/pixabay/

Jedną z przyczyn wielu nieszczęść w historii chrześcijaństwa było traktowanie Biblii jako źródła wiedzy o wszystkim. Próbowano widzieć w niej podręcznik zarówno do biologii, jak i fizyki czy astronomii. Zapominano, że jest ona objawieniem się Boga człowiekowi i trzeba w niej szukać przede wszystkim wiadomości o Nim.
Podobnie jest z przypowieścią stanowiącą treść dzisiejszej Ewangelii. Zwykło się ją nazywać przypowieścią o synu marnotrawnym czyniąc z niego głównego bohatera tej opowieści. Czasami, siląc się na oryginalność, akcentuje się rolę drugiego syna, wyciągając go na pierwszy plan i próbując przekonać słuchacza, że to on jest tu najbardziej godną uwagi postacią. O wiele rzadziej dostrzegamy, że jest to opowieść, w której Bóg mówi o sobie, w której Bóg objawia człowiekowi bodaj największą a równocześnie nadal najmniej zrozumiałą prawdę o sobie samym, że On jest miłosierny, że jest miłosierdziem. Obaj synowie służą jedynie jako zobrazowanie tego niewyobrażalnego przymiotu Boga.
Obaj potrzebowali miłosierdzia, bo obaj byli synami marnotrawnym. Młodszy, bo roztrwonił bezmyślnie cały majątek, na który jego ojciec ciężko pracował, starszy, bo nie docenił tego co ma. Obaj byli, choć na różny sposób, nieszczęśliwymi ludźmi. Tak się dzieje w przypadku każdego, kto szuka szczęścia poza Bogiem albo inaczej mówiąc, ubóstwiając siebie, kogoś lub coś.
Bóg jako miłosierny Ojciec wychodzi jednak człowiekowi naprzeciw, zawsze z otwartymi ramionami. Mało tego. Na różny sposób chce nam pomóc zobaczyć szczęście tam, gdzie ono rzeczywiście jest. Często czyni to poprzez ludzi, których po ludzku uważamy za niewierzących, ateistów. Czasami nieświadomie stają się oni strażnikami prawdziwej wiary, wskazując na niebezpieczeństwo zadowolenia się zabobonem.
Andrzej Kozubski, ks.
 
 
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter