/pixabay/

Dlaczego życie ziemskie Boga – Człowieka Jezusa Chrystusa w krzyż zostało wpisane i krzyżem naznaczone? Tym pytaniem wkraczamy w otchłań nieprzejrzaną nie do wyśledzenia zamysłów boskich. Dlaczego krzyż, narzędzie tortur najokrutniejszych, wynalazek krwawej, perwersyjnej natury człowieka, stał się wyrazem tego, co najwznioślejsze? Oto sam rdzeń paradoksalności zamysłów boskich. Przez pierwsze wieki chrześcijaństwa żaden z wyznawców Mistrza z Nazaretu nie odważył się przestawiać Go na krzyżu. Nie starczyło siły wyobraźni, odwagi myśli, by połączyć sprawy zdawałoby się nie połączenia. Chrześcijanie widzieli na własne oczy torturę krzyża, długie umieranie skazańców, krew, przekleństwa, bluźnierstwa, psy, które gryzły nogi umierających, roje much oszalałych zapachem krwi. Jakże z takimi obrazami grozy pogodzić wzniosłość Boga? Dopiero wysiłek interpretacyjny kolejnych pokoleń chrześcijan pozwolił na dokonanie pięknej konsonancji (współbrzmienia) krzyża i Chrystusa. Okazało się, że mocą Bożych zamierzeń zmieniła się radykalnie wymowa narzędzia wyrafinowanych tortur. To siła Bożej miłości uczyniła krzyż pięknem samym. Krzyż skupił w sobie nie do wyrażenia bliskość Boga i człowieka. Nie krzyż sam, ale działanie nie z tego świata w krzyż wpisane, zaczęło przyciągać uwagę wyznawców Chrystusa, inspirować i poszerzać myślenie do granic możliwości.

Z czasem jednak wyjawiło się, że człowiek może najniezwyklejsze zamysły Boże obrócić do góry nogami, zaprzepaścić, zniweczyć. Sięgnę teraz po Norwida, którego myśl wyrażona i w poezji i w prozie, krążyła nieustannie wokół krzyża. Jakby przeczuwał, że niewyczerpane pokłady sensu są tutaj nagromadzone, że trzeba je eksploatować, nie pozwolić, aby przepadły. Zatem wedle poety tajemnica uczestnictwa człowieka w dziejach polega na tym, aby „nie z krzyżem Zbawiciela za sobą, ale ze swoim za Zbawicielem szło się”. Człowiek w swojej diabelskiej przemyślności postanowił wykorzystać krzyż dla realizacji swoich własnych zamysłów. Trzeba zmusić Chrystusa oraz nośność symbolu krzyża do naprawiania świata, trzeba krzyżem wymachiwać na wszystkie, bijąc i raniąc bliźnich swoich. Okazało się, że tak łatwo z krzyża zrobić niszczycielski, morderczy miecz. Tak oto nastał czas wypraw krzyżowych. To był potężny ruch o charakterze politycznym, ekonomicznym, militarnym, który chciał grób Chrystusa wyzwolić z rąk niewiernych. Oto sztandarowy przykład niesienia krzyża Chrystusa za sobą, swoimi własnymi zamysłami, projektami. Lała się krew strumieniami, rzezie były, dewastacja świata, plądrowanie miast. A kiedy krzyżowcy stanęli w Jerozolimie u stóp grobu, usłyszeli zapewne słowa, które aniołowie skierowali do niewiast, szukających  Mistrza w grobie po Jego śmierci: nie ma Go tutaj. Poszedł dalej. Dlatego nie z krzyżem Zbawiciela za sobą idzie się niosąc krzyż jak relikwię. Kusi nas by uśmiercić Chrystusa na wieki wieków, a potem relikwią krzyża pieczętować własne zamysły, siejąc spustoszenie i śmierć. Norwid podpowiada nam, iż z krzyżem własnym trzeba nam iść za żywym Zbawicielem, w ten tylko sposób pomnażając miarę dobra. Nie ma Chrystusa na krzyżu, poszedł dalej. Pełnia życia wypromieniowała z krzyża i rozlała się po świecie, inspirując do trudnego, ale zbawiającego dobra. Nie w krzyż patrzeć martwym i przerażonym wzrokiem, ale poprzez krzyż pozwolić się porwać zwycięskiemu życiu, oto jest kwintesencja bycia chrześcijaninem.

W znakomitym utworze, który jest perełką poezji religijnej Krzyż i dziecko, Norwid na sposób dynamiczny i pełen dramatyzmu pokazuje wpisany w świat cud krzyża. Płyną łodzią ojciec i dziecko. Mamy wysoki maszt, który z zamyśle poetyckim ma sygnalizować zapatrzenie człowieka w niebo, wymiar wertykalny ludzkiego życia. Jest też most, który sugeruje zapatrzenie w ziemię, wymiar horyzontalny życia człowieczego. Czy jest możliwe uzgodnienie tych wymiarów, wysokość nadmierna wyzwań nadprzyrodzonych jest możliwa do pomieszczenia w ziemskich realiach? Czy nie nastąpi zderzenie, czy wszystko nie skończy się katastrofą, rozłamaniem i pogruchotaniem ziemskiej egzystencji? Rozdarciem i wiecznym niepogodzeniem, rozłamaniem tragicznym? Z pewnego oddalenia tak to wygląda:

- Ojcze mój! Twa łódź
Wprost na most płynie –
Maszt uderzy!... wróć...
Lub wszystko zginie.

Potem wybrzmiewają słowa o „niebezpiecznym krzyżu”. Ale okazuje się, że w miarę zbliżania się do mostu maszt unika zetknięcia się z nim, łódź przepływa i bezpiecznie kontynuuje swoją podróż: „Gdzie się podział krzyż?” – pyta dziecko? „- Stał się nam bramą.” – odpowiada ojciec. Za sprawą krzyża dokonuje się transfiguracja (przekształcenie) naturalnych dziejów ludzkich (podróż łodzią) w dzieje zbawienia (ocalające przejście przez krzyż). Skoro krzyż jawi się jako brama, niejako sygnalizuje, że trzeba iść dalej, przechodząc przezeń. W bramie się nie mieszka, ale za bramą otwiera się nowe, dopełniające się życie.

We wstępie do znakomitego poematu Promethidion zapewnia Norwid o swojej wierności zmarłemu przyjacielowi Włodzimierzowi Łubieńskiemu, studentowi Uniwersytetu Berlińskiego. Pisze tak

...bliskim znajdziesz mnie i wiernym
- na szlaku białych słońc – na tym niezmiernym,
Co się kaskadą stworzenia wytacza
Z ogromnych BOGA piersi... co się rozdziera
W strumienie... potem się w krzyż jasny zbiera,
I wraca – i już nigdy nie r o z p a c z a!

Chwyta za serce zagadkowy oksymoron „krzyż jasny”. Jasność bijąca z krzyża to zwycięska miłość, która mocą jednoczenia i zbierania wszystkiego się przejawia. Rozpaczyć oznacza tutaj rozdzielić, rozstępować, rozbić. Krzyż jawi się jako potęga symbolizowania (łączenia, najgłębszej syntezy). Symbolizowanie jest przeciwieństwem diabolizowania (dzielenia, rozłamywania). Kiedy przechodzimy przez krzyż, zostajemy poddani terapii, leczeniu rozdzierających ran. Dzisiaj w porozdzieranym świecie, świecie krwawiących i zbolałych serc, przejście przez krzyż ku pojednanemu życiu, może się okazać ostatnią szansą ocalenia tego nieszczęsnego globu.

Ks. Leszek Łysień
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter