Proszę pana każdy z nas idzie swoją drogą, każdy lepi swoje gniazdko. Tymczasem dla wielu ludzi drogi stały się za ciasne. Nie ma gdzie postawić stopy. Nie ma kromki chleba, na którą by mogli zapracować. Nie ma dziecka, które by mogli wydać na świat, aby przeżyło. A my w tym wszystkim poruszamy się, w jakimś układzie, który karze przemilczeć ból i wybuch nienawiści… Nie, Nie… W nas wszystkich czegoś brak. Nie wiem jeszcze czego? Męczę się, żeby odgadnąć! Ale wiem, że brak – i wiem, że to wybuchnie.
/Karol Wojtyła Brat naszego Boga/


Tak odczuwa Adama Chmielowskiego w swoim pierwotnym buncie wobec zastanej rzeczywistości Karol Wojtyła, pisząc sztukę Brat naszego Boga.

Co przeszkadzało Adamowi Chmielowskiemu w polskim społeczeństwie końca XIX wieku, a może także szerzej i dalej – geograficznie? Zostało to genialnie uchwycone i nazwane właśnie we wspomnianej sztuce przez rzeczywistość tzw. układu. To układ społeczny nie odpowiadał wrażliwości Chmielowskiego. Bo w układzie są zawsze tacy, którzy się w nim nie mieszczą. Są, jak się to zwykło mówić, spoza układu.

Człowiek funkcjonuje w pewnym schemacie i układzie swojego życia. Staje się on korzystny, jeśli ja sam mam z niego odpowiednie profity. Nie wychylam się poza, bo groziłoby to wyjściem z układu, który dając mi stabilizację, pozwala w moim osądzie „szczęśliwie żyć”. Szczęście, którego zasady sam sobie wyznaczam w tej rzeczywistości, jest o tyle otwarte na innych, o ile nie stają się oni niebezpieczną konkurencją. Pozostaje zapytać siebie (jeśli w ogóle zdobędę się na taką odwagę), czy moje życie jest w moich rękach, czy układu, w który wszedłem?

Adam Chmielowski postanowił wieść swoje życie poza układem, który wciąż stawia kogoś poza nawiasem. Układ otępia ludzką wrażliwość. Człowiek staje się w nim bezrefleksyjną marionetką, narzucony schemat każe przemilczeć ból, który rodzi się z ludzkiej wrażliwości. Adama zaczyna męczyć owo milczenie, jakby zapomnienie świata, że są ludzie których nie tyle boli ciało, co ich własna egzystencja, ich bycie człowiekiem. Chcieliby najchętniej uciec przed własnym człowieczeństwem. Tylko dokąd? I jak?
Chmielowski widział, że ludziom ciąży tak często przypisywana ludzka godność. Nie potrafili sobie z nią poradzić w chwili bólu życia, gdzie z otchłani biedy wołali: „po co nam nasze życie? Niech będzie przeklęty dzień naszych narodzin”.

Taki głos potrzebuje wrażliwego ucha uczłowieczonego, a co za tym idzie – wyjścia poza układ, schemat, który nie pozwala sobie na jęki egzystencjalne. Może właśnie ta głuchota, która wyrosła na gruncie układnego życia, stała się nie do zniesienia dla Adama, który postanowił stać się Bratem Adamem. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie bunt, który kazał usłyszeć to, czego inni do tej pory nie słyszeli w tych, dla których Adam Chmielowski stał się Bratem naszego Boga. Ksiądz Konstanty Michalski napisze: „oddał duszę za tych, za których już nikt duszy oddać nie chciał”. Co można by na potrzeby naszej refleksji sparafrazować: usłyszał tych, których już dawano nikt słyszeć nie chciał.

Często zastanawiam się, dlaczego Brat naszego Boga? Chmielowski słyszy swoim wrażliwym człowieczeństwem coś, czego inni nie słyszeli i mówiąc językiem sztuki: patrzy poza ramy obrazu. To prawdziwy geniusz nowego spojrzenia. To, co zobaczył, na pewno powaliło go na ziemię. I to z niej wraz z całym doświadczeniem swojego uczłowieczonego wzroku szuka nowego świata dla obrazu, który odtąd ma malować na szarych płótnach ludzkiego życia. Skoro jest mistrzem koloru, będzie go chciał przywrócić w obrazie człowieka.

Czy powołanie artysty sięga dalej niż pracownia? Adam otwiera swoją warsztat malarski na nowe doświadczenie. Wprowadza do jej wnętrza człowieka, który stracił swój blask. Jego pędzel malarski staje się palcem Boga podobnym do sceny stworzenia z malowidła Michała Anioła. Dotykając sobą ludzką szarą biedę, która przybija człowieka gwoźdźmi bólu życia do ziemi, pozwala Bogu na nowy akt stworzenia, który dokonuje się po krzyku boleści człowieka. Bóg pozwala dotknąć siebie w bólu i ranie człowieka. Co więcej, czyni to ludzką ręką…

Dlaczego Brat naszego Boga?

Bo bratem staje się „bycie” na sposób całkowicie uczłowieczone przy drugim. Brat Albert wchodzi w sedno tego, co się nazywa miłosierdziem. Uczestniczy w owym nowym stworzeniu, czyli przebudzeniu ku życiu. Jego bunt i wyjście poza układ dokonało się w towarzystwie Miłości, która szukając, idzie drogą człowieczeństwa.

Ksiądz Tomasz Sroka
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter