/pixabay/

Swojego czasu pierwsza dama filozofii polskiej B. Skarga wydała zbiór esejów zatytułowany O filozofię bać się nie musimy. Tytuł tej pisaniny (zmodyfikowany nieco) stamtąd zaczerpnąłem właśnie. Czy rzeczywiście w świecie pragmatyzmem płytkim i cynizmem i materializmem wyrafinowanym opętanym i doraźnością aktywności wszelakiej, w świecie, w którym myślenie radykalne, niepokój poszukiwań do przeszłości niepowrotnej zdają się należeć, jest jeszcze miejsce dla filozofii? Filozofii, czyli niepokojących i niepokój rodzących pytań, bezinteresownych poszukiwań prawdy samej. Mimo tego wszystkiego autorka Granic historyczności przeświadczona jest, że myślenie krytyczne, że poczucie radykalnej tajemniczości człowieka i świata, że ból pytań i cierpienie szukania nie znikną, dopóki człowiek istniał będzie w kondycji pielgrzyma. W rozmowie we wspomnianej książce pomieszczonej mówiła Skarga tak: „Człowiek jest tajemnicą, to należy do struktury jego bycia. Nie można go zgłębić do końca. On sam siebie zgłębić nie może. Przecież pytanie ‘Kim jestem?’ jest odwieczne. Od czasów starożytnej Grecji pytamy się o to i zgłębić nie możemy. I od razu nasuwa się wątpliwość: to po co o to pytać? [...] Twierdzę tylko, że ten, kto pyta, inaczej żyje [...] Samo pytanie jest wartością. Zmusza, żebyśmy się zastanowili nad sensem bycia, które jest nam dane”.

A o Ewangelię dlaczego bać się nie musimy? Wszak w epokach bardziej myślących i duchem nasyconych i pełnych niepokoju metafizycznego poza ten świat sięgającego, była już kwestionowana Dobra Nowina, jej niezwykłość, ale i widoczna na każdym kroku paradoksalność. Czemuż by dzisiaj nie obawiać się tego, że zostanie Ona raz na zawsze odrzucona, jako zwyczajne brewerie semickie sprzed tysięcy lat, co przeszkadzają w życiu światowym na używanie i zysk nastawionym.

Czy naprawdę musimy się mierzyć z paradoksem Jezusa Chrystusa, który wytrąca nasze myślenie z uładzonej logiki świata, zapewniającej nam spokój i małą stabilizację?
Czy powinniśmy pozwolić, aby zakłócał ospałość i sytość naszej egzystencji wichrzący wicher wiejący przez Ewangelię?

Człowiek może prawdy rozumowe, które jawią mu się jako konieczne i niepodważalne przyjąć siłą oczywistości narzucającej się w sposób apodyktyczny. Zasada niesprzeczności, tożsamości, wyłączonego środka to są konieczności logiczne, którym rozum zaprzeczyć nie może pod grozą popadnięcia w absurd, morderczą sprzeczność. Bez nich jak płuca bez powietrza, rozum nie potrafiłby myśleć. Z tym wszystkim zgadzali się myśliciele tego kalibru, co Platon, Arystoteles, Plotyn. Czy dorównał im kto geniuszem filozoficznym? W filozofii byli wyznawcami czystego i ścisłego monoteizmu. Rozum z całą oczywistością podpowiadał im, iż istnieje Byt Najwyższy, jeden, który wszystko w swojej mocy trzyma i sprzęga ze sobą. Byt ten różnie nazywali, my zaś Bogiem go mianujemy. Tymczasem owi ojcowie filozofii europejskiej byli religijnymi politeistami. Wierzyli w wielu bogów mitycznych, choć wiedzieli, że są oni zmyśleniem i fantasmagorią. Taki jednak był wymóg obyczaju, przejętej po przodkach pragmatyki. W ten oto sposób filozofia i religia odsłaniały dwa różne oblicza. Myślenie zdawało się kroczyć za prawdą, życie za przyzwyczajeniem. Filozofia niech będzie domeną mędrców, którzy wiedzą, jak jest naprawdę, choć żyją wedle utartych zwyczajów, zaś religia niech będzie sprawą pospólstwa, którzy pojęcia nie mają, jak rzecz ma się z prawdą, ale przynajmniej posłuszni są obyczajom przodków. Tak dokonało się przeciwstawienie prawdy zwyczajowi, pożytku prawdzie. W życiu nie o prawdę chodzi a o pożytek i wierność obyczajom. Prawda zaś pozostaje nieosiągalnym dla pospólstwa luksusem dostępnym tylko dla arystokratów ducha.

Sięgnijmy teraz po budzącą wiele kontrowersji i niepokojów Ewangelię. Chrystus nie dzieli ludzi na dwie odrębne od siebie grupy. Do wszystkich zwraca się z niewiarygodnym z punktu widzenia logiki przesłaniem. Oto Ten, nad którego nic większego pomyśleć nie można, Czyste Istnienie jest tym oto konkretnym człowiekiem, tu i teraz, jak każdy inny człowiek. Wszystko, co historii skazę niesie na sobie jest przygodne. Mogło tego nie być, zresztą przecież prędzej czy później znika, jakby tego czegoś nie było.

Tymczasem Jezus z historią tak bardzo za pan brat, w konkretnym czasie i miejscu siebie umieszczając, przypisuje sobie posiadanie prawdy uniwersalnej, mało tego, utożsamia siebie z Bogiem, Prawdą ponadhistoryczną, powszechną. Jakby i tego było jeszcze mało, za pokarm na życie wieczne daje siebie w swoim wymiarze cielesnym (ciało przecież zgnije, jakim zatem pokarmem karmieni będą). Czy trzeba więcej, by zniechęcić swoich zwolenników, grupę fanów, zafascynowanych Mistrzem z Nazaretu? Dopóki pozostawał w obszarze logiki ludzkiej, karmił, rozmnażał chleb, nawet uzdrawiał (wielu szamanów tak potrafiło czynić) był obiektem podziwu. Kiedy jednak piętrzy przed nimi paradoks za paradoksem, „zagadki sowie” nie do przyjęcia przez zdrowy rozsądek, powiadają: „Trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać?”

Za Herbertem zapytamy, jakich trzeba sił, by uwierzyć w Ewangelię? Sam Jezus już sugeruje cud niewiarygodny zmartwychwstania i wstąpienia do nieba, które ostatecznie prawdzie uczynią zadość. Ale gdzie nam do tych wydarzeń! Tymczasem głoszenie Dobrej Nowiny wydaje się zagrożone. Uczniowie odchodzą, porzucają niewiarygodnego Mistrza. Być może podejrzewają, że popadł w obłęd, że tknięty gigantomanią. Znowu stajemy wobec alternatywy: prawda (zawsze większa niż możliwości poznawcze umysłowych i zmysłowych władz ludzkich), albo przyzwyczajenie, w ramach którego człowiek zaczyna się czuć dobrze, bo jest na miarę jego oczekiwań, zagospodarowania się pośród spraw tego świata.

Mało doceniony myśliciel chrześcijański Tertulian Ewangelię zestawiając z myślą klasycznej Grecji i Rzymu, przypomina o sprawie fundamentalnej dla człowieka: Dominus noster Jesus Christus veritatem se non consuetudinem cognanivit, co w luźnym tłumaczeniu na polszczyznę oznacza, iż Chrystus Jezus nazywał siebie prawdą nie przyzwyczajeniem. Przyzwyczajenia, jeśli tylko one stają się udziałem człowieka, powoli szykują mu wygodne, ale mordercze więzienie. Bez Ewangelii nie dałoby się oddychać na tym świecie – powiadał Herbert. To w niej dochodzi do głosu eksplozja, która otwiera ziemię na nieskończoność nieba. Znakomity poeta F. Hölderlin w poemacie zatytułowanym Hyperion, na samym początku przytacza dość tajemniczą maksymę nawiązującą z całą pewnością do założyciela Jezuitów Ignacego z Loyoli: Non coerceri maximo, contineri minimo, divinum est, co znowu w luźnym tłumaczeniu oddać można następująco: Boska to rzecz, zaiste, przekraczać granice nawet tego, co największe, a równocześnie zawrzeć się w tym, co najmniejsze. Czyż nie w Jezusie Chrystusie dokonał się cud tego, co największe w tym, co najmniejsze, oraz tego, co najmniejsze, które zawiera w sobie nieskończoność i eksploduje ku bezkresom? Czy dałoby się bez tego napięcia żyć? I za jaką cenę? O Ewangelię zatem bać się nie musimy.

Ks. Leszek Łysień
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter