fot. pixabay

          Sięgnijmy najpierw w głąb dwóch narracji ewangelicznych. Pierwsza z Ewangelii Mateuszowej wyjęta, opisuje poprzedzające publiczną działalność Jezusa kuszenie na pustyni. Szatan po raz trzeci uderzając pokusą w Zbawiciela ukazuje mu najpierw wszystkie królestwa świata oraz ich przepych, wyrażając gotowość zbycia się tego wszystkiego na rzecz kuszonego, jeśli ten upadnie i odda mu pokłon. Jedna sprawa odsłoniła się tutaj w całej swojej grozie: w mocy diabła okazuje się być dziedzina polityki i wszystkie z nią splecione i w nią uwikłane sprawy. Skoro może mu świat polityki i władzy ziemskiej odstąpić, widać jest w jego posiadaniu. Czyż królestwa ziemskie aby mogły się utrzymać i funkcjonować wydolnie, nie potrzebują splotu przemocy, panowania i podstępu? Odpowiedź Chrystusa jest taka, jaka być musiała: idź precz szatanie! Pozostawia zatem królestwa ziemskie logice władzy, przemocy i cynicznej pragmatyce podstępu, odcinając się od nich, zaznaczając, że z nimi nic wspólnego nie ma.

          Drugie wydarzenie utrwalone zostało w Ewangelii Janowej. Uwięziony już Mistrz z Nazaretu postawiony został wobec przedstawiciela imperialnej władzy rzymskiej Poncjusza Piłata. Opleciony bez reszty myśleniem wedle władzy prokurator pyta skazańca: czy Ty jesteś królem żydowskim? Tym samym chce wyśledzić, wybadać zakres jego władzy. Nosiciel władzy musi być podejrzliwy wobec każdego, na kogo pada choćby cień podejrzenia, że do władzy pretenduje. Jezus jednak konsekwentnie wycofuje się z obszaru oplecionego nićmi przemocy i podstępu. Królestwo moje nie z tego świata jest. „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy słucha mego głosu”. Pyta wówczas Piłat: Czymże jest prawda? Okazuje się, że są prawdy i prawdy. Piłat wie doskonale, że zdobywanie, potęgowanie i utrzymywanie władzy wiąże się z gromadzeniem prawdziwych informacji o poddanych oraz tych, których zniewolić trzeba. Prawda zatem w znaczeniu semantycznym musi być zachowana. Władza potrzebuje donosicieli, denuncjatorów, zdrajców. W polityce nie można sobie pozwolić na myślenie życzeniowe, na swobodną grę wyobraźni. Polityk musi poddać się semantycznym rygorom prawdy. Twierdzę, że jest tak a tak i rzeczywiście jest tak a tak. Im więcej wiedzy, tym więcej władzy. Ważne jest to, że wiedza jest zawsze przeciwko drugiemu człowiekowi. Inną zupełnie rzeczą jest manipulowanie ową faktycznie ujętą prawdą. Bo w świecie polityki już tak jest, że prawda służy władzy, to ona decyduje o tym, ile prawdy, jakiej i komu oraz nade wszystko przeciwko komu. W rozmowie z Piłatem daje o sobie znać bluźnierstwo polityczne, które dobywa się z ust Jezusa. Okazuje się, że prawda władzy nie jest jedyną prawdą. Istnieje prawda wyższa, która zdolna jest prawdę władzy osądzić. Nie wszystka prawda jest prawdą polityczną. Wyżej jest prawda spoza tego świata, prawda religijna bądź prawda transcendentna. Mało tego, są tacy, którzy w takiej prawdzie żyją i z niej jest zbudowane ich myślenie. To oni stanowią największe zagrożenie zakłamanego świata władzy politycznej. Jednak Piłat żyje w przeświadczeniu, że polityka jest ostatecznym przeznaczeniem człowieka. Ten, kto w świecie przemocy i władzy dostał się na sam szczyt, ten też jest najbliżej bóstwa. Ci, którym dane jest mieć najmniejszy choćby udział w ich władzy, mogą mieć nadzieję na zbliżenie się do bóstwa, dotknięcie go, jakieś zbawienie. Droga do zbawienia wiedzie przez politykę.

          Ewangelia zderza się z dwoma rodzajami władz politycznych, żydowską i rzymską. Pierwsza posiada charakter teokratyczny, tzn. rządy sprawuje Bóg za sprawą ziemskich pośredników (kapłanów, arystokratów), którzy wyrokują w Jego imieniu. Wyroki tych, którzy rządzą w imieniu Boga są wyrokami Boga samego. Władza rzymska w orbitę władzy wciąga wszystko, co się da. Również religię. Religia winna służyć władzy politycznej. Winna ją wspierać oraz dawać stosowną legitymizację. Do jednej i do drugiej władzy można zastosować (choć nie bez ryzyka) pojęcie, którym później zwykło się określać ustroje totalitarne (głównie za sprawą E. Voegelina, wybitnego myśliciela). Termin ten to religia polityczna. W takim zestawieniu religia wyobcowała się w politykę, zaś polityka wyobcowała się w religię. Niebezpieczeństwo jest ogromne. Polityka (która religii postać wzięła na się) rozstrzyga ostateczne sprawy człowieka. Wznosi się na wyżyny absolutne. Absolutna władza domaga się poświęceń absolutnych. Prawa stanowione przez polityczną władzę zobowiązują w sumieniu. To, co zewnętrzne (ustawa) wchodzi w najbardziej intymną sferę człowieka. Władza polityczna zawłaszczyła człowieka bez reszty. Wkroczyła w jego duchowe sanktuarium.

          Ale oto niebezpieczeństwo równie groźne, o ile nie groźniejsze jeszcze. Religia ze swoją prawdą transcendentną (z innego wymiaru) szuka w łonie polityki wsparcia, mało tego, chce prawdę religijną przełożyć na prawdę polityczną. Bóg staje się Bogiem, który grozi władzą policyjną, za łamanie boskich praw stoją otworem lochy inkwizycji. Właściwie każde prawo boskie ma wydźwięk polityczny. Nie ma mowy religijnej, która nie miałaby brzmienia politycznego. Przed religią opancerzoną w sankcje polityczne nie ma ucieczki. Pozostaje tylko udawanie. Trzeba zachowywać się tak, jakby się było przekonanym do ustaw polityczno – religijnych. Obowiązuje etyka zachowań, nie zaś etyka przekonań. W taki oto sposób dokonuje się upolitycznienie Ewangelii. Do dzieła ewangelizacji dopuszczona zostaje przemoc (prawna, państwowa, instytucjonalna). Ewangelia zamiast łagodzić i uśmierzać bóle świata, straszy i przeraża. Już nie nazywa się dobrą nowiną. Jest nowiną przerażającą. Swojego czasu pytał Tischner, czy można głosić Ewangelię językiem polityki, czy można używać Ewangelii jako środka walki politycznej. Żeby można było, trzeba w człowieku widzieć wyłącznie zło, trzeba mieć z gruntu pesymistyczną wizję człowieka. Pisał w XVI wieku N. Machiavelli: „Założyciele i prawodawcy państw winni zawsze zakładać z góry, że wszyscy ludzie są źli i że niechybnie takimi się okażą, ilekroć będą mieli po temu sposobność. [...] że ludzie jedynie z konieczności zdolni są do czynienia dobra; jeśli zaś pozostawić im swobodę wyboru  i dać sposobność do swawoli, od razu wszędzie zapanują nieporządek i rozpasanie”. Jeśli się ma w głowie taką koncepcję człowieka jako istoty z natury złej i przewrotnej, zdolnej do zdrady wyłącznie i rozpasania, to najlepiej zasiąść w gronie szyderców szatańskich a nie rwać się do głoszenia Ewangelii. Skoro człowiek jest zły (a złem nasączona jest szczególnie żeńska część ludzkości), wówczas o żywotnych sprawach człowieka winna decydować przemoc państwowa i reżym prawa. Zaś Kościół godny miana nieugiętego strażnika praw boskich, winien jedynie władzy państwowej z całym przekonaniem przytaknąć. Intuicyjnie i ewangelicznie czujemy jednak, iż Kościół państwem być nie może ani państwo Kościołem, że pomieszanie tych dwu rzeczywistości jest pomieszaniem demona i Boga, zaś takie pomieszanie zbawienne dla człowieka być nie może. Zatem winniśmy kształtować religię wolną od władzy państwowej, wolną od polityki. Nie pytajmy, czy człowiek poza przestrzenią polityki może być zbawiony. Raczej stwarzajmy taką przestrzeń, w której będzie mógł się realizować w całym swoim bogactwie. Pytać jednak trzeba w tym kontekście o Ewangelię. Sięgnijmy po zdanie wyjęte z encykliki Jana Pawła II Redemptor hominis: „głębokie zdumienie wobec wartości i godności człowieka nazywa się Ewangelią”.
 
Ks. Leszek Łysień
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter