Czyż nie należy do najgłębszych paradoksów Ewangelii wpisany w nią paradoks Krzyża? Ewangelia jest dobrą nowiną, jest pochwałą życia w jego bezgraniczności, wydobywaniem nas jaw bogactwa i piękna życia, eksplozją trwania. Jak pogodzić ją z Krzyżem? Oto narzędzie tortur, narzędzie wyrafinowanej przemocy, wywieranej przez jednych ludzi na innych, wyraz pogardy dla człowieka, pogardy dla jego życia. Patrzymy na Krzyż. Jakie myśli plączą się po naszych głowach, kiedy próbujemy odczytać to, co się tam zawiera. Jest z jednej strony jakiś mrok krzyża. Niewymowne cierpienie skazańca, osamotnienie, odrzucenie. Przeklęty każdy, kogo powieszono na drzewie hańby. Z mroku opuszczenia, pokusy rozpaczy bezdennej wyłaniają się słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Tymczasem nie wiemy jeszcze, czy ten, kogo wyklęto, też chce przeklinać, czy może resztką gasnącej nadziei chce się jeszcze uchwycić sensu ostatniego pytania.

         Kto tak pyta, nie pyta jak filozof, z dystansu i na chłodno, ale pyta z samego dna poniżenia, nocy śmiertelnej trwogi. Ostatnie chwile Chrystusa to nie logiczne i wyważone słowa Sokratesa, któremu za chwilę przyjdzie wypić śmiertelną cykutę. Chrystus nie prowadzi filozoficznego dialogu. On krzyczy. Jego miłość, którą wypełniony jest po brzegi, zmaga się z absurdem przemocy, kpiny, obojętności. Chrystus czuje opór tajemnicy nieprawości, wpisanej głęboko w ludzkie serce, takiej nieprawości, która nie pozwoli się przełamać racjonalnymi argumentami, nie zrezygnuje z siebie pod wpływem logicznego myślenia. Sokrates wie, że trzeba powoli oświecać ludzki umysł, który gdy tylko  dojdzie do wiedzy, będzie też zdolny do dobra. Ten, kto wie, co to jest dobro, nie będzie mógł go nie czynić. Cnota jest wiedzą. Chrystus z głębi krzyżowego umierania jest świadom, że wiedza o tym, co dobre, słuszne nie jest w stanie zmienić ludzkiego postępowania. Wprost przeciwnie, może okrutnie zaślepić, znieczulając na to, co się wokół dzieje. Skazali go na wyrafinowaną śmierć ludzie religijni, uczeni w prawie. Z pomocą kruczków prawnych przemyślnie wyreżyserowali całą mękę. Wiele wieków później potomkowie Goethego, Hegla, Hölderlina, Rilkego urządzą milionom ludzi piekło niewyobrażalne. Czy oni nie wiedzieli? Czy zabrakło wyrafinowanego intelektu? Czy przeciwko złu starczy za tarczę intelektualna przenikliwość  i determinacja Sokratesa?

         Z głębi krzyża zdaje się wyłaniać inna logika. To nie wiedza czyni ludzi lepszymi. To nie biegłość intelektualna sprawia, że relacje międzyludzkie nabierają ogłady i pozwalają budować ludzki świat. Oto krzyż zaczyna w tym momencie jaśnieć. Pytamy zdziwieni dlaczego? Wiszący skazaniec wisi tam z miłości. Mesjasz to ten, który oddaje życie za drugiego, nawet jeśli go nie zna. To ten, który kocha, który kochając chce, aby drugi był. Gotów jest odstąpić swoje miejsce drugiemu w przestrzeni istnienia. Taka miłość boli, taka miłość krzyczy, ale taka miłość pozwala odczytać, kim człowiek w swojej najgłębszej strukturze jest. Pod dotknięciem miłości zaczyna budzić się w człowieku dobro. To nie wiedza o tym, co dobre skłania człowieka do dobra. Może to uczynić tylko miłość. Tłem krzyża, a precyzyjniej treścią wpisaną w jego najgłębsze pokłady jest miłość. Przypominają się słowa Jana Pawła II: „Krzyż bowiem stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem. Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka”. Krzyż wyłania się z miłości. Dotyka człowieka w samym jego rdzeniu. W jego świetle odsłania się to, kim naprawdę człowiek jest. Za miłość płaci się krzyżem.

         Pisał Norwid w swoistej inwokacji do Promethidiona zwracając się do kogoś sobie bliskiego: „bliskim znajdziesz mnie i wiernym -  na szlaku bladych słońc - na tym niezmiernym, Co się kaskadą stworzenia wytacza Z ogromnych BOGA piersi… co się rozdziera w strumienie… potem w krzyż się jasny zbiera, i wraca i już nigdy nie rozpacza!”. Zaskakuje swoisty oksymoron: „jasny krzyż”. Jasność Krzyża – to jest miłość, która z niego tryska, i na której jest osadzony. Krzyż to nie urąganie życiu, to nie koszmar umierania. To rodząca dobro miłość.

 

 Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter