/fot. pixabay/

 

 Życie w niepewności zaczyna być nieformalnym standardem codzienności.

Pośpiech i niepokój stały się dominującymi rytmami myśli. Informacje dobiegające ze środków masowego przekazu, mniej dotykają, niż te telefoniczne, prywatne. Niemal każdego dnia słyszę coś, z czym trudno się pogodzić. Śmierć, choroba, cierpienie, w efekcie ból, dotykający obszarów rozpaczy. Zadaję sobie zasadnicze pytanie. Co w odniesieniu, do tego konkretnego człowieka zrobiłam ? Tego wobec którego napływa do mnie smutek spowodowany jego trudną sytuacją.

Jest mi niezwykle trudno pogodzić się z cierpieniem drugiego człowieka, kiedy nie mogę nic zrobić, aby pomóc. Naszym obowiązkiem jest zostawić każdemu zapach Boga. Każdemu. Pisząc o tym analizuję swoje kontakty z osobami przebywającymi teraz w szpitalu. Myślę o tych, które walczą o oddech, o tych, które liczą na cud i o tych, które dane mi jest spotkać w obliczu panującej niepewności, obaw, znaków zapytania o życie.

Doskonale wiem czym jest cierpienie, wiem też, że wtedy człowiek jest najbliżej Boga.  Wtedy najbardziej doświadczamy Chrystusa. Wielokrotnie bardzo trudno było mi Go spotkać w sytuacjach dla mnie trudnych, bolesnych. Każde kolejne pokazywało jak wielką jest łaską. Mimo, że często rozumiałam Jego świętą obecność dopiero po upływie czasu. Znacznie łatwiej mi o tym pisać z pozycji siedzącej, rozważając teraz wszystkie barwy trudnych zdarzeń, niż być w centrum takich sytuacji. Doświadczając ogromu trudów może się zdarzyć, że osłabnie nam oddech wiary, „anosmia” duchowa nie pozwala poczuć najważniejszej obecności, zabraknie sił, zabraknie dostępu do nadziei. W powiązaniu z moimi życiowymi zakrętami, doceniam obecność osób, które mi zostawiały zapach Jezusa podczas moich zaburzeń receptorów wiary. Jego obecność  pomaga się podnieść. Nie pozwólmy nikomu, kto jest obok, odejść bez daru, jakim jest Bóg. Po ludzku mówiąc, bez miłości.

Analogicznie, wraz z szerzącym się wirusem, rozprzestrzenia się wirus dający szereg niepokojących objawów. Od utraty zapachu Boga, po utratę oddechu wiary.

Pisząc ten tekst otrzymałam kolejną dziś wiadomość, która prowokuje łzy. Kolejna osoba z mojego środowiska leży i walczy o oddech. Zostawiłam Jej Boga? On zna odpowiedź.

Ten czas, to nie tylko czas próby, ale czas pokus. Pokus lęku, obaw, niewiary. Musimy pokazać Bogu, że nasza miłość jest znacznie większa niż obawy, że nie wyrzekniemy się krzyża i będziemy go nieść razem z innymi, z Jezusem.

To jasne, że nie możemy zanieść swojej pomocy, do tych, którzy są sami, samotni, w izolacji, nie widzą nawet uśmiechu personelu ubranego po uszy w kombinezony. Do umierających. Nie możemy?  

Może powinniśmy zobaczyć istotę tego ważniejszego wymiaru? Przestrzeni duchowej.

Bardzo boleśnie dotykając myśli o osobach chorych w efekcie zakażenia wirusem, odważę się zadać pytanie…Czy nie jest to obraz Boga dziś?

Zostawiamy Go gdzieś w Kościele, jak w szpitalu, samotnego. Ubrani w kombinezony z obaw, lęków i grzechów. Zabezpieczeni przed kontaktem z Nim. Proceduralnie i obrzędowo wykazujemy aktywność, ale Bóg nie może dostrzec nawet naszego uśmiechu, który przykrywamy wszystkim tym, co jest w nas słabe i grzeszne. Szczelnie zamykamy się na Jego działanie. Pomyślmy dlaczego chronimy się przed Jego miłością? Tylko w niej możemy być prawdziwie bezpieczni. To właśnie ona nas chroni i zabezpiecza na życie wieczne.

Możemy wspierać się modlitwą. Możemy nieść dobro i Boga wszędzie. Każdy zakamarek życia Go potrzebuje. Zanim będzie za późno, zostaw zapach Boga. Zostaw Go wszędzie tam, gdzie jesteś.

Strach jest naturalny. Jezus pokazał nam nawet to, jak się bać. Godząc się na wolę Ojca, przekraczając strach. Tylko modlitwą można to zrobić.
Zapominając jak ważną rolę odgrywa post, życie nam go w dużym stopniu narzuciło, przypomniało. Wyrzeczenia, ograniczenia mają dziś jednak inny wymiar.

Większość z nas doświadczyła bardziej lub mniej trudnych sytuacji. Każdego w jakiś sposób zmieniły. Dziś wszyscy jesteśmy w trudnej sytuacji. Nie poprzestawajmy na modlitwie, zaufaniu i naprawie wszystkiego, co mamy szansę naprawić. Póki mamy czas, póki nasi bliscy go mają i póki mamy możliwości.

Każdego dnia są momenty, kiedy brakuje mi siły, kiedy ucieka nadzieja. Jedno, co mnie podnosi to modlitwa. Tam spotykam się z Nim, nawet jeśli Go nie czuję. Każda Eucharystia, te spotkania, które wielokrotne trywializuję, zakładając kombinezon rozproszeń. Jedyne miejsca, gdzie można znaleźć Jego obecność, Jego zapach, dotyk i szkołę cierpienia, które jest przemijające, jak nasze życie, niezależnie od czasów.

Kiedy stajemy w obliczu śmierci kogoś bliskiego, chcemy tej osobie wykrzyczeć swoją miłość ,wykrzyczeć, że moglibyśmy oddać kawałek siebie, swojego życia, nawet całe ,żeby jeszcze chwilę być razem, jeszcze tyle wspólnych marzeń, niedokończonych rozmów…Robimy tak. Często u kresu życia, żegnając się, mówimy „Kocham”. Brzmią wtedy jak : ”Do zobaczenia”, bo przecież miłość jest wieczna, jest przepustką na wieczność.

Słowa : ”Kocham Cię” po takich doświadczeniach powtarza się częściej.

Nie warto czekać na te momenty. Zrób więcej jeszcze dziś. Zanieś zapach Jezusa, zanieś Jego obecność. Zanieś innym miłość.

Warto pomyśleć czym i jaka jest moja miłość do Boga. Wierzę Jemu? Jestem w stanie o Niego walczyć tak, jak o bliskich? Jak o siebie? Tak Go chronić? Kocham Go prawdziwie, nawet w obliczu trudów? Wierzę, że tracąc życie, wygram życie z Nim? Mówię Bogu o swojej miłości? Mówię Bogu „Kocham”?                             

Iwona Sakrajda
 
 
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter