/pixabay/

Otworzyłam okno szeroko
Nadzieją przewietrzyłam duszę
Wiedziałam, że przyjdzie po nocy ciemnej
Jak zwykle spóźniony
w samą porę

Temat wirusa był wielokrotnie opisywany i powielany, jednak moja perspektywa jest trochę inna.

Minęło cztery miesiące od mojego zakażenia wirusem, który zmienił rzeczywistość. Cztery miesiące temu informacja o pozytywnym wyniku testu, jaki uzyskałam znacznie nadwyrężyła mój spokój. Nie ma teraz znaczenia przebieg choroby pod względem somatycznym, czy psychicznym. Strach. To on zapukał do drzwi mojego życia wraz z wiadomością o wirusie. Bynajmniej, nie bałam się o siebie, raczej o to, aby nikt przeze mnie nie ucierpiał. Tak wtedy myślałam. Weryfikacja wiary, zaufania, postawy, modlitwy. Zamknięta w malutkim pokoju z wielkimi myślami usiłowałam po swojemu poukładać nadchodzące dni. Zaprzyjaźnione osoby wspierały mnie modlitwą. Ksiądz Tomasz napisał mi, że Bóg w takich sytuacjach posyła kogoś z pomocą. Trochę mnie ta wiadomość uspokoiła, bo „przecież nie jestem sama”, powtarzałam. Spacery z psem, zakupy i przede wszystkim zdrowie Mamy. Bałam się o jej zdrowie, bo w jednym mieszkaniu, jak jej nie zarazić, czy to możliwe. Kłębiły się myśli w głowie ,dołączał się strach, który nie powinien być tak głośny u człowieka wiary. Okoliczności, informacje w mediach generowały niepotrzebne emocje. Kolejna sytuacja trudna i kolejny raz wypadam słabo, tak myślałam, popadając w skrajności. Ukojenie przynosiła modlitwa, o jej jakości nie wspomnę, mimo, że z perspektywy ludzkiej, byle jaka, to znacząca. Pan Bóg zorganizował każdy dzień, zatroszczył się o każdą potrzebę. Jak już Bóg działa to z Mocą. Brakowało mi siły na konstruktywne myślenie i organizowanie codzienności, ale nie musiałam. Spacery z psem każdego dnia były w najlepszej wersji. Zakupy miałam zrobione zanim cokolwiek pomyślałam, świeży rosół, ciepły, świeżo upieczony chlebek, mimo braku smaku i zapachu cieszył do łez. Owoce, napoje, leki. Lekarze pod telefonem. Zaprzyjaźniona farmaceutka ze swojej apteki podsyłała wszystko, co było potrzebne służąc dobrą radą. Rozmowy telefoniczne pomagały przetrwać. Modlitwy innych niwelowały mój niepokój. Strach nie odpuszczał. Za ścianą zamknięta w swoim pokoju moja Mama. Podawała mi wszystko pod drzwi, nie widywałyśmy się przez ten czas, nasłuchiwałam jedynie czy dobrze się czuje, rozmawiałyśmy przez telefon. Wiem, szereg ludzi przeszło przez podobne sytuacje, czasami bardziej, czasami mniej dramatyczne. Dzielę się swoim doświadczeniem dlatego, że to kolejne moje świadectwo działania Boga w naszym życiu. Moment pandemii zniwelował kontakty międzyludzkie. Rok 2020 i początek 2021 roku znacznie zmienił częstotliwość spotkań, ochłodził relacje. Przy okazji kilku dużych zmian w moim życiu, w momencie obciążeń zdrowotnych, wizyt kontrolnych, zmian w życiu zawodowym przychodzi nieproszony gość w postaci wirusa i co teraz? I wtedy tylko jedno, tylko Bóg. Postawił na drodze mojej choroby cudownych ludzi. Kochanych sąsiadów, którzy mimo własnych obciążeń byli obok cały czas. To dzięki sąsiadce mój piesek miał zapewnione wyjścia na spacerki. Spacerował na zmianę z sąsiadką i kolejną dobrą duszą z osiedla na którym mieszkam. Obie zapewniły jemu najlepszą z możliwych opiekę. Mogłam podglądać przez okno jak spacerują. Zawsze na czas, z niezbędnymi pospacerowymi informacjami i w efekcie zaufaniem, bo piesek nieufny, trudno było nauczyć go wyjścia z obcymi. Na końcu merdanie ogonkiem i wdzięczność. Zupełnie jak ja - strach, słabo z ufnością, niepotrzebnie… Na klamce drzwi świeży chleb, jeszcze ciepły, ktoś po pracy piecze i przynosi z zakupami. Każdego dnia pytania i dyspozycyjność w kwestii ewentualnego zapotrzebowania. Dostałam też skarpetki z owczej wełny, których historię zna darczyńca, ale wywołały wielką radość, do łez, podobne jakie kiedyś robiła mi babcia. Ile wzruszeń, ile radości, ile okazanego dobra. To sprawka Ojca, nikt inny tak nie potrafi. Kiedy było trudno, kiedy zaczęłam poddawać się pokusie niepokoju Bóg podsyłał mi kogoś telefonicznie. Czułam się jak mała dziewczynka. Kiedy byłam chora nie idąc z tego powodu do szkoły, leżałam w łóżku a wszyscy troszczyli się o mnie. Nieżyjący już Tata spełniał wtedy wszystkie moje zachcianki. Nadal tak jest, uświadomiłam sobie kolejny raz, że nadal jestem dzieckiem. Dzieckiem Boga, który troszczy się o nas lepiej niż my sami jesteśmy w stanie. Moja Mama nie zaraziła się. To też efekt modlitwy, bo w niespełna czterdziestometrowym mieszkaniu, mimo radykalnej izolacji po moim wyniku testu, przed wynikiem funkcjonowałyśmy prawie normalnie, bez Opieki Bożej byłoby to raczej trudne. To jest historia z happy endem, kolejna w moim życiu. Wiele mi samej brakuje do formy sprzed choroby, ale nie ma to żadnego znaczenia w obliczu dobra jakiego doświadczyłam. Każde zwątpienie skutkowało strachem, niepokojem, gorszym samopoczuciem. Każde prawdziwe „Ufam” dawało spokój, nadzieję i ciszę. Nie jest to proste ani łatwe, ale możliwe. Modlitwa, to ona uczy ufności. Adoracja. Kolejny raz doceniłam możliwość adoracji online. Życie w Bogu i z Nim jest proste, nawet jeśli jest trudne. On się troszczy o nas lepiej niż moglibyśmy to zrobić sami.

Wiem, że jest szereg zdarzeń z covidem w tle, również obok mnie, które skończyły się po ludzku źle, ale wiem też, że Bóg jest z nami zawsze, nawet w trudnych momentach, nawet wtedy , kiedy wątpimy i nie mamy sił, nawet wtedy, kiedy wydaje nam się, że nas nie słyszy.

Pełna wdzięczności za dobro, którego doświadczyłam, dziękuję też wszystkim, którymi Bóg mnie podtrzymał w tym czasie.

Pani Krysi i Basi za wspaniałą opiekę nad moim psem, za okazane dobro. Agnieszce za świeży ciepły chleb, nieocenione wsparcie i pomoc, Gosi za wszystko, co niezbędne i każdą radę, Eli za systematyczne stawianie mnie do pionu, Bogusi za obecność, pomoc i nieustanne telefony kontrolne, Sylwii, Mireczce za wsparcie i modlitwę, księdzu Tomaszowi, wszystkim kochanym kapłanom za modlitwę, wszystkim, którzy w tym czasie mnie modlitwą otaczali.
„Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37). Przekonałam się o tym kolejny raz.

Iwona Sakrajda
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter