/pixabay/

Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął?. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!. Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela. Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: Nie bój się, wierz tylko!. I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: Talitha kum, to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.

Gdy kobieta wszystko straciła, spotkała Jezusa. Może właśnie chodzi o to, by się przekonać na własnej skórze, że trzeba wiele stracić, by spotkać Boga? Nacierpiała się wiele od ludzi. Czy nie jest to wstęp do tego, aby Bogu zaufać? Uwierzenie człowiekowi nie uwalnia od chorób i dolegliwości. Potrzebujemy dotknięcia Boga.

Chora kobieta staje nie przed Jezusem, lecz za Nim. Trudno jest spojrzeć w oczy komuś, kogo się dotychczas pomijało, a nawet lekceważyło. Doznania cielesne wpływają na nasz nastrój i uczucia.

Czas cierpienia z jednej strony rozbudził w niej pragnienie ciepła, bliskich relacji z człowiekiem, z drugiej zaś strony obawiała się odrzucenia. Szukanie zdrowia było dążeniem do pokoju serca. Nie wiedziała, że można go znaleźć w słabości. Czeka on w tych miejscach serca, które są najbardziej zranione, najbardziej wrażliwe.

Trzeba wyjść naprzeciw własnej biedzie okazując sobie litość, czyli miłosierdzie. Trzeba przebić się z całą siłą własnego współczucia do siebie, do tego, co w nas małe, słabe i nieczyste. To nie jest najważniejsze, jak inni na nas patrzą, lecz to jak sami siebie postrzegamy. To nie ludzie dają nam odwagę, lecz Ten, który żyje w nas, dla naszej wolności.
Żyjąc w nieczystości serca, dystansujemy się uczuciowo i duchowo od Boga. Czystość jest ponad ludzkie siły. Życie w czystości bywa często poprzedzone bolesnym zmaganiem się o nią. Nie przychodzi ona jako owoc naszego wysiłku, lecz jako dar dany temu, kto pozwala się dotknąć Jezusowi, a także, kto odważył się dotknąć Pana.

Kobieta musiała przejść drogę do Jezusa, której nikt inny nie mógł za nią przejść. Była hojna wobec lekarzy. Teraz swoją hojność kieruje na Jezusa. Obdarowuje Go swoją chorobą, a On udziela jej zdrowia. W miejsce urazów pojawiała się wdzięczność; zamiast odwetu przyszło pragnienie przebaczenia; zamiast zemsty na krzywdzących ją, współpraca z Jezusem; a zamiast paraliżującego ją lęku - miłość.

Nasze rany, przez przebaczenie winowajcom, mogą stać się ranami miłości. Nasze rany budzą w nas tęsknotę za Bogiem i Jego miłością.

ks. Józef Pierzchalski SAC
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter