/pixabay/

Chrześcijaństwo, które czynił Jezus jest takie proste, osadzone na codziennym ludzkim doświadczeniu. Skończył się chleb, będzie za chwilę problem z głodnym tłumem? Tak naprawdę nie ma problemu. Dla każdego, kto wierzy Bogu – nie ma problemu.

Wy dajcie im jeść. Przecież to proste zdanie nie znaczy nic więcej, jak to, że w naszej mocy jest robienie wielkich rzeczy, że mamy w sobie siłę, która uzdalnia nas do wykraczania poza to, co nazywamy normalnością.

Różnie ludzie reagują na takiego Chrystusa, który czyni znak i dokłada do tego proste: ty też tak możesz czynić. Jedni mówią, że to nie dla nich, chowając się za fałszywą pokorą, mówią, że tylko Jezus może działać cuda, my jesteśmy prochem, który nic może poza tym, że możemy być grzecznymi, niesprawiającymi kłopotów dziećmi. Swój brak wiary i tak naprawdę miłości do Boga skrywają za fałszywą pokorą. Pokazują siebie jako uczciwych, którzy przyznają się do swojej słabej wiary. Drudzy, pozornie wydają się być przeciwieństwem, bo mówią, że: tak, chcemy spróbować być jak On, chcemy Go naśladować. Z nich często rekrutują się ludzie zaangażowani w Kościele, pełni dobrych pragnień, by pokazać Bogu, sobie i ludziom, że można zasłużyć na niebo.

Tymczasem chodzi o czynienie tego, co On czynił. A czynił to tylko dlatego, że był wpatrzony w Ojca. To właśnie jest źródło siły do czynienia wielkich rzeczy. Patrzenie na Boga. Nie na swoją małość i swój woluntaryzm. Pierwsi nic nie robią tak naprawdę, kręcą się wokół swojej małości, drudzy często nie zauważają innych – tak bardzo chcą się odznaczyć w służbie chrześcijańskiej.

Wpatrywać się w Boga, to nic innego jak żyć w poczuciu bezpieczeństwa, o którym mówi Paweł, że nic nie jest w stanie mi zaszkodzić. Nie w sensie, że nic złego mi się nie stanie, bo Bóg nie jest ochroniarzem. Nic nam nie zagraża w tym sensie, że cokolwiek się dzieje, jesteśmy w rękach Boga, nic nas nie odłączy od Jego miłości.

Jesteśmy chrześcijanami nie po to, by ciągle mówić o swojej niegodności, małości, grzeszności i słabej wierze, nie po to, by iść w tani woluntaryzm, czyli de facto – samo zbawienie. Jesteśmy nimi po to, by patrzeć na Boga i z tego czerpać siłę do karmienia tysięcy ludzi. Błogosławieństwem Boga, szukaniem w nich dobra, dawaniem im nadziei, a jak trzeba to i robienia cudów. Bo nie my to będziemy robić, ale Ojciec przez nas. Mamy być takimi ludźmi, do których inni przychodzą się napić i nakarmić, a nie otrzymać kolejną reprymendę, że coś źle robią, że znów nie dorośli do tego, by otrzymać miłość.

A może zaryzykujemy i postanowimy wierzyć inaczej niż do tej pory? Może zaryzykujemy przyznanie się do tego, że to, w jaki sposób dziś wyznajemy Jezusa jest już tylko zwykłym przyzwyczajeniem do pewnego rytuału, a nie wiarą żywą? No bo jeśli jesteśmy jak apostołowie, którzy chcieli zadziałać klasycznie – odesłać ludzi, by sami się nakarmili, to nie jesteśmy już uczniami wpatrzonym w Jezusa, ale wyznawcami chrześcijaństwa, jako pewnego systemu religijnego. Jesteśmy – tymczasem – wezwani do czynienia cudów. Nie do statycznej, przewidywalnej wiary.

Swoją drogą, zawsze mnie ciekawiło, czy rozmnożone ryby były surowe?


ks. Grzegorz Kramer


tekst pochodzi ze strony Bóg jest dobry 
https://grzegorzkramer.pl/wezwani-do-czynienia-cudow/

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter