Starożytni Grecy ukuli taką sentencję: mathemata pathemata. W luźnym tłumaczeniu oznacza ona, iż tylko to może sobie człowiek przyswoić, nauczyć się, dogłębnie poznać, co do samego rdzenia przeorało jego jestestwo, co naznaczyło bólem i cierpieniem całe jego istnienie. Jednym słowem istnieje związek między wiedzą a cierpieniem. Wydaje się, iż jest to prawda dość banalna, jako że zdobywanie wiedzy wiąże się z wysiłkiem ogromnym, czasami nie do zliczenia nocami nieprzespanymi, nadszarpniętym zdrowiem, samotnością. Weźmy choćby geniuszy muzyki czy malarstwa, bądź literatury, którzy latami zmagali się z oporną materią farby, dźwięków czy słów, aby wyrazić niebiańskie duchowe wizje, które wprawiają w zachwyt, porywają, inspirują. A ileż cierpienia kosztowały, ile bólu. A czyż każdy wynalazek nie jest okupiony bezmiarem wysiłku i natężenia wszystkich sił? Można mówić o wszechobecności cierpienia. Czyż Prometeusz nie został srodze ukarany za to, że przyniósł człowiekowi dobrodziejstwo bezcenne – ogień? Przykuty do skały Kaukazu, poddany wszelkim możliwym torturom urąga jednak bogom, w tragedii Eurypidesa rzucając im w twarz wyznanie nienawiści – wszystkich nienawidzę bogów.

Są jednak cierpienia i cierpienia.

Są cierpienia błogosławione, jak te wyżej wspomniane, bo przynoszą wspaniałe owoce, bo odsłaniają przed człowiekiem nowe przestrzenie. Ale są i przeklęte, niszczące. Cierpienia, jakie zadają sobie ludzie, wywołując wojny, dokonując zaplanowanego w szczegółach ludobójstwa, cierpienia obozów koncentracyjnych, obozów pracy, lagrów i łagrów, których świadkiem był wiek XX nade wszystko. Są cierpienia chorych na raka, małych dzieci poddanych torturze wszelakiej choroby. Jakiż język opisze okrucieństwo tych bólów, bezmiar przecierpianego czasu?

Wszak nazywamy Boga Ojcem naszym, miłosiernym opiekunem, dobrotliwą Opatrznością. Jak zatem pogodzić ogrom cierpienia, które dotyka Jego dzieci z ową pełną miłosierdzia postawą Boga? Czyż przed cierpieniami absurdalnymi, zbytecznymi nie mógłby stworzeń swoich obronić? Albo zatem jest dobry, ale wobec zła niszczącego bezsilny, zatem Bogiem nie jest. Albo jest w stanie ze złem się rozprawić, ale nie chce z niewiadomych nam powodów, ale wtedy nie jest Bogiem a demonem okrutnym raczej. Oto dylemat, który od najdawniejszych czasów zajmował ludzki umysł, nie pozwalając myśleniu spocząć.

Zazwyczaj reakcją skrajną na istnienie i doświadczenie bezbrzeżnego zła jest negacja Boga. Stendhal, francuski pisarz powiadał: „Jedynym usprawiedliwieniem Boga jest to, że nie istnieje”. Czy nie jest to jednak zbyt łatwe rozwiązanie całego dramatu? Elie Wiesel, pisarz żydowski, w jednym ze swoich oświęcimskich opowiadań (przeżył obóz koncentracyjny Auschwitz jako dziecko) opisuje, jak to naziści za ucieczkę więźnia z obozu powiesili trzech żydów: dwóch dorosłych i jedno dziecko. Dorośli skonali szybko, ale dziecko, jako że było lekkie, podrygiwało długo na szubienicy, nie mogąc umrzeć. Jeden ze świadków tej egzekucji zadaje drugiemu pytanie: „i gdzie jest teraz Bóg?” Zapytany odpowiada: „wisi tam na szubienicy”.

W czasie Wielkiego Postu będziemy wpatrywać się w wiszącego na szubienicy starożytności (Krzyżu) Boga – człowieka Jezusa Chrystusa. Oto odpowiedź Boga na pandemonium ludzkiego zła.

Ks. Leszek Łysień
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter