzie trzeba mówić dobrze lub wcale”).

Mieczysław Jastrun – poeta, ale też wielki znawca literatury i entuzjasta twórczości Norwida -w eseju „Potem jasność dniowa” trafnie nazwał przyczyny postawienia przez Norwida takiej diagnozy.

Norwid nie mógł pogodzić się z niedojrzałością społeczeństwa i zdawał sobie jasno sprawę, że matką tej niedojrzałości jest niewola. Toteż główne uderzenia poety, publicysty, autora poufnej korespondencji wymierzone były w niewolę jako formę świadomości.

 Norwidowi chodziło o coś więcej niż tylko o niepoddanie się aktualnym naciskom niewoli, nie tylko o odrzucenie amnestii obłaskawiającej niewolę, ale o zapanowanie nad niewolą, o przezwyciężenie jej w sobie.[2]

On pierwszy usiłował zrozumieć istotę niewoli, szkodliwość uczuć negatywnych w życiu narodowym, że umiał stanąć ponad rzeczywistością niewoli, chciał ją ujarzmić, aby wyzwolić człowieka w Polaku. Miał on tę wyjątkową wówczas (…) świadomość, że uczucia patriotyczne nie mogą żywić się sobą. [3]

Narody uciskane skłonne są z jednej strony do tolerancji, z drugiej do skrajnego szowinizmu, urodzonego z poczucia krzywdy, z kompleksu mniejszej wartości i z innych piekieł ludzkiego serca.[4]

   Myślę, że ta diagnoza jest kluczowa dla rozumienia społeczeństwa polskiego również dzisiaj. Dla zrozumienia mechanizmów odnawiania przez nas krzywd, rozdrapywania ran, noszenia urazów, z których zrodził się w naszym społeczeństwie podział głęboki jak Rów Mariański. Również  dla zrozumienia języka, jakim posługuje się obecnie rządzący obóz polityczny, sam przeświadczony o swoim patriotyzmie, a odbierany przez dużą część społeczeństwa jako fanatyczny i dyktatorski. Mój esej nie ma absolutnie na celu rozstrzygać tego sporu, wydawać wyroki. Jest tylko próbą wyzwolenia się z ogólnonarodowej wojny na słowa, złowrogie grymasy twarzy, marsze, przemówienia, wyzwolenia się z handlu religią chrześcijańską, bohaterami narodowymi etc. Próbą podobną do tej, którą podejmował Norwid. Jego odpowiedzią była wiara w ponadnarodowe wartości, które wypracowała nasza europejska kultura. Ich źródła biją w filozofiach starożytnych, w nauce chrześcijan pierwszych wieków. Dlatego wierzył, że Polak odwołujący się do tych wartości, będzie lepszym moralnie człowiekiem, lepszym obywatelem niż ten odwołujący się tylko do swojej przynależności narodowej, którą – zewnętrzna niewola, osobiste urazy, pycha – potrafią zamienić w monstrum zwane szowinizmem, czy fanatyzmem.

  Uważam, że celebracja cierpień i śmierci bohaterskich Polaków nie powinna przynosić nam ani krzty samozadowolenia, gdy okazujemy jednocześnie obojętność wobec tych, którzy cierpią i umierają w tym samym czasie w swoim oblężonym mieście w innej części świata, wobec tych, którzy jeszcze żyją, którym można byłoby pomóc. Taki rodzaj celebracji bez empatii dla potrzebujących jest od podstaw sprzeczny z ideą „Solidarności”. A przecież wszyscy politycy mieli ją znowu 31. sierpnia na ustach, klapach marynarek, sztandarach... Jest również hipokryzją w świetle Ewangelii, za której wyznawców  uważa się oficjalnie większość rządzących.

  Obawiam się, że „Polak w Polaku” będzie nadal rósł do monstrualnych wymiarów, karmiony retoryką rządzących o  jego „wyjątkowości, bohaterstwie, nieomylności”, i będzie karłowaciał jako człowiek…

Milczenie Pana Cogito

Pan Cogito nie chce wracać do stolicy –

wolnej i bogatej

Nie chce być wciągany w wojnę polsko-polską

Przeraża go miłość ojczyzny rodaków

buczących na Powązkach 1. sierpnia

posłów w Sejmie na zaprzysiężeniu prezydenta

profesorów opluwających się przed kamerami

w imię obrony czci dla poległych

 i szacunku dla żyjących w biedzie Polaków

 

Czuje się zmęczony bitwami na słowa

 

Czasem tylko w chwilach słabości

schodzi w Tatry


Zagląda do orlich gniazd

gawry niedźwiedzia

Wybiera miejsca ustronne

z dala od człowieka

 

Już wszystko mu powiedział

kiedyś

ustami wieszcza

 

Teraz błogosławi ciszę

przyrodę milczenie

(06.08.2015 r.)

 

autor: Agnieszka Kostuch

 

[1] z listu Cypriana Norwida do Michaliny Dziekońskiej z 14 listopada 1862 roku

[2] Mieczysław Jastrun, Wolność wyboru, PIW, Warszawa 1969,  s.112

[3]  M. Jastrun, Wolność…., op. cit. , s. 114-115

[4] M. Jastrun, Wolność…., op. cit.,  s. 111

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter