Pani Jadwiga skończyła 101 lat, mówi - nie zna żadnego przepisu na długowieczność.

Czy mogłaby Pani, zdradzić tajemnicę długowieczności. Czy taka istnieje?

Nie ma takiej. Tylko Bóg to wie ale myślę, że na pewno pomogą praca i zdrowe odżywianie. Przede wszystkim, trzeba się zdrowo odżywiać, nie palić papierosów, a resztę zostawić Bogu. Przed wojną piliśmy dużo koziego i krowiego mleka, piekliśmy chleb, uprawialiśmy warzywa. Po szkole pracowałam w polu, pasłam krowy, a wieczorem jeszcze było dużo pracy w domu.

Czyli Pani dzieciństwo to nie tylko zabawa ale także obowiązki.

Tak. To były zupełnie inne czasy. Od piątego roku życia pomagałam w gospodarce. Musiałam pomagać rodzicom w domu, a do tego chodziłam do szkoły. Chociaż nikt za niczym nie biegał, tak jak ma to miejsce w dzisiejszych czasach, to problemy często rozwiązywały się same.

Jak wyglądało życie rodzinne w czasach przedwojennych?

Dorastałam w normalnym środowisku, w zwykłej katolickiej rodzinie. Moi bracia pomagali w polu, a ja z siostrami pasłam krowy. Tata był surowy. W domu musiał panować porządek. W niedzielę chodziliśmy całą rodziną do kościoła. Bawiliśmy się na podwórku tylko kiedy był na to czas, a było go bardzo mało, bo większość dnia się pracowało. Mama zajmowała się domem, a tata pracował w służbie u baronów, którzy mieszkali w Pielgrzymowicach jeszcze na długo przed II wojną światową. Baronowie byli bardzo hojni, przez to tata często przynosił do domu słodycze, albo jakieś drobne prezenty dla nas. Z perspektywy dziecka wszystko wydawało się proste, ale od młodzieńczych lat musieliśmy pracować żeby utrzymać dom.  W domu zawsze panowały podziały na obowiązki.

Praca w tak młodym wieku na pewno Panią zahartowała?

Zdecydowanie. Po 45 latach pracy zawodowej przeszłam na emeryturę. Pracowałam w szwalni, na kopalni, w fabryce miedzi, sprzedawałam bicze dla koni na odpustach, byłam sekretarką, pracowałam w biurze na poczcie. Dzieciństwo mocno mnie zahartowało, więc w późniejszych latach żadnej pracy się nie bałam. 

A jak wyglądała codzienność. Nie było supermarketów, firm przewozowych...

Samochody jeździły, ale w większych miastach. Na wsiach bardzo rzadko. Niektórzy mieli w gospodarstwie furmankę, ale zazwyczaj chodziło się wszędzie pieszo albo dojeżdżało koleją. Kiedy przez wieś przejechał samochód, to była to wielka atrakcja, a taki widok budził wiele radości. Oczywiście w mieście, na przykład w Katowicach jeździły samochody, ale w porównaniu do dzisiejszych czasów nie było takiego tłoku. Na samochód mogli sobie pozwolić zazwyczaj zamożni przedsiębiorcy. Sklepów było jak na lekarstwo i można było w nich kupić jakieś podstawowe rzeczy codziennego użytku. Więcej towaru można było zakupić tylko przy okazji wyjazdu do miasta.

Ciężko to sobie wyobrazić...

Wtedy życie płynęło wolniej, nie było wariactwa. Ludzie się nawzajem szanowali. Zdarzały się nieporozumienia, ale życie wtedy wyglądało zupełnie inaczej. Pamiętam, że tata miał bardzo dobry kontakt ze swoim szefem. To byli ludzie zamożni, kulturalni. Starali się pomóc i nikogo nie zostawiali w potrzebie. Tata miał wypadek w pracy i musiał leżeć przez jakiś czas w łóżku. Baron przyjeżdżał do niego co jakiś czas i przywoził jedzenie i lekarstwa. Kiedy tata wrócił do pracy, otrzymał wypłatę pomimo tego, że przez jakiś czas nie pracował.

Przeżyła Pani dwie wojny światowe. Zdaję sobie sprawę, że ludzie musieli wtedy bardzo wiele przejść. Będąc świadkiem tamtych wydarzeń jak z perspektywy czasu patrzy Pani na swoje życie?

Wojna zmieniała ludzi w każdym wieku, jednak szczególnie ludzi młodych. Kilka razy zdarzyło mi się rozmawiać z żołnierzami różnych narodowości i było mi ich strasznie żal. Pamiętam jak spotkałam szesnastoletnich chłopców ubranych w mundury, w pełnym uzbrojeniu, którzy szli w stronę Niemiec... Nie wiedzieli za bardzo dokąd szli i po co, a przecież musieli wykonywać rozkazy, bo za nie wykonanie często grożono śmiercią. Nigdy nie zapomnę ich twarzy. Byli przerażeni, a ja starałam się ich pocieszyć, że za niedługo wrócą do domu, bo wojna na pewno się skończy. Byłam tylko kilka lat od nich starsza. Takich obrazów, które utkwiły mi w głowie jest sporo.

Na przykład?

Na krótko przed wybuchem wojny przeprowadziłam się z mężem do Katowic. Nigdy nie zapomnę jak niemieccy żołnierze wysiedlali ludzi ze swoich mieszkań. Krzyczeli, przeklinali, bili, kopali, strzelali do ludzi... Zastanawialiśmy się skąd w tych ludziach było tyle nienawiści i pogardy.

To straszne, że takie rzeczy miały miejsce.

Modliłam się wtedy do Boga i prosiłam aby zachował moją rodziną. Bałam się o rodziców, o siostry, o swoich braci. A oni byli daleko. Widząc te wszystkie straszne rzeczy płakałam, często myśląc, że to już będzie koniec. Ale Pan Bóg widocznie miał dla mnie inne plany. Wojna zmieniała ludzi nie do poznania, ale pomimo tych strasznych doświadczeń, nawet w tych trudnych czasach spotykałam się z życzliwością. Ludzie nawzajem sobie pomagali.

Dziś siedzi Pani w ciepłym pokoju, ogląda serial w telewizorze i jest Pani otoczona opieką bliskich

Za to właśnie dziękuję Bogu i mojej rodzinie. Kto by pomyślał, że przeżyję tyle lat. Zdrowie już nie to co kiedyś, bardzo słabo słyszę i nogi odmawiają posłuszeństwa. Jeszcze mam dla kogo żyć.

Czego nauczyła się Pani przez te wszystkie lata. Jak z perspektywy czasu podchodzi Pani do życia, w końcu nie każdy ma taką okazję aby dożyć tak sędziwego wieku.

Życie nauczyło mnie, że nawet w najtrudniejszych momentach nie można się poddawać. Zawsze trzeba próbować wyjść na prostą. Kilka razy byłam już życiem bardzo zmęczona, chciałam już zasnąć i się nie obudzić, ale Pan Bóg jeszcze mnie tam nie chce. Mam jeszcze dla kogo żyć, mam kochającą rodzinę, a nawet doczekałam się praprawnuczki. Jestem szczęśliwa, ale jak Pan po mnie przyjdzie to pójdę i nie będę marudzić.

Dziękuję za rozmowę i życzę wszystkiego dobrego.

/rozmawiał Patryk Staroń
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter