/pixabay/

Wokół Bożego Ciała

Znawcy bez chwili namysłu wiedzieć będą, że fraza powyższa z utworu znakomitego Leśmiana pochodzi. Posłużyłem się nią, ponieważ natychmiast w zawiłe perypetie wymiaru cielesnego wprowadza, w szeroki kontekst „korowodu istnienia” wymiar ten wpisując. Ciało jawi się jako jeden z komponentów składających się na bogactwo uposażenia człowieka, zaś kontekst to istna eksplozja i różnorodność bezmiernego bogactwa bytu. Jest jeszcze i słowo „wklęte” przez poetę użyte. Może trzeba je przybliżyć, wyjaśnić jako „wczarowane”, może tajemniczą siłą umieszczone w kaskadach istnienia, niewyobrażalnych, tajemniczych, w „pląsach gwiezdnych”, „wszechświatów taneczności”. Jedno jest pewne: ciało ma swoje miejsce, swoją niepowtarzalną rolę, wyczarowane z otchłannej mocy Boga, naznaczone istnieniem, do istnienia wezwane, przecież nie na darmo.

Były próby pojmowania świata i ludzkiej istoty na wyłącznie materialistyczny sposób. Wszystko jest materią, zaś co nią nie jest, naprawdę nie istnieje i jest tylko nadbudową na jej jedynie istniejącym podłożu. Jest zatem widmową postacią i przejawem nierzeczywistości. Materia, ciało zdają się na istotę ludzką napierać całym swoim ciężarem, wymuszając przeświadczenie, że tylko ono posiada konsystencję do istnienia zdolną. Można ciało zmierzyć, zważyć, obliczyć, zatem we władzach jest w ciało wpisanych: miary, wagi, ciężaru, objętości. Tymczasem umyka uwadze fakt oczywisty, że miara jest taką, jaką jest tylko dlatego, że istnieje bezmierność, że dopiero ona wyznacza mierze granice. Ż skończoność możemy pojąć tylko w łonie nieskończoności, że to ona jest skończoności racją poznania. „Korowód istnienia” przywołuje ciało do porządku.

Inni powiadali, że duch tylko istnieje, że wszystko z ducha jest i w ducha się obróci. Materia jest tylko ducha przejawem i swojego autonomicznego istnienia nie ma. Tymczasem jedno i drugie istnieje splecione ze sobą, w siebie wpisane, na siebie ukierunkowane.

Cielesność jest niezwykłą przygodą człowieka zwłaszcza w perspektywie ziemskiego pielgrzymowania. Kłopotów nam przysparza bez liku. A to chorobą dotknięte, a to na bóle narażone, niedyspozycje wszelakie, zakażenia, wreszcie śmierć nad nim ciąży od samych początków. Chronimy ciało z pietyzmem, troszczymy się o nie na wszelkie możliwe sposoby, tymczasem ono wraz z upływającym czasem coraz bardziej nam się wymyka, coraz mocniej zaznacza obcość wobec ducha, który istotowo w człowieka również jest wpisany. Kurczy się, zanika, bezbronne i coraz bardziej słabe ciało. Dzieje człowieka to dzieje rozdźwięku pomiędzy wymiarem cielesnym i duchowym. To niepokój ciała o swoją kondycję, to nieustanne próby pojednania ciała i ducha, choć jedno drugiemu nieustannie się wymyka, jedno drugie nieustannie zdradza. Niesiemy ciało unoszeni przez ducha, czasem duchowo tak mocno wyniszczeni i sponiewierani, choć tak bardzo stęsknieni za pojednaniem. Nie samym człowiek jest ciałem, nie samym duchem, ale splotem nierozerwalnym jednego z drugim, splotem czasami bolesnym, czasem inspirującym do nowych doznań i odkryć.

Odsłania się przed nami przynajmniej raz w roku (a tak naprawdę w każdej chwili) tajemnica Bożego Ciała. Ono w końcu jest pośród nas na sposób trwałej obecności, prawdziwej, rzeczywistej. Raz do roku niesiemy je w zawiłość naszych dróg, w błądzenie nasze po omacku na tym świecie. Nazywamy to procesją Bożego Ciała. W drugiej połowie XIII wieku papież Urban IV ustanowił bullą (to urzędowe pismo wydawane w szczególnie ważnych sprawach Kościoła) święto Bożego Ciała dla całego Kościoła. Bulla miała nazwę Transiturus. Słowo to znaczy tyle, co przekraczanie, przechodzenie. Myślę, że nie tylko o to chodzi, że oto Chrystus przechadza się pomiędzy naszymi zagrodami i domami, że spacer Panu naszemu urządzamy, że On przygląda się naszemu gospodarowaniu i zajęciom naszym codziennym. Sprawa jest głębsza. Racją ustanowienia tego święta była potężna tęsknota i pragnienie widzenia Jezusa Chrystusa w żywej i żyjącej Hostii. Pragnienie to tak mocne było, że otworzyło drzwi Tabernaculum, że skłoniło do niesienia Chrystusa w udręczenie ludzkiego ciała, w zagrożenia cielesności wpisane w ziemskie pielgrzymowanie.

Ciało Chrystusa miało swoje przygody. Rozbite, zdewastowane i torturowane na krzyżu. Potem martwe w grobie. Wreszcie zebrane w sobie, integralne, duchowe, przemienione, uwielbione, zmartwychwstałe. Niesiemy w sobie boleści rozliczne naszego ciała. Niesiemy też rozkosz, jakiej dostarcza nam ciało. Targają nami lęki, porywa nas nadzieja. To wszystko ze sobą przemielone, przemieszane. Ale nade wszystko niesiemy ogromną tęsknotę, by w zwycięskie ciało Chrystusa dopełnione Bogiem i spełnione w Bogu, przenieść naszą kruchą cielesność, ocalić ją w całym jej bogactwie i niepowtarzalności.

Idąc drogami naszej codzienności przenosimy kruchość naszych ciał, naszego jestestwa w ostateczność zmartwychwstałego Chrystusa, w wymiar, gdzie ani choroba, ani ból, ani groza rozkładu nie dosięgną naszego jestestwa.

Ks. Leszek Łysień
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter