fot. pixabay
Sięgam od czasu do czasu do znakomitej i pouczającej wielce epistolografii Norwida. W jednym z listów do szlachcianki zamieszkałej w Paryżu Konstancji Górskiej pisał: „Europa jest to stara wariatka i pijaczka, która co kilka lat robi rzezie i mordy bez żadnego rezultatu ni cywilizacyjnego ni moralnego. Nic postawić nie umie – głupia, jak but, zarozumiała, pyszna i lekkomyślna”. W 1882 roku te gorzkie i twarde słowa pisał, a aktualne są przerażająco dzisiaj. Zatem pijaństwo i obłęd Europy trwa, a nawet się potęguje. Nic nie trzeźwieje, nic nie mądrzeje. Bo jeżeli w przeszłości można było jakoś usprawiedliwić rzezie, ludzi eksterminacje, mordowanie całych narodów, dzikością i wybuchami bezgranicznego szaleństwa, prymitywizmem (jeżeli to może cokolwiek usprawiedliwiać), zwłaszcza w wieku tak naukowo wyrafinowanym i eleganckim i wytwornym, jak wiek XX. Wcześniej (1866 rok) Norwid znowu nie szczędzi słów, które chłoszczą jak bat, pisząc do Karola Ruprechta: „Epoka obecna cała jest jałowa, niepoczciwa, brudna i zarozumiała. [...] Jest więc: jałowa, bo nic nie zrobiła sama; niepoczciwa, bo podeptała z czego żyje; brudna, bo upoetyzowała takowe postępowanie (choć wie, iż jest fałszywe), i zarozumiała, bo nie ma uszanowania dla sensu i absolutu pokoleń, wyobrażając sobie, iż ona tworzy człowieka na obraz i podobieństwo swoje, jak jeden Bóg!”. Znowu dokładnie słowa te wpisują się w czas obecny. Niepoczciwa jest epoka nasza, bo podeptała, stratowała ziemię, na której może żyć człowiek jako człowiek z nad-sensu darowanego jej przez Boga. Oto gierki polityczne, ekonomiczne, partyjne ważniejsze są niż życie człowieka. Retoryka głupich, cwanych, ograniczonych, ciemnych polityków całego politycznego spektrum, usiłuje takie gry usprawiedliwić naciąganymi na wszelkie możliwe sposoby słowami, argumentami, sylogizmami, sejmowymi tyradami. Zarozumiała wreszcie, bo w umysły ludzki wsączyła za pomocą imperialistycznej metodologii naukowej przeświadczenie, że człowiek jest tylko cząstką (mało ważną) większej całości. Może to być kosmos cały, może być państwo, może być naród. Całość jakaś ważniejsza jest od części mało znaczącej, jaką jest jakiś tam człowiek, o własnym imieniu, niepowtarzalnej biografii, jedyny, wyłączny.
Może się zacząć niewinnie historia odbierania człowiekowi delikatnej godności i ważności nieusuwalnej. Oto Celsus, myśliciel pogański z czasów dawnych, w swoim holistycznym (ukierunkowanym na imaginowaną całość, której tak naprawdę nie ma) wariactwie, pisze: „Świat nie został więc stworzony dla człowieka, tak jak nie został stworzony dla lwa, orła albo delfina; wszystko zostało stworzone po to, aby ten świat jako dzieło Boże był doskonały pod każdym względem... Na niej więc (= na całości) zależało Bogu Najwyższemu, jej nigdy nie opuszcza Opatrzność”. Zdawałoby się, że wszystko jest w porządku. Jest Bóg, jest Opatrzność. Jest pobożność kosmiczna. Nie ma jednak człowieka, a raczej jest już tylko mdłym płomykiem, który kopci na rzecz całości. Bóg widzi tylko całość, zaś ta jest tylko „niezmienną koniecznością praw fizycznych, kierujących zjawiskami”. Pogański myśliciel nazywa ową zmyśloną całość physis (naturą), boskimi ją obdarzając przymiotami. Natura martwa jest mechanizmem czystym i niczym więcej, elementy natury też trybikami tylko, maleńkimi mechanizmami. Można strukturą tą dowolnie manipulować, byle pozwolić, by elementy tak się konfigurowały, aby całości na dobre wyszły. Cóż człowiek jest indywidualny, osobowy – nierzeczywistym marnym cieniem. Cień zgasić, wymazać, unicestwić, czy to jest wielkie nieszczęście, czy to zło znów tak wielkie? Otóż wizja ta starożytna niedaleka jest od dzisiejszego obrazu świata, stosownie do którego człowiek jest w całości częścią procesu ewolucyjnego poddanego nieubłaganemu prawu mutacji i selekcji. Napisze uczenie kardynał Schönborn: „Wspólnym mianownikiem ‘kosmizmu’ Celsusa i ‘ewolucjonistycznego monizmu’ naszej epoki jest moim zdaniem wykluczanie wszelkiej idei szczególnej Opatrzności, poczynając od samej idei stworzenia, i – związane z tym wykluczeniem – swoiste ubóstwienie ‘natury’, której przyznaje się boskie atrybuty rządzenia światem: natura gubernans Lukrecjusza, albo personifikowana ewolucja neodarwinizmu”. Wielki i naznaczony tajemnicą jest nie człowiek, ale godna uwagi jest całość, której zanikającą częścią jest istota ludzka, wydana na żer całości. Im całość ma się lepiej, tym mniej żal człowieka. Czy w takiej konfiguracji myślowej trudno jest setkami tysięcy mordować człowieka, gdy w grę wchodzą wielkości rzędu państw, bloków politycznych, mechanizmów rynkowych? Wystarczy w prymitywne mózgi decydentów wprowadzić taki sposób myślenia, by wszystko stało się potwornością nie do zniesienia, by mieć do czynienia z „abolicją człowieka” (umorzeniem, puszczeniem w niepamięć człowieka) – tytuł eseju C. S. Lewisa.
Myśmy przecież nie zapomnieli chyba, jak na człowieka patrzy miłujący Bóg, Opatrzność czuła, nieustannie zaniepokojona zbłąkanymi. Wypatrzy Zacheusza ukrytego pośród liści sykomory, poczeka późną nocą na Nikodema, by z nim pochylić udręczone czoło nad pytaniami niebagatelnymi, łotra na krzyżu wspomoże, by w rozpaczy nie skonał, Marię Magdalenę podniesie i odsłoni przed nią niewyczerpaną wartość jej własnej istoty.
Tymczasem nadęty naukowiec, co to szaleństwo pomieszało mu w głowie, by potem innym mieszać, napisze: „Zgodnie z aktualnymi wynikami badań zdolność materii do tworzenia żywych organizmów jest zawarta w samych jej strukturach i potencjalnych działaniach. Zbędne są wszelkie czynniki nadprzyrodzone, nic nie wskazuje na ich istnienie [...] Możność tworzenia życia w długim procesie jest bez wątpienia zakorzeniona w samej naturze cząstek elementarnych i – także ‘własną mocą’ – powstających z nich atomów [...]. Tak więc w powstawaniu życia widzimy dziś po prostu stopień samorozwoju materii, stanowiący jeden z elementów gigantycznej ewolucji całego kosmosu”. Skoro człowiek w wyniku kombinacji elementów się wyłonił, a nie stoi za nim Ojciec Nieskończony, Czuły Narrator, to strzelić z armaty do takiego zlepka atomów nie wymaga jakiejś szczególnej uwagi. Czy trzeba Stalinom, Hitlerom, Putinom, nadętej i obłej damie Merkel, innych uzasadnień strzelania do poruszającej się pionowo materii, niż prymitywne deklaracje współczesnych szarlatanów naukowych? W utworze Reduta Ordona Mickiewicz ustami adiutanta opowiada o niezbywalnej godności wolnego i niezawisłego człowieka. Aby wolność ocalić i stanąć twarzą w twarz przed Nieskończonym Ojcem z dumnie podniesioną głową wysadza redutę, grzebiąc w niej siebie i wrogów. Pisze Mickiewicz:
Dusze gdzie? – nie wiem; lecz wiem, gdzie dusza Ordona.
On będzie Patron szańców! – Bo dzieło zniszczenia
W dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia;
Bóg wyrzekł słowo s t a ń s i ę, Bóg i z g i ń wyrzecze.
Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,
Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona
Obleją, jak Moskale redutę Ordona
Karząc plemię zwycięzców zbrodniami zatrute,
Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę.
Kiedy wszak ziemia wyzbędzie się swojej godności, kiedy człowiek zapomni o fundamentalnym poszanowaniu bliźnich i siebie, czy będzie jeszcze co wysadzać?
Ks. Leszek Łysień