Zaćmienie twarzy
Może jest tak, że dopiero nakaz zakładania maseczek w przestrzeni publicznej, zakrywających sporą część twarzy (usta, nos, policzki), a pozostawiających na widoku oczy i czoło, skierował naszą uwagę na rzeczywistość twarzy. Może tak być również, że w mroku pustoszącej i mrocznej pandemii rozbłyska całą niezwykłością twarz człowieka, jej przesłanie, jej nie dająca się zastąpić niczym obecność w świecie, najgłębszy wyraz niepowtarzalności oraz indywidualności człowieka. Dopiero naciski i środki ochronne zarazą wymuszone, odsłoniły i jednocześnie zamąciły cud twarzy. Przedmiotem przecież pośród przedmiotów stał się w zastraszającym tempie w czasie współczesnym człowiek, towarem, środkiem do osiągania ekonomicznych i politycznych celów. Cywilizacja przemysłowo – techniczna podeptała i rozmyła ludzką twarz, która jest wybłyskiem i obecnością głębi ludzkiej tajemnicy. Przesłonięta twarz, naznaczona maseczką, przykuwa nasze spojrzenie, zwraca uwagę niestosownością i biedą swojego przejawiania się, raz jeszcze przeraźliwie potwierdza, iż zaraza nie jest na miarę człowieka, że rozdaje zbyt nieludzkie i paraliżujące ciosy. Ale też przesłonięta twarz krzyczy jakąś niemocą, nieszczęściem, które staje się jej udziałem, woła o bliskość, solidarność, obecność. Ona sama jest apelem, iż świat, w którym wymuszane są istnieniem zarazy zaćmienia twarzy, nie jest światem prawdziwym, że naznaczony jest jakimś fałszem radykalnym, niedopełnieniem, woła o świat inny.
Powiada nam E. Levinas, żydowski myśliciel, iż twarz przychodzi spoza świata, nie z tego świata jest, a z miejsca poza nim, tam jednocześnie pozostając. Nawiedza zatem nasz świat ze sfery absolutnie obcej – to znaczy właśnie z absolutu, który jest zresztą imieniem radykalnej obcości. Twarz, o dziwo, nie daje się posiąść, wymyka się wszelkiej władzy. Choć bezbronna, przeszyta swoją nagością, która jest nędzą i błaganiem, kieruje ku mnie apel, wybrzmiewający jak błaganie i wymóg jednocześnie. Zaznacza francuski myśliciel: „Pokora łączy się w nim z wysokością. W ten sposób zwiastowany jest w nim etyczny wymiar nawiedzenia”. Opór twarzy nie jest na miarę potęg tego świata. Na siłę fizyczną nie odpowiada fizycznym odwetem równoważnym albo potężniejszym od ataku. Naga, jakby zapraszała do aktu przemocy, jednocześnie zabrania zabijania. Twarz mówi, tym samym zapraszając do relacji. Twarz można zabić, zmiażdżyć ciosem, ale nie można jej posiąść. Wymyka się wszelkim zakusom zawłaszczenia jej. Jest naznaczona stygmatem nieskończoności, która stoi na straży jej niezawisłości. W twarz wpisana jest transcendencja (ale także Transcendencja – o niej później), czyli zdolność przekraczania wymiarów tego świata, wykraczania poza wszelkie uwarunkowania. Ona nie mieści się w ramach tego świata. W czas pustoszącej zarazy daje o sobie znać zaćmieniem, ale i cudem wyłaniania się z rozmytych maseczką rysów twarzy w całej swojej niezwykłości i jedyności. Napisze Levinas: „Nieskończoność paraliżuje władzę, stawia nieskończony opór zabijaniu, twardy opór nie do pokonania, który rozbłyskuje w twarzy Innego w całkowitej nagości jego bezbronnych oczu, w nagości absolutnego otwarcia się Transcendencji. W istocie nie jest to relacja z jakimś potężnym oporem, lecz z czymś absolutnie Innym: z oporem czegoś, co nie ma oporu – z oporem etycznym. [...]. Nieskończoność ukazuje się jako twarz w etycznym oporze, który paraliżuje moją władzę, w twardym i absolutnym oporze, który powstaje z głębi bezbronnych oczu w całej ich nagości i nędzy. Zrozumienie tej nędzy i tego głodu zbliża nas do Innego. Właśnie dlatego epifania nieskończoności staje się ekspresją i mową”. Epifania to nawiedzenie i rozbłyśnięcie (odsłonięcie). Twarz rozbłyska etyką. Powie Levinas, iż epifania twarzy jako twarzy otwiera na człowieczeństwo. Etyczny rozbłysk jest zakwestionowaniem mojej oczywistości bycia i rozpierania się w świecie przez obecność drugiego, który przychodzi w swojej bezbronności i biedzie. Etyka wybrzmiewa mową. Mowa przychodzi do mnie od innego człowieka i rozbrzmiewa w świadomości, stawiając ją pod znakiem zapytania. Mowa kwestionuje moją biologiczną, rozpartą w świecie obecność. Taką, która zapomina o innym, na pierwsze miejsce zawsze wysuwając mnie samego z roszczeniem trwania wbrew wszystkiemu i czerpania nieograniczonych przyjemności z tego świata. Kwestionuje mnie w mojej bezrozumności. Pierwszym słowem twarzy jest: ty mnie nie zabijesz. Mowa zakłada rozum. Uobecnianie się twarzy zobowiązuje moją wolność do odpowiedzialności za drugiego i wobec drugiego i tę wolność usprawiedliwia. Ale oto oczami drugiego patrzy na mnie trzeci (czyli patrzy cała ludzkość). Przywołajmy jeszcze Levinasa: „Obecność twarzy – nieskończoność Innego – jest ogołoceniem, obecnością trzeciego (to znaczy całej ludzkości, która na nas patrzy) i rozkazem, który każe mi rozkazywać. Dlatego relacja z innym człowiekiem, (roz)mowa nie tylko kwestionuje moją wolność, nie tylko wzywa mnie przez Innego do odpowiedzialności, nie tylko jest słowem, które sprawia, że wyzbywam się tego, co posiadam, a co zamyka mnie w sobie, które wypowiada świat obiektywny i wspólny – ale jest także kazaniem, upominaniem, mową profetyczną”. Nie należy szukać źródeł wspólnoty ludzkiej w przynależności do gatunku biologicznego homo sapiens, w podobieństwie wszystkich ludzi do siebie. Braterstwo ustanawiane jest przez moją odpowiedzialność wobec twarzy, która na mnie patrzy, i która może razić swoją obcością, innością, ale przywołuje mnie do porządku i służby. Wołanie to wybrzmiewa z taką siłą, że nie jest w stanie oprzeć się jej etyczna tkanka człowieka.
Maskowanie twarzy
Czy moja twarz to ja (sobość, duch mój, jaźń moja), w całym swoim bogactwie, czy też ja w swojej głębi kryję się za twarzą, zza której jak spoza maski obserwuję świat i staram się nim rozporządzać, organizować go na swoją modłę? Pouczał nas R. Scruton, pisarz i filozof, iż twarz moja istotową jest częścią mnie, kiedy inni zwracają się do mnie jako do Ty. Twarz człowieka zapowiada ciało i poprzedza je jak sztandar i to dzięki niej ciało człowieka zyskuje szczególną wartość. Za twarzą w takim stopniu skrywam siebie, w jakim stopniu jestem w niej obecny. Twarz zachwyca i przykuwa uwagę swoją ruchliwością. Grymas bólu i uśmiech, zmrużone i szeroko otwarte oczy, rumieniec i bladość, spokój i gniew nieustannie prowadzą na niej swoją grę. Pisał Scruton: „Kiedy mówimy o osobie kryjącej się za twarzą, mówimy przenośnie. Oczywiście nie jest ona identyczna ze swoją twarzą, ale to nie znaczy, że jest całkowicie inna niż jej twarz, a tym bardziej że jest utajoną duszą, ukrytą za ciałem jak klown za swoją szminką”. A jednak poprzez twarz i w twarzy przejawia się osoba w całym swoim nie z tego świata bogactwie. W uśmiechu, który właściwością ludzką jest jedynie i wyłącznie, osoba jest obecna w swojej twarzy. Zaś oczy są tym miejscem twarzy, gdzie obecność podmiotu jest widoczna szczególnie. Spoza maseczek ochronnych wymuszonych zarazą wyzierają właśnie oczy. Warto wczytać się w nie uważnie, wejrzeć w przesłanie, jakie w obecnym stanie grozy przynoszą spoza tego świata.
Twarz jednak przezroczysta raz na zawsze nie jest. Ruchliwością swoją, nieustanną zmiennością, nie budzi zaufania. Ciągle prowadzi jakąś grę. Stąd aby poprzez człowieka dostały się na ten świat prawdy niezmienne i powszechnie ważne, trzeba twarz zdyscyplinować maską. I w greckim i w rzymskim teatrze nazwa maski (prosopon i persona) przywoływała to, co w człowieku najtrwalsze i niezmienne, osobę raz na zawsze utrwaloną w swoim przejawianiu się. Prawo rzymskie przejmując termin persona – maska (osoba) z teatru sugerowało, że przed trybunałem sądu zawsze stajemy zamaskowani, to znaczy poddani jednoznacznym wyrokom panów w togach i perukach, wyrokom ferowanym przez prawo. Pisał Barker: „To nie naturalne ego wkracza do sądu. To mająca prawa i obowiązki osoba, stworzona przez prawo, staje przed sądem”. Maskowanie twarzy sugerować może, iż człowiek nie w swojej mocy pozostaje, ale społecznych nacisków, siatki międzyludzkich relacji, która arbitralnie go stwarza bądź poddaje dekonstrukcji. Jakby nie było, to właśnie na twarzy ludzkiej koncentruje się walka o człowieka.
Społeczność wenecka jest tego aż nadto dobitnym przykładem. To w niej właśnie maski i maskarady stały się ośrodkiem życia społecznego. Zaznacza Scruton, iż podczas karnawału weneckiego maska tradycyjnie służy dwom celom: zakwestionowaniu codziennej tożsamości osoby oraz stworzeniu nowej tożsamości – podarowanej przez drugiego. Nie odcinając więc ludzi od siebie nawzajem, zbiorowy akt maskowania się czyni z każdej osoby wytwór zainteresowania innych. Odwołując się do sugestywnego wyrażenia Durkheima czas karnawału staje się najwyższą formą „społecznego uniesienia”. Czyż nie dzieje się podobnie w sytuacji zakładania maseczek ochronnych w czasie zarazy? Mają one za zadanie odcinając twarze, zarazem stworzyć wyjątkowy
sposób odpowiedzialnej międzyludzkiej solidarności. Historyk J. Johnson przedstawił znakomite studium maski weneckiej. Otóż stawała się ona jednocześnie transparentna dla osobowości jej nosiciela oraz stanowiła barierę, granicę, za którą rozciągała się jego prywatna przestrzeń. W osiemnastowiecznej Wenecji Goldonich i Gozzich maskowanie się nie było sposobem ucieczki ze świata, a raczej wkraczaniem do niego, narzędziem wolności i obrzędowego przyjęcia do świata publicznego. Pisze Johnson, iż maska „stała się symbolem prywatności, zamiast jakiejś rzeczywistej rzeczy, sfabrykowanym buforem, który pozwalał na autentyczną rezerwę i niespotykaną bliskość. Jej rytualna ‘anonimowość’ mogła być kontynuowana albo pomijana wedle uznania. W weneckim sensie maska szanowała wolność, co oznaczało pewną miarę autonomii wewnątrz zazdrośnie strzeżonych granic”.
Twarz jako ślad Boga
Twarz pozostaje tym newralgicznym miejscem ludzkiej postaci, która narażona jest najbardziej na procesy uprzedmiotowienia i dewaluacji cudu człowieczeństwa. To od twarzy właśnie zaczyna się pustoszenie ludzkiej osoby. Pisał Scruton: „W pornografii twarz nie odgrywa żadnej roli, jest podporządkowana imperium ciała. Pocałunki nie mają znaczenia, oczy nigdzie nie patrzą, ponieważ niczego nie szukają poza chwilową przyjemnością. Wszystko to sprowadza się do marginalizacji, a nawet czegoś w rodzaju zbezczeszczenia ludzkiej twarzy. I to zbezczeszczenie twarzy jest również wykreśleniem podmiotu”. To doświadczenie twarzy wprowadza nas w świat rozświetlony wolnością, zaś osoba ludzka przejawia się poprzez twarz, która jest nietykalna, stanowi granicę między tym tak zwodniczym światem a nieobecną Transcendencją (Bogiem), po którym został ślad. On poszedł dalej, przeszedł, minął, ale w swoim śladzie zostawił twarz. Levinas swoim trudnym i miejscami mętnym językiem pisze: „Bóg, który przeszedł, nie jest modelem, którego twarz byłaby obrazem. Bycie na obraz Boga nie oznacza bycia ikoną Boga, ale znajdowanie się w jego śladzie. [...] Iść ku Niemu nie znaczy postępować tym śladem, który nie jest znakiem, ale iść ku Innym, którzy są w tym śladzie”. Twarze przesłonięte maseczkami są aż nadto naznaczone przejściem Boga. Wyryte są na nich ślady ran, które wołają o bliskość i obecność drugiego człowieka.
Ks. Leszek Łysień