/pixabay/

 

Słowa powyższe również z ust Mistrza z Nazaretu spłynęły. Groźne zdają się być, wybrzmiewają cięciem miecza, który bezwzględnie tnie, rani, powleka się krwią. W niezwykłej Mowie pożegnalnej (której częścią jest Ewangelia dana na dzisiejszą niedzielę) pełnej liryzmu, niezwykłej nastrojowości, ciepła, bliskości, o miłości jest mowa, co potężniejsza jest niźli śmierć, o pożegnaniu, rozstaniu, o przyjściu i ponownym spotkaniu, o bogactwie i różnorodności mieszkań przygotowanych przez Zbawiciela (co szacunek oznacza i wyczulenie na inność każdego człowieka, jego specyfikę), o Posłańcu tajemniczym, Paraklecie, co poszerzy zdolność pojmowania, wyostrzy spojrzenie, pogłębi władze poznawcze człowieka, obudzi zdolność krytycznego myślenia, stworzy ironiczny dystans do wszystkich spraw, które człowieka na tym świecie obchodzą. Na to wszystko padają słowa o pokoju. Jakże inaczej brzmią od tych powyżej przytoczonych, za tytuł tego eseju służących: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję”.

Jakże biedny jednowymiarowy rozum ludzki musi się siłą rzeczy poddać, klęskę ogłosić, uznać swoje ograniczenia i niewydolność, jako że nic pojąć nie zdoła z dwóch zdań sprzecznych ze sobą. Pokój zatem czy miecz, skłócenie wszystkich i wszystkiego, czy harmonia, ład, porządek, pojednanie rzeczy ze sobą? Stajemy pełni konfuzji wobec splotu spraw boskich i ludzkich, ich nie dającej się wyczerpać otchłanności. A może by trzeba podjąć się trudu kształtowania rozumu synoptycznego, co mógłby Ewangelię objąć szerzej: ba, ale cóż by to miało takiego być? Synoptyczny (synoptikos) z greckiego znaczy przeglądowy, ogarniający, zdolny do zestawiania, ogarnięcia wszystkich części złożonej całości.
Gdy się przez moment zastanowić, w świecie ludzkim tak mocno naznaczonym słabością, zepsuciem i skażeniem grzechowym, możemy mieć do czynienia z „pokojem” zbudowanym na nieludzkim ucisku, cichej (bo skrzętnie ukrywanej) przemocy, tłamszeniem ludzi o odmiennych od oficjalnie  obowiązujących poglądach. Nazwiemy z absolutną dozą słuszności taki pokój „cmentarnym”. Bo jest w takiej konfiguracji „pokojowej” jedynie cmentarna cisza, rozkład wszelkich relacji międzyludzkich, diaboliczne spustoszenie człowieka. Stan pokoju, w którym nic się nie dzieje, bo zabita została myśl wszelka, wzniosła namiętność miłości, jej niepokoje i walka o ukochanego. Jest tylko cisza rozkładających się ludzkich istnień. Taki „pokój” z lochami Łubianki bądź inkwizycji w tle. Można się łatwo domyślić, ile przelanej krwi i łez, jęków bólu, ile przerażenia i lęku nieustannego taki „pokój” kosztuje. Może też być „pokój” osadzony na moralności pani Dulskiej, które chce zgniliznę moralną własnego domu zamieść pod dywan, byle było „miło i elegancko”, byle się nie rozeszło, byle można było przejść do porządku dziennego ponad złem, które się „przypadkowo” wydarzyło. Takie to stany pokojowe oglądał ten świat i na takie jest przygotowany. Tymczasem z ust Jezusa padają słowa: „pokój mój”, nie taki, jaki daje świat, inny niż świat jest w stanie zaoferować. Zatem jaki?

Pokój głoszony przez Chrystusa osadzony jest na wolnej i twórczej myśli, na przejrzystych międzyludzkich relacjach, inspirującej i wciąż pogłębiającej się miłości, na odwadze spojrzenia trudnej prawdzie w oczy. Wszystko tutaj jest pełne dynamizmu, zatem twórczego niepokoju, nic nie jest w stanie zadowolić się powierzchownością, przeciętnością, bezmyślnością.

Pozwólmy sobie sięgnąć w stronę myślenia synoptycznego Norwida, bo jest to poeta jeden z nielicznych, który zdolność taką opanował do perfekcji, zaś zawdzięczał ją pewnie nieustannej lekturze Ewangelii. Zatem w liście do Karola Ruprechta zwraca uwagę na przywarę i pękniecie idące przez środek społeczności polskiej, która nigdy nie wojowała myślą i żadnej wiary w siłę myśli i prawdy nie była z siebie w stanie wykrzesać. Wojować myślą nie znaczy występować przeciwko pokojowi, ale stanowić pokój głębszy i prawdziwszy niż cmentarny pokój bezmyślności. To stworzyć przestrzeń, w której możliwe jest pytanie, rozmowa, kwestionowanie obiegowych opinii. Pytanie, jak chce Heidegger, jest pobożnością myśli. Zatem czynnikiem konstytutywnym pokoju jest zbożność myśli. Ale idźmy dalej tropami autora Fortepianu Szopena. W liście do Karola Krasińskiego napisze znowu o przywarach Polaków: „Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno...”. Swary i sentymenty, zgiełk kłótni, potem czułe obejmowanie się, padanie w objęcia, nie tworzą jeszcze atmosfery pokoju. Mogą być bezpłodne i jałowe i na bezdroża prowadzić. Ale różnienie się piękne i mocne, podkreślanie i uzasadnianie swojego stanowiska jest już budowaniem społeczeństwa otwartego, społeczeństwa rozmowy i twórczej dysputy. Chyba taki pokój wyłania się z głoszenia ewangelicznego. Jedno jest pewne: pokoju nie da się narzucić. On jest darem, jaki rodzi się boleśnie z walki (nie wojny) miłosnej, twórczego sporu, dynamiki ludzkich działań.

Ks. Leszek Łysień

           

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter