https://pixabay.com/pl

       Miasto Augsburg, w XVI wieku najludniejsze i najbogatsze miasto w Niemczech, liczące sobie 60.000 mieszkańców, zabezpieczone było nielicho przed wszelkimi wrogami, mogącymi mu zagrozić z zewnątrz. A to pospólstwo, gmin, któremu z powodu jego rozpasanych emocji nie ufano, a to obcy, a to Turek, co grasuje na granicach cesarstwa. M. Montaigne, wybitny myśliciel tamtych czasów, zachwyca się wszelkimi przemyślnymi zabezpieczeniami, jakimi otoczono miasto, by mieszkańców w bezpieczeństwie zachować. Zabezpieczenia te świadczą o atmosferze grozę budzącej niepewności, jaka czasy nie tylko tamte paraliżowała: bo oto mamy czworo wielkich drzwi następujących po sobie, most nad fosą, most zwodzony i żelazną barierę. Dzieła to strachu, który toczył Europę od jej zarania. Strach ten jednak miał swoje granice, miał swoją żelazną logikę, bo też źródło strachu było możliwe do identyfikacji. Przeciwko demonom, których się zna, można znaleźć stosowne środki zaradcze, można się skutecznie obronić. Ale już wówczas pojawiała się co czas pewien groza, która paraliżowała całe miasta, gminy, narody. Imię jej zaraza, mór, dżuma. Tej nie można było zidentyfikować, określić stąd – dotąd. W Dekameronie Bocaccio notuje: „Morowa zaraza grasowała z wielką siłą; od chorych udzielała się łatwo zdrowym, którzy z zarażonymi przebywali, podobnie do ognia, co łatwopalne przedmioty obejmuje”. D. Defoe w Dzienniku roku zarazy kreśli potęgującą się potworność: „Plaga niczym wielki pożar [...] jeżeli jednak wybuchnie w gęsto zabudowanym mieście czy też grodzie i rozpęta się, wówczas jej furia rośnie niepohamowanie, szaleje wszędzie wokół i pochłonie wszystko, co zdoła dosięgnąć”.

         Zatem już wówczas rodził się potężny lęk, który płynął stąd, że jego źródło wymykało się identyfikacji, pozostawało nieznane. Nie wiadomo skąd przychodzi zaraza, dżuma. Wiemy jedno: niszczy, bezlitośnie zabija, losowo, bez ładu i składu. Pewien zakonnik portugalski pisze: „Dżuma jest bez najmniejszej wątpliwości spośród wszystkich klęsk naszego życia najokrutniejszą i doprawdy najsroższą. [...] Wszystko jest zniszczeniem. Wszystko bowiem jest dotknięte i przewrócone przez ciężar i wielkość tak szkaradnej klęski. Ludzie bez różnicy stanu ni majętności pogrążają się w śmiertelnym smutku. Jedni cierpią od choroby, inni od strachu, co krok stawiają czoło śmierci, bądź zagrożeniu. [...]. Ludzie lękają się nawet powietrza, którym oddychają, Boją się zmarłych, żywych i siebie samych, śmierć bowiem często okrywa się szatami, które noszą i które dla większości są śmiertelnym całunem, albowiem koniec nadciąga rychle”. Odległe czasy opisuje ów mnich. Dziwne jest to, iż tak dalekim będąc od czasu obecnego, jakby precyzyjnie kreślił scenariusz losu naszego.

         Coronavirus jak dżuma może być wszędzie i nigdzie. Nie wiadomo dokładnie skąd się wziął. Wiemy, że zabija. Królestwo śmierci, które niesie z sobą, rozszerza się gwałtownie. Umierają ludzie. Nie wiadomo, kto będzie następny. Zapytać jednak należy: naprawdę nie wiemy, skąd się wziął? Nie wiemy, skąd w czasie naszym marnym biorą się epidemie rozszerzające się w pandemie? Nie przypuszczamy, że będzie ich coraz więcej? A może to pycha nieposkromiona ludzka pożeniona z władzą technologiczną oraz bezwzględną żądzą ekspansji i panowania nad światem stwarza taką trującą mieszankę, która szaleje aż wymiotować się chce? Czy my wszyscy nie bierzemy udziału w szaleństwie świata, zatruci żądzą posiadania bez granic, zobaczenia wszystkiego i wszystkiego posmakowania, którym wciąż mało i mało? B. Skarga pisząc o racjonalności technologicznej (tzn. takim używaniu rozumu, który nie cofnie się przed niczym, chcąc urzeczywistnić swoje rojenia o wszechwładzy nad światem całym) tak mądrze stwierdzała w roku 1983: „Dla zachowania władzy można utopić w krwi całe narody, dla utrzymania czystości rasy miliony istnień wysłać do gazu, dla zdobycia wiedzy o funkcjonowaniu mózgu pozbawić osobowości człowieka. Wszystko jest wówczas możliwe. Tego rodzaju idea racjonalności wprowadza w świat instrumentalności totalnej, gdzie dewiza plus ratio quam vis łatwo się zmienia na vis ultima ratio”.

         Daleko mi do nastrojów apokaliptycznych i katastroficznych. Trzeba zachować mimo wszystko trzeźwość myślenia. Ale oto sięgnąłem nieopatrznie po wiersz Mickiewicza Reduta Ordona. Oto czytam:

Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze,

Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,

Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona

Obleją, jak Moskale redutę Ordona:

Karząc plemię zwycięzców zbrodniami zatrute,

Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę.

Czytajmy znaki czasu, wczytajmy się i w ten coronavirus nazwany.

 

                                                                  Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter