50 lat temu został tu ochrzczony, później jako mały chłopiec chodził tutaj na roraty, był ministrantem. Dokładnie 25 lat temu odprawił swoją pierwszą Mszę św., a teraz, w uroczystość Matki Boskiej Cieszyńskiej stanął przed wiernymi by wygłosić Słowo Boże.

To prawda, niejednokrotnie za pomocą prostych historii – jasno mówi się o sprawach trudnych. Myślę, że ta konkretna, którą przedstawił w niedzielę, podczas odpustu ku czci Matki Bożej Cieszyńskiej, ks. prof. dr. hab. Piotr Ryguła – zostanie w sercach na długi czas. Historię opowiedzianą - nie z punktu widzenia profesora, ale zwykłego księdza i zwykłego człowieka napisało samo życie.

Jestem też przekonana, że historia ta będzie odpowiedzią dla wielu z nas na pytanie: dlaczego ludzie tak często, szczególnie w Kościele katolickim i prawosławnym wzywają wstawiennictwa Maryi? Choć doskonale tłumaczy to Ewangelia, która opowiada o weselu w Kanie Galilejskiej, warto posłuchać również tej opowieści:

Nie ważne komu, ani gdzie wydarzyła się ta historia. Jej bohaterami jest dwoje małżonków, którzy mieli dobrą pracę i byli szczęśliwymi ludźmi, ale nie mieli potomstwa. Kiedy wreszcie urodziło się długo oczekiwane dziecko - okazało się, że jest poważnie chore. Wymagało całodobowej opieki. Matka dziecka zwolniła się z pracy i została w domu. Z biegiem czasu, z powodu braku poprawy stanu zdrowia dziecka, ciągłego stresu, przebywania w domu… coraz mniejszego kontaktu z ludźmi, kobieta sama zaczęła podupadać na zdrowiu. Stała się nerwowa, zaczęła sięgać po tabletki. Męża często nie było w domu, ponieważ taką miał pracę. W jednej z jego podróży służbowych, wracając do domu samolotem - wdał się w rozmowę z siedzącym obok człowiekiem. Okazało się, że był to ksiądz. Być może dlatego mężczyzna zaczął opowiadać o żonie… o kłopotach z jej zdrowiem… o dziecku… Po wysłuchaniu historii, ksiądz wręczył człowiekowi adres pewnego zakonnika i poprosił, aby udał się tam z żoną. Tak też się stało. Kobieta opowiedziała zakonnikowi historię swojego życia… o marzeniach o dziecku… potem o jego chorobie… teraz jej załamaniu. Zakonnik siedział, słuchał i nic nie mówił. Na koniec wręczył kobiecie obraz serca Pana Jezusa.

„Powieś go w takim miejscu, żeby było widać, że się go nie wstydzisz i zacznij każdy dzień od modlitwy. Uklęknij przed obrazem i odmów różaniec. Zajmie ci to 20-25 minut, ale cały dzień, który tak rozpoczniesz będzie lepszy. I w waszym domu wszystko powoli zacznie się naprawiać” – rzekł.

„Dlaczego mam modlić się przed obrazem serca Pana Jezusa?– spytała kobieta - Różaniec to przecież modlitwa Maryjna.”

„Odmawiając każde „Zdrowaś Maryjo – powiedział zakonnik – prosisz, żeby Maryja pomodliła się razem z tobą, w intencji w której ty się modlisz. Modlisz się więc do Chrystusa razem z Jego Matką, która… tak mi się wydaje może wyprosić więcej.”

Po powrocie do domu kobieta chciała powiesić obraz w pokoju dziecka, ale potem przypomniała sobie słowa zakonnika i powiesiła go w przedpokoju, tak, żeby każdy kto wchodzi mógł go zobaczyć. Niektóre z odwiedzających osób, przechodząc przez przedpokój i pamiętając, że wcześniej ta rodzina nie była tak bardzo pobożna – uśmiechały się i mówiły „to się u was pozmieniało”.

Jednak kobiecie wydawało się, że nic się nie zmieniło, wprawdzie ona po dwóch miesiącach potrafiła odłożyć tabletki, po następnym miesiącu nerwy rzeczywiście się uspokoiły, ale dziecko nadal było chore. Pojechała wiec ponownie do zakonnika i z wyraźną pretensją w głosie opowiedziała o nieustającej chorobie dziecka.

„A pani? jak się pani czuje?” – zapytał zakonnik.

„Ja? Lepiej. Praktycznie nerwica ustąpiła”- odpowiedziała.

„I mówi pani, że praktycznie nic się nie zmieniło? Wie pani ilu ludzi cieszyłoby się z odzyskanego zdrowia i z tego, że ma siłę pomóc swojemu choremu dziecku i ulżyć mężowi? – spytał.

„Wiem – powiedziała szczerze kobieta – Dzięki Bogu odzyskałam zdrowie i każdy z nas będzie miał w tej chwili tyle pracy ile da rady zrobić. A nasza rodzina przetrwa, bo… mąż też zaczął tracić nerwy...”– przyznała szczerze kobieta.

Tę dziwną rozmowę zakończyły słowa zakonnika: „Bo Bóg zazwyczaj zmienia nasze życie na tyle, żebyśmy mogli potem już sami sobie pomóc…”


- Może słuchając tej historii niektórzy z nas pomyśleli ile ja był dał/dała, żeby Bóg wyprowadził moje życie na prostą… na tyle, żebym mógł/mogła sobie i swoim bliskim pomóc… żebym potrafił/ła dać sobie radę z tym, co mnie w życiu spotyka… Kończąc kazanie powiem tak – nie ma idealnego życia, chodzi jednak o to, żebyśmy potrafili radzić sobie z niepowodzeniem, z chorobą, z kłótnią… żeby być na tyle silnym, kiedy jest trudno i źle, by umieć żyć i kochać innych… - zakończył homilię ks. prof. dr. hab. Piotr Ryguła - Jesteśmy w Kościele, w którym czczona jest Matka Boża Cieszyńska, ta którą mieszkańcy naszego miasta, czyli my wybraliśmy sobie kiedyś za naszą patronką i orędowniczkę przed Panem Bogiem, w naszych ludzkich sprawach. Pamiętajmy więc - wypowiadając każde „Zdrowaś Maryjo” – być może nieświadomie „Maryjo módl się za nami teraz i w godzinę naszej śmierci”. I Ona dokładnie to robi, modli się za mnie i ze mną. Za każdego, kto o to poprosi. Jej prośba, jak słyszymy w Ewangelii znaczy u Boga wiele.

tekst: Barbara Stelmach-Kubaszczyk
foto: Renata Zięba

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter