fot.:  pixabay.com/pl/


   Głębia i tajemnica Nocy Betlejemskiej, jej nie do oddania w słowach niezwykłość, zostały zawłaszczone przez bezmyślny, mechaniczny, krzykliwy język reklamy i komercyjnego szaleństwa, komunikatów rozbrzmiewających w kolorowych i migających halach tysięcy hyper – marketów, a zwiastujących radość wielką promocji, upustów cenowych, zbawiennych niespodzianek. Umyka nam za sprawą takiej degrengolady języka i ludycznej niefrasobliwości jedyność i bezdenna otchłań Boga, który stał się Człowiekiem i w ciszy nocy się narodził, aby eksplodować miłością przenikającą na wskroś wszelkie stworzenie.

         Banałem będzie stwierdzenie, że żyjemy w języku, poprzez język przyswajamy świat, w języku rzeczywistość wychodzi nam naprzeciw. A im rzeczywistość bardziej subtelna, wymykająca się pospolitej percepcji, skrywająca się, tym subtelniejszego domaga się języka, który mógłby podołać jej nazwaniu, przybliżeniu, przyswojeniu. Prawdy Ewangelii, wydarzenia w nią wpisane, domagają się szczególnie wyrafinowanego i przejrzystego słowa, by mogły stać się naszym udziałem, dotrzeć do naszego rozumienia. Jak się wydaje, to językowi poezji przysługuje przywilej nie byle jaki, ale właśnie pochwycenia tego, co w innych językach (np. naukowych traktatów, rozpraw teologicznych czy filozoficznych) chwytamy albo bardzo nieporadnie, albo zgoła rozmijamy się z subtelnością i głębią umykającej nam rzeczywistości. A i nie można zapomnieć o tym, że słowo poetyckie na języku Ewangelii winno się wzorować, który jest językiem niedopowiedzeń, przemilczeń, jak to jest wówczas, kiedy ogarnia nas tajemnica.

         Tymczasem (tak myślę), po co sięgać (by pokazać, jak stoczyła się ludzka mowa, jak koszmarnie ubogi kreuje świat), po bełkotliwy i rozmyty język reklamy czy komercji. Wystarczy się wsłuchać w nieporadną i kulejącą narrację kościelnych homilii i kazań, by boleśnie odkryć, że do świątyń (które winny być miejscem, gdzie wybrzmiewa krystalicznie czyste słowo) jak wataha dzikich plemion wdarło się pogaństwo mowy spustoszonej i okaleczonej. Wyrzuca księżom (i całkowicie zasadnie) ks. Twardowski, że stereotypami gadają, niezrozumiałymi dla ludzi a pustą gadaniną nikogo do myślenia i nawrócenia nie przywołują. I genialnie podpowiada nam niezwykły ksiądz – poeta, że ewangelizacja powinna być ożywieniem języka, powrotem do czystych źródeł. Temu, tak uważa, jest w stanie podołać poezja. A to dlatego, że wiersze niepowtarzalność i głębię przeżyć nazywają po imieniu, podpowiadają stosowną, trafną nazwę. Wiersz sprawia, że widzimy rzeczywistość na nowo, coś się odsłania w swojej niepowtarzalności, głębi nieprzeczuwalnej wcześniej. Ks. Jan przypomina, że język poezji porywa prostotą (jak tu nie wspomnieć najeżonego stylistycznymi figurami, pełnego pustego patosu i koturnowości języka listów biskupich bądź watykańskich dokumentów – o barokowej draperii kościelnego dialektu), ozdobników jest pozbawiony, wydaje się na pozór nielogiczny, a okazuje się nieoczekiwanie trafny. Wpada do samych trzewi sprawy i ogarnia całość. O swoistej rezygnacji oraz smutkiem powleczonej nostalgii (z racji pustego i nudnego kościelnego języka) mówi wiersz Miłosza Religia Helenki. Posłuchajmy:

         W niedzielę chodzę do kościoła i modlę się ze wszystkimi

         Kimże ja jestem, żeby odróżniać się od innych ludzi?

         Tyle, że nie słucham tego, co księża wygadują w swoich kazaniach,

         Bo musiałabym udawać, że wyrzekam się zdrowego sensu.

Poeta zwraca uwagę na szczególną zależność: słowo, które utraciło swoją nośność w przestrzeni religijnej, prowadzi już tylko do mechanicznego rytuału, pozbawionego głębi, a stymulowanego przyzwyczajeniem i społeczną presją.

         Zaś Herbert się żali, że ciszy za mało w przybytkach Pana, ciszy, jaką potrafi przywołać słowo trafne, proste, przygarniające człowieka i przywracające mu ciepło wiary, miłości. Za dużo za to kazań, nawoływania pasterzy, beczenia trzody. Na dodatek gniewnych listów, encyklik, bulli. Boli go, że ludzi w przestrzeni kościelnej dzieli się na katolików gorszych i lepszych, równych i równiejszych, w zależności od stopnia posłuszeństwa kościelnym nakazom i umiejętności stania w szeregu oraz poddania się koszarowemu rygorowi. Pisał Herbert do żony z Berlina: „(…) byłem nawet w kościele, żeby pomodlić się w Twojej intencji, ale organy buczały za głośno, ludzie się szwendali, a ksiądz chyba spieszył się na kolację. Ja mogę modlić się na morzu, w górach, w lesie – a miejscach do tego stosownych jest mi trudno”.

         Zadania ogromne stawiają przed poezją poeci. Ks. Twardowski, że powołaniem poezji jest ocalać wartości  wysokie i podeptane. Ma ona być odtrutką, bronią przed nieczystością tego świata, złością, demoralizacją, polityką. A Herbert napisze lata temu: „Słowo musi wrócić do macierzystego portu – do znaczenia. Jest to już problem nie tylko estetyczny, ale i moralny. Nazywanie rzeczy i spraw ludzkich prowadzi do ich zrozumienia i osądu. Zwłaszcza po chaosie pojęć – poezja musi podjąć po ostatniej wojnie, po potopie kłamstw, trud odbudowy moralnej świata, poprzez odbudowę wartości słowa. Musimy na nowo oddzielić zło od dobra, światło od ciemności”.

         Nie jest sprawą obojętną, jaki językiem będziemy mówić w Kościele. Od tego, w jakim stopniu potrafimy ukształtować jego nośność, prostotę i głębię zarazem, zależy nasze „chrystusowienie”, zależy los Ewangelii w naszym świecie, zależy też nasze ludzkie być albo nie być. Całe nasze człowieczeństwo zawisło od tego, czy rzeczy dać potrafimy odpowiednie słowo.

         Oto Noc Betlejemska. Dzieją się najgłębsze sprawy bosko – ludzkie. Bóg się radykalnie wychylił ku człowiekowi (właśnie ku mnie samemu) w otchłannej ciszy nocy. Coś znaczącego szepce tylu już zastępom ludzi. Ilu z nich usłyszało i pojęło znaczenie szeptu owego, od którego zależna jest głębia ludzkich przeznaczeń? Wiersz staroświecki napisał ks. Jan, którego posłuchajmy w jego prostocie i trafności w Noc ową rozpękniętego nieba zapatrzeni:

                                      Pomódlmy się w Noc Betlejemską,

                                      w Noc Szczęśliwego Rozwiązania,

                                      by wszystko się nam rozplątało,

                                      węzły, konflikty, powikłania.

 

                                      oby się wszystkie trudne sprawy

                                      porozkręcały jak supełki,

                                      własne ambicje i urazy

                                      zaczęły śmieszyć jak kukiełki

 

                                      Oby w nas paskudne jędze

                                      pozamieniały się w owieczki,

                                      a w oczach mądre łzy stanęły

                                      jak na choince barwnej świeczki.

 

                                                         
     Ks. Leszek Łysień

 

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter