“…Ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się bawić” (Łk 15, 22-24).

Weszliśmy w opowieść o synu marnotrawnym w najszczęśliwszym momencie historii syna i jego miłosiernego ojca. Opisaną powyżej sytuację poprzedzał jednak ciąg zdarzeń nie nastrajających optymistycznie. Przypowieść o synu marnotrawnym może być odczytywana także w kluczu pedagogicznym. Mamy tu bardzo trudnego wychowanka. W tamtych realiach kulturowych majątek można było odziedziczyć dopiero po śmierci ojca. Syn właściwie przekreślił już swego ojca, interesuje go jedynie to, co może po nim odziedziczyć. Słuchaczowi przypowieści może się wydawać, że wszystko skończone, zwłaszcza, że Jezus, wspaniały dydaktyk, w genialny sposób oddaje grozę upadku syna. Dla Żydów mięso wieprzowe jest nieczyste, nie można go nawet dotknąć. A tu jest ktoś, kto musi paść świnie, a jakby tego było mało – cierpi taki głód, że jego marzeniem jest móc skorzystać z świńskiego koryta i spożyć strąki, które jedzą świnie – ale spełnienie tego pragnienia nie leży w granicach jego możliwości – „nikt mu ich nie dawał” (Łk 15, 16). I wtedy, gdy mogłoby się wydawać, że ojca spotyka największa porażka jego życia, ma miejsce jego największe zwycięstwo. Syn podejmuje decyzję: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca…” (Łk 15, 18).

Jak mogło do tego dojść? Po pierwsze proces powrotu rozpoczął się od tego, że syn „zastanowił się…” (Łk 15, 17). Ojciec musiał ukształtować w synu refleksyjne podejście do życia. Dzieci pod tym względem najczęściej przejmują tendencje, jakie widzą u swych rodziców. Pierwsza myśl syna była następująca: „Iluż najemników mego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę” (Łk 15, 17). Świadczy to o tym, że ojciec dobrze traktował swych pracowników. To doświadczenie, jakie syn wyniósł z domu pozwoliło mu dojść do wniosku, że warto wracać. Widzimy tu, że wszystko, co dziecko zobaczy w domu rodzinnym, czego tam doświadczy, ma wpływ na jego późniejsze decyzje życiowe. Ktoś może zapytać: Co ma wspólnego traktowanie pracowników najemnych w domu rodzinnym z późniejszymi decyzjami egzystencjalnymi domowników? Jak widać ma i to bardzo wiele. Największą rolę w decyzji powrotu odegrało jednak z całą pewnością doświadczenie ojca obecne w świadomości syna. Obraz ojca w sercu syna, rozwijany od najwcześniejszego dzieciństwa aż po moment odejścia z domu pozwolił synowi podjąć decyzję: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie…” (Łk 15, 18).

Warto było czekać. Wychowawca musi być cierpliwy. Bardzo często owoce pojawiają się dopiero po latach. Gdyby ojciec wcześniej zrezygnował z wysiłków wychowawczych, popełniłby wielki błąd. Syn odszedłby z domu, ale prawdopodobnie już by nie wrócił. Wychowując warto więc robić wszystko, co w naszej mocy, nawet, jeśli nieraz wydaje się to biciem grochem o ścianę. Owoce mogą pojawić się w chwili, w której najmniej się ich spodziewamy.

Znamienny jest sam moment spotkania. Ojciec musiał wypatrywać cały czas powrotu syna, bo zobaczył go, „gdy był jeszcze daleko”. Reakcja ojca dużo mówi o relacji łączącej go z synem: „wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15, 20). Ojciec pozwolił synowi odczuć, że jest kochany. Doświadczenie miłości jest podstawową potrzebą wychowanka. Bardzo ważna w przypowieści jest osoba starszego brata. To właściwie ze względu na niego Jezus opowiedział tę historię. Faryzeusze zarzucali bowiem Jezusowi, że „przyjmuje grzeszników i jada z nimi” (Łk 15, 2). Starszy syn nie cieszy się z powrotu brata. Wyrzuca ojcu, że zgotował mu królewskie przyjęcie. Nie mówi o nim jako o bracie, ale nazywa go synem swego ojca: „ten syn twój, który roztrwonił twój majątek…” (Łk 15, 30). Ojciec dąży do tego, by w rodzeństwie zapanowały na nowo braterskie relacje: „trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył…” (Łk 15, 32). Niedobrze, gdy dziecko wychowywane jest w duchu egoizmu. Zdarza się, że rodzicom zależy, by ich pociecha wypadała najlepiej we wszelkich rankingach, wzbudzają w dziecku ducha źle rozumianej rywalizacji. Nieraz działania takie z pozoru wyglądają bardzo niewinnie – „A jak napisali inni?”, „Mój Arek jest najlepszy w klasie”, „No, to już, niestety, nie jesteś pierwszy…”

Jeszcze bardziej niebezpieczna jest sytuacja, gdy dziecko czuje, że powinno zasługiwać na miłość. Jedną z postaci syndromu DDA jest zespół cech składający się na postawę określaną jako „dziecko bohater”. Przez całe lata, w życiu dorosłego już człowieka daje znać o sobie atmosfera domu rodzinnego, w którym ze względu na dysfunkcję któregoś z rodziców, najczęściej uzależnienie od alkoholu, trzeba było podejmować wysiłki, by być docenionym i by odczuć, że ma się miejsce w sercu rodziców. Żywiołowość, emocjonalność, które dały znać o sobie w chwili powrotu syna, to tylko jedna ze stron życia tej rodziny. Ojciec każe założyć synowi pierścień, wyprawia na jego cześć huczne przyjęcie. Jest to dom, w którym szanuje się tradycję i przestrzega rytuałów. Celem naszych rozważań nie było wywołanie dyskomfortu spowodowanego kontrastem między idealną rodziną z kart Biblii a sytuacją przeciętnej rodziny. Życie ojca syna marnotrawnego nie było sielanką. Przeżył stratę syna, a potem musiał znieść cierpienie wywołane reakcją jego brata. Można powiedzieć, że była to rodzina z problemami (jak chyba zresztą niejedna z naszych rodzin). Problemy są i będą – na to nie mamy wpływu. Mamy natomiast wpływ na decyzje, jakie wobec nich podejmiemy. A w tym niezastąpioną pomocą jest kontemplacja najlepszego Ojca, którego spotykamy w Jego Słowie.
Mówiąc o ojcu z ewangelijnej przypowieści, warto zatrzymać się nieco dłużej nad problemem ojcostwa. W kinach mogliśmy niedawno obejrzeć film pt. „Pilecki” ukazujący historię rotmistrza Witolda Pileckiego, uznanego przez brytyjskiego historyka, prof. Michaela Foot’a, za jednego z sześciu największych bohaterów II wojny światowej. W filmie widzimy Pileckiego oczyma jego syna – Andrzeja. Zaraz po wybuchu wojny Witold Pilecki włączył się w działalność Tajnej Armii Polskiej w okupowanej Stolicy. Coraz głośniej mówiono o jednym z obozów koncentracyjnych, o którym krążyły pogłoski, że staje się miejscem eksterminacji na niewyobrażalną skalę. Żeby to zbadać, można było użyć tylko jednego środka – dać się złapać i samemu stać się więźniem obozu. Taką właśnie decyzję podjął Witold Pilecki. 19 września 1942 r udał się na miejsce częstych łapanek na Żoliborzu w punkcie skrzyżowania Alei Wojska Polskiego i ulicy Felińskiego.

Pierwszy dzień pobytu w Auschwitz uświadomił Pileckiemu, że jest w piekle na ziemi. Podczas dwóch lat życia obozowego rotmistrz Pilecki nie tylko zdobył dokładną wiedzę na temat tego, co dzieje się w tym miejscu, ale rozwinął w nim ruch oporu, który przybrał formę tak zwanych „piątek”. Żadna z pięcioosobowych grup więźniów nie wiedziała o istnieniu pozostałych. Przygotowywał także bohaterskie ucieczki więźniów, a w końcu po dwóch latach sam zbiegł z obozu. Po wojnie został aresztowany przez władze komunistyczne, był torturowany i został skazany na śmierć. Witolda Pileckiego i jego towarzyszy oskarżono o to, że: „dopuścili się najcięższej zbrodni stanu i zdrady narodu, cechowało ich wyjątkowe napięcie złej woli, przejawiali nienawiść do Polski Ludowej i reform społecznych, zaprzedali się obcemu wywiadowi i wykazali szczególną gorliwość w akcji szpiegowskiej”. Wyrok wykonano. Trzeba było czekać do roku 1990, by Sąd Najwyższy uniewinnił Rotmistrza, udowadniając niesprawiedliwy charakter wyroku i wykazując patriotyczną postawę Skazanego. W lipcu 2006 r. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie Witolda Pileckiego Orderem Orła Białego . Producent filmu, Michał Kondrat zapytany, skąd, jego zdaniem, Witold Pilecki czerpał odwagę do tak bohaterskiego działania, odpowiedział: „Ja myślę, że z wiary. Pilecki był człowiekiem wierzącym. Osoba, która jest oddana Bogu, może być bardziej predestynowana do tego, by w sposób heroiczny ofiarowywać siebie za innych. Wiemy, że był wierzący, bo zaczytywał się w książce Tomasza z Kempen O naśladowaniu Chrystusa. Gdy po raz ostatni rozmawiał z żoną, nie chciał mówić o możliwościach uwolnienia czy złagodzenia kary - zależało mu tylko na tym, by usłyszeć obietnicę, że po jego śmierci będzie czytała tę lekturę dzieciom. Tak się składa, że to też moja ulubiona książka” .

Zaskakujące jest to, że Witold Pilecki wiedząc do jakiego punktu doprowadziła go droga naśladowania Chrystusa, pragnie by, jego dzieci szły przez życie tą właśnie drogą. Można powiedzieć, że życie Rotmistrza było dokładnym odwzorowaniem życia Jezusa. Jezus, będąc Bogiem „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2, 7). Bóg stawszy się człowiekiem, jak śpiewamy w jednej z kolęd, „porzucił śliczne niebo i obrał barłogi”. Pilecki porzucił wolność, zostawił szczęście rodzinne, by przyjąć obozowy pasiak i stać się jednym z więźniów. Jezusowi za Jego dobroć świat odpłacił śmiercią na krzyżu. Podobnie Witold Pilecki, będąc jednym z najbardziej zasłużonych dla naszej Ojczyzny i świata bohaterów, mających wpływ na losy II wojny światowej, został skazany na więzienie, był torturowany i poniósł śmierć. Narratorem filmu „Pilecki” jest syn Rotmistrza – pan Andrzej. Pod koniec filmu wyznaje, że nie mógł zrealizować swych marzeń związanych z lotnictwem – drzwi uczelni były dla niego zamknięte. Nie mówi tego jednak z wyrzutem. Jest kontynuatorem dzieła swojego ojca. Film powinni obejrzeć rodzice i wychowawcy. Żyjemy w czasach, w których słowem-kluczem jest sukces. Tymczasem pogoń za sukcesem może się okazać ślepym zaułkiem. Wiedeński psychiatra – Viktor Frankl, więzień czterech obozów koncentracyjnych, a potem obserwator życia społeczeństwa Stanów Zjednoczonych aż do 1997 r., przestrzegał swoich studentów: „Raz za razem pouczam swoich studentów, zarówno w Europie, jak i w Ameryce: Nie gońcie za sukcesem – im bardziej ku niemu dążycie, czyniąc z niego swój jedyny cel, tym częściej on was omija. Do sukcesu bowiem, tak jak do szczęścia, nie można dążyć; musi on z czegoś wynikać i występuje jedynie jako niezamierzony rezultat naszego zaangażowania w dzieło większe i ważniejsze od nas samych lub efekt uboczny całkowitego oddania się drugiemu człowiekowi. Szczęście po prostu musi samo do nas przyjść i to samo dotyczy sukcesu: sukces przydarza się nam, kiedy o niego nie zabiegamy”. Witold Pilecki nie pragnął dla swych dzieci drogi łatwej i pozbawionej przeszkód. Chciał, by były one szczęśliwe. Odkrył drogę, która prowadzi do szczęścia, sam przeszedł jej szlakiem i marzył, by szli nią jego syn i córka.

W gąszczu propozycji współczesnego świata, w kalejdoskopie wciąż zmieniających się opinii wychowawczych i przestawianych środków ciężkości, warto zatrzymać się nad pedagogią, która rysuje się na kartach Biblii. Ukształtowała ona serca oczekujące na przyjście Tego, który jest najlepszym Nauczycielem i Wychowawcą, a teraz pozwala wszystkim, którzy ją podejmą, kształtować się w Jego szkole. Pedagogika ta jest skuteczna, cechuje się nadzwyczaj wysoką „wartością dodaną” i pełna jest zaskakujących niespodzianek.

ks. Marek Studenski
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter