O czasie, który uwiera
- Szczegóły
/pixabay/
Sięgam pamięcią ku początkowi wakacji sprzed roku. Przerażony uświadamiam sobie, że rok już upłynął od tamtego czasu, że przecież tak dawno to było, a jednocześnie na wyciągnięcie ręki, blisko. Nie wiem, kiedy zbiegł mi czas ten roczny, który rzeczywiście jak zbieg się jawi mojej wyobraźni. Dopędzić go nie sposób, pochwycić niepodobna. Jeszcze większe przerażenie budzi to, że za rok będzie to samo, że mgnieniem oka okaże się i ten czas, który upłynie od dzisiaj do wakacji następnych. A przecież chciałoby się chwilę szczęśliwą, dobrą, łagodną zatrzymać, w trwanie ją obrócić, przylgnąć do niej, ale przecież niemożliwością jest to uczynić, ale przecież nieuchronnie znika, przemija, odchodzi. O czasie nieszczęsny – pragnęłoby się wykrzyczeć – dusisz mnie, otaczasz jak wróg, którego nie sposób pokonać, jesteś wszędzie, wciskasz się w najtajniejsze zakamarki mojego jestestwa. Wszystko jest tobą oplecione. Jak Faust w zachwycie wołam zauroczony pięknem chwili, jej niezwykłością, cudownością: „Trwaj chwilo, piękna jesteś, nie odchodź”. Na nic zdają się zaklinania, wołania, prośby. Chwila ulata, nie wiadomo gdzie, a piękno w nią wpisane czy ocaleje, czy gdzieś się zachowa, czy przetrwa zawieruchę czasu? Miast odpowiedzi – cisza i znowu zadymka czasu. Sięgam po wiersz J. Tuwima pod tytułem Zadymka. Poeta uwikłany w kolisko czasu, poddaje się dziwnemu stanowi senności, spowolnienia czy wręcz zatrzymania wszelkiego odczuwania. To bieg czasu nużący, bezwzględny, niepowstrzymany w stan takiego odrętwienia wprawia. Czyż na melancholię przemijania lekarstwem najlepszym nie jest beznamiętność, wygaśnięcie, rozpłynięcie się w nicości? Odrętwienie się pogłębia. Poeta notuje:
Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł
W białej drzemce, w puszystym, przyprószonym spacerze.
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
Składam wierszom powolnym w ofierze.
Poezja powstrzymuje bieg czasu. Aby wytrzymać gęstość poetyckiego słowa i oddać się jego trwaniu, trzeba złożyć ofiarę. Ale warto. Czy otchłanność słowa jednak, jego poetyckie lśnienie stanie za wieczność? Czy aby umknąć czasowi wystarczy złożyć hołd poezji, pozwolić się porwać słowom, które też przecież ulegają władzy czasu, rozmywają się, zmieniają swoje znaczenia? Sięgam po jeszcze jeden wiersz, tym razem autorstwa R. M. Rilkego ze wspaniałego cyklu Elegii duinejskich. Elegia ósma kończy się tak:
A my: widzowie, zawsze, wszędzie i ku wszystkim
rzeczom skłonieni i zawsze bez wyjścia!
Przepełnia nas. Porządkujemy. Lecz się rozpada.
Scalamy znów. I rozpadamy się sami.
Któż to nas tak odwrócił, że cokolwiek
byśmy czynili, jesteśmy w postawie
odchodzącego, kiedy na ostatnim wzgórzu,
co mu raz jeszcze całą ukaże dolinę
rodzinną, staje, ogląda się, zwleka –
tak my żyjemy żegnając się wiecznie.
Oto przerażające gruzowisko ludzkiego życia. Scalane rozsypuje się znowu, chwytające się rzeczy, w ich trwałości szuka ratunku, ale rzeczy rozpadają się niszczone czasem. Od kiedy tylko jesteśmy – odchodzimy, żegnamy się, życie okazuje się nieustannym żegnaniem wszystkiego, z czym w jakikolwiek sposób żeśmy się związali. Porzucać musimy to, co swojskie, zdawałoby się, tak bardzo nasze. Czas wygania nas, przepędza z jednego miejsca w drugie. Czyni z nas tułaczy, którzy nic stałego na tym świecie nie posiadają.
A jednak poprzez czas zagląda do nas coś, co czasowi się wymyka, co go dyscyplinuje, porządkuje, zapobiega rozprzęganiu się czasu w chaos. Niesiemy w sobie nieukojone przecież pragnienie, aby ocalało to, co warte ocalenia. Nie może przecież miłość pogrążyć się w nicości, nie może piękno rozpłynąć się w niebycie. W Dytyrambach dionizyjskich oszalały Nietzsche wołał, iż przecież rozkosz wieczności się domaga, za wiecznością łka, wieczności chce bez dna. Oto czas tyle bólu nam sprawiając, tak nieznośnie nas uwierając, powoli przetacza się w wieczność. A. Kamieńska, która znała ból czasu, pisała, iż tak mozolnie czas destyluje się w wieczność. Zaś sama wieczność? Nie jest przecież, jak chcieliby mało myślący, rozdętym, napompowanym czasem, czasem bez końca. Byłaby to dopiero tortura nie do zniesienia, byłby to dopiero czysty obłęd. Wieczność jest posiadaniem życia nieskończonego w całej pełni, całego na raz, jest spełnionym szczęściem, jest pełnią dobra. W pajęczynie czasu takiego spełnienia nie moglibyśmy znieść, rozerwałoby nas ono na strzępy, nie bylibyśmy w stanie go pomieścić. Dlatego czas dozuje nam okruchy szczęścia, raczy nas przebłyskami wieczności, bawi się co prawda z nami nieraz okrutnie, ale jednocześnie sygnalizuje, że to już jest dotknięcie jakiejś pełni, ale że to jeszcze nie to, że spełnienie przed nami, za progiem, ale w czasie niedostępne, jeszcze nie teraz. Tak wieczność daje o sobie nieustannie znać: jasnością dnia, ciszą nocy, łagodnym powiewem wiatru, ciepłem uśmiechu, kojącym słowem. Rozciąga się za progiem, ale niepochwytna w czasie.
Czas wakacji nieraz stworzy nam okazję podglądania wieczności poprzez gęstwinę czasu. Piękno krajobrazu, spotkany obcy, niezwykły człowiek, błogość wypoczynku, perlisty śmiech. Nie zmarnujmy okazji, kiedy wieczność dotyka nas przez zasłonę czasu.
Ks. Leszek Łysień