/pixabay/

W lipcu zmarła profesor Anna Węgrzyniakowa. Nasze bielskie środowisko (zresztą myślę, że Polska cała) poniosły ogromną stratę. Dane mi było w czasie mszy świętej w Jej intencji wygłosić kazanie. Treść kazania przekazuję wszystkim zainteresowanym.

Mors est quies viatoris, finis est omnis laboris. W świetle tej sentencji łacińskiej jawi się śmierć jako zaprzestanie wszelkiego działania, wędrowania, jako kres życia aktywnego, wszelakiej pracy, ziemskiego uciemiężenia, znoju i trudu. Śmierć ostatecznie utożsamia człowieka z jego przeszłością. Żadna przyszłość ziemska nie stanie się już jego udziałem, choćby z rozmachem planowana i entuzjastycznie oczekiwana. Pełnią planów i zamierzeń pulsowało wciąż życie Ani, tak nagle i zdawałoby się bez litości przerwane. Napracowała się dość Anna, dotykając ziemi mocno poprzez bliskość drugiemu człowiekowi, otwartość, gotowość do pomocy różnorakiej. Nauka (której oddawała się z pasją i ogromną rzetelnością i uczciwością intelektualną) nie wyziębiła jej, nie uczyniła zbliżonego jedynie do istoty ludzkiej androida, jak to z wieloma uczonymi tylko z książki wyprawiać potrafi. Wprost przeciwnie: pogłębiła wrażliwość, otwarła jeszcze szerzej na człowieka, ubogaciła w rozumieniu i pojmowaniu istoty ludzkiej. Bo też humanistką (co nie obce są jej sprawy człowiecze i te wzniosłe i podłe) była integralną, taką, która całego człowieka naświetlić chciała spojrzeniem miłosnym (bo tylko takie spojrzenie jest przenikliwe i twórcze). Badając literaturę, badała człowieka (a nie tylko związki frazeologiczne, syntaksę i podobne tym sprawy). Wsłuchiwała się w pulsowanie życia, które niesie na sobie piętno głębokiej i nie do wyśledzenia, wyświetlenia tajemnicy. I przed nią potrafiła pokornie pochylić głowę. Nie chciała, jak wielu tzw. uczonych, naukę uprawiających rzemieślników, tajemnicy przemieniać w problem, sprowadzić jej do zwykłego zadania, które trzeba rozwiązać, w ten sposób sprawę całą zamykając. Mowa wiązana próby najwyższej i proza meandrami oplatająca życie ludzkie sprawiały, że poruszała się po tej ziemi z gracją, wdziękiem, lekkością. Starała się iść przez ten świat, nikogo nie raniąc, otwierając przed każdym, kogo spotkała takie przestrzenie, w których jaśniało nieprzebrane bogactwo człowieka. Czuła z całą pewnością poprzez słowo poetyckie łaskę nie z tego świata, Boga samego, który ją porywał ku Sobie, nieustannie inspirując i poszerzając rozumienie i pojmowanie. Nigdy w ciekawości nie ukojona (ale nie ciekawości próżnej, snobistycznej), ciągle miała świadomość procesu poznawczego, który niesie na sobie piętno nieskończoności, niemożliwości wyczerpania, a co związane jest z bezgranicznym bogactwem rzeczywistości wyłaniającej się z promieniującego dobrocią i nad miarę wylewnego Boga. W jednej ze swoich publikacji Egzystencjalne i metafizyczne. Od Leśmiana do Maja przypominała A. Słonimskiego, który o takiej chyba ciekawości pisał: [...] w tej ciekawości ludzkiej, w niewstrzymanym łaknieniu wiedzy jest jakiś patos, urok wielkiej przygody, którą dane było przeżyć ludzkości na tym okruchu materii, na drobnej, błękitnej planecie, bo taką jawiła się oczom pierwszych ludzi patrzących z kosmosu na ziemię”.

Tym, co Annę wyróżniało w perspektywie naukowej i wszelkiej innej ciekawości, uprawiania nauk humanistycznych czyli, jak chcą Niemcy nauk o duchu, sięganiu w głębie ludzkiego ducha, by tam odkrywać Boga - Ducha, była niespożyta wręcz wola dzielenia się z innymi tym, co w samotnych poszukiwaniach naukowych stawało się jej udziałem. Owo bycie – dla, bycie – ku – drugiemu, empatia najgłębsza i pełna dynamizmu, jest jakimś fundamentalnym rysem jej bogatej osobowości. Związana najpierw z Uniwersytetem Śląskim (ponad trzydzieści lat), zostawiła swoich przyjaciół, spokojną pracę naukową, zakorzenienie w tamtym znanym i kochanym środowisku, swojego wspaniałego Tatę (tak go nazywała) profesora Ireneusza Opackiego, by przywędrować do Bielska, tutaj na Podbeskidziu zakładać polonistykę. To przecież jej dziełem jest katedra polonistyki na ATH, to ona była kierownikiem katedry Literatury i Kultury ATH, matką założycielką kierunku filologia polska. Czy byłaby możliwa bez jej nieukojonej aktywności kultura słowa na takim poziomie na Podbeskidziu? Ile działań, ile zabiegów, trudów, starań. W rozmowie z Profesorem M. Bernackim z dumą (jakże uzasadnioną i uroczą) mówiła: „która polonistyka mieści się w tak pięknym budynku, nowoczesnym, wyposażonym w multi- media z widokiem na Beskidy [...] Bielskie błonia mają niepowtarzalny klimat, akademicko – wakacyjny. Myślę o budynku L, na dole nowoczesna biblioteka, czytelnie, na górze Galeria ATH, na trzecim piętrze kawiarniany taras – taka przestrzeń sprzyja życiu kulturalno – towarzyskiemu”. I dalej: „bielską specjalnością jest familiarna atmosfera oraz współpraca z bielskimi instytucjami kultury. Nasza polonistyka chce być szkołą myślenia i interpretacji, szkołą dialogu i otwartości na innego, na różne projekty świata”. Profesor Anna żywiła najgłębsze przeświadczenie, iż kultura humanistyczna, jeśli jest wystarczająco głęboka i rzetelna, potrafi ocalić człowieka przed zdziczeniem i zwyrodnieniem, jakie stają się naszym udziałem dzisiaj w stopniu niespotykanym. Jest w stanie położyć tamę nacjonalizmowi, ksenofobii, hipokryzji. Taką kulturę otwartą na inność, kulturę metafizycznie zakorzenioną niosła i nią karmiła młodych ludzi, dusze ich mądrze uprawiając. Jeśli jesteśmy choć trochę lepsi i bardziej myślący i bardziej wrażliwi, to właśnie dzięki niej. Mówiła o sobie z dystansem i mądrą ironią (bo tylko wielkie osobowości stać na nią), że bywa rogata, impulsywna, brzydzi się hipokryzją, oraz, że brak jej talentów dyplomatycznych. A jeżeli jest przekonana, że ma rację, to potrafi się postawić. Jakże nie przywołać tu Norwida, który o apostolstwie w najgłębszym rdzeniu ewangelicznym pisał, iż nie jest ono dyplomacją, kuglarstwem i kabalistyką, ale proroctwem szczerym. Takim apostołowaniem była polonistyka uprawiana przez Profesor Annę.

Życie jej w rozumne i mądre działania wplecione, nagle w śmiertelny bezruch wtrącone zostało. I jak uczyła się z mozołem pięknie i dobrze żyć, tak uczyć się jej przyszło trudnego umierania, rozłożonego na dni i tygodnie, umierania własną przecież śmiercią. Pisał wszak R. M. Rilke:

O Panie własną śmierć każdemu daj.
Daj umieranie, które z życia płynie,
Gdzie miał swą miłość cel i biedowanie.
 
Bo my jesteśmy tylko  liść, łupina,
A wielka śmierć, co w każdym tkwi głębinie
Owocem jest, co wszystko spaja wraz.
Umierała swoją z bólem i cierpliwością przyswajaną i oswajaną śmiercią. I jak z jej życia wyłoniło się wspaniałe dzieło sztuki podziwem wzruszające, tak z jej śmierci potężniało dostojne odchodzenie. Przywołajmy B. Leśmiana (znaczącego dla Ani poety):
Z resztek życia śmierć swawolna po ciemku
Wydmuchuje bańką złotą i trudną [...]
Tak oto z nicości zagęstwionych pustoszącą aktywnością śmierci wyłoniło się dla Niej wiekuiste listowie drzewa życia

Nieprawdą jest, że kiedy człowiek odchodzi z tego świata, świat staje się przestronniejszy. Może się tak potocznie wydawać. Ktoś oto zrobił miejsce innemu, odsłoniła się jakaś przestrzeń. Było ciasno, teraz jest luźniej, inni mogą wejść w przestrzeń, którą zajmował. Takie zdaje się być prawo ontologii. Nie w ontologię wpisuje się logika ludzkiej obecności i odejścia, wygaśnięcia tej obecności na tym świecie. Obowiązuje tutaj prawo aksjologii. Im więcej człowiek wart, z tym mniejszą nachalnością wciska się w przestrzeń tego świata, tym bardziej mu wstyd, że jakieś miejsce zajmuje. Chciałby drugiemu dać jak najwięcej przestrzeni. Takim właśnie było życie Anny. Dyskretne, rządzone logika wycofywania się, pozwalania być innym. Stąd, kiedy odchodzi człowiek dobry (dobry naprawdę, nie taki, który za dobrego chce uchodzić, który lubi grę pozorów, by innego grać, niż naprawdę jest), świat naprawdę się kurczy, staje się ciaśniejszy, duszny, mroczniejszy. Aksjologia zdaje się rozsadzać od wewnątrz ontologię. Taki stał się świat po odejściu Profesor Anny. Nie da się niczym tej gęstej obecności zastąpić.

Tutaj nieobecna, bądź obecna w inny sposób, obecnością pełną zajaśniała gdzie indziej. Rozpoczęła nową, niewyobrażalną przygodę życia. Już bez cienia przemijania, cierpienia, bólu i śmierci. Jaką? Nie wiemy, Wiemy tylko, jak nam mężowie natchnieni podpowiadają, że oko nie widziało, ucho nie słyszało, w głębiach myśli nie postało, co tam przygotowane zostało dla takich jak Profesor Anna. Dlatego nie chciejmy zbyt natarczywie wglądać w Boże tajemnice. A może chciał Boski Mistrz Słowa mieć pod ręką humanistkę bielską, by oddawać się z rozkoszą słuchaniu jej ekscytujących i porywających wykładów.

- Ks. Leszek Łysień



xxx

życiorys 



Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter