Tak pozdrawiają się pielgrzymi z całego świata, którzy idą do Santiago de Compostela w Hiszpanii i my tam byliśmy.  Szliśmy szlakiem Św. Jakuba Starszego zwanego Większym. Był on apostołem, bratem św. Jana Ewangelisty i zgodnie z tradycją jest uznawany za pierwszego męczennika wśród apostołów. Prowadził działalność apostolską na terenie Hiszpanii.  Zginął ścięty mieczem. Miejsce jego pochówku nie było znane, ale usilnie poszukiwane. Na ten temat jest wiele legend i przekazów. Jedna z hipotez głosi, że w 813 roku pustelnikowi Pelagiuszowi  ukazał się nocą,  deszcz spadających gwiazd, nad polem, gdzie miały znajdować się szczątki doczesne apostoła. Fakt odnalezienia grobu potwierdził biskup Teodomir,  a pierwszą pielgrzymkę do tego miejsca miał odbyć jeszcze tego samego roku król Asturii Alfons II Cnotliwy. On też kazał zbudować pierwszą kapliczkę i tak zaczęła się historia Santiago Sant Jago znaczy św. Jakub, a campus stellae pole gwiazd lub compositum mały cmentarz.

Pielgrzymi przez wieki szli do grobu św. Jakuba. Od  lat 70 XX wieku datuje się współczesne pielgrzymowanie do tego miejsca i ożywienie szlaków pielgrzymkowych. W 1970 roku zarejestrowano 68 pątników, a w roku 2017 301 tysięcy! Wśród nich było 5 tysięcy Polaków. Szlaki wiodące do Santiago de Compostela są różnej długości i zaczynają się w różnych miejscach. Są osoby, które zaczynają swój szlak od progu własnego domu. Słyszałam o dwóch Szwajcarkach, które tak przeszły ponad 1000 km. Popularna jest trasa z Francji , która liczy ponad 700 km, z Porto ma 270 km. Z Fatimy 506 km itp. Aby otrzymać w biurze pielgrzyma w Santiago certyfikat, że się przeszło szlag Św. Jakuba wystarczy udokumentować 100km piechotą, konno lub 200 km na rowerze.  My wybraliśmy szlag, który liczył 117 km piechotą, ale doliczając odległości w poszukiwaniu noclegu przeszliśmy ponad 120 km. Pielgrzymowanie do Św. Jakuba odbywa się indywidualnie tzn. ludzie idą samotnie/ wielu takich widziałam/, w grupie/ tak chodzi młodzież z USA/ lub w kilku osobowych stadkach. Nasza trzódka liczyła 5 osób. To nie jest tak, jak na pielgrzymce do Częstochowy czy Krakowa, że ksiądz zorganizuje wszystko, zamówi transport na bagaże, zmobilizuje pół wsi, żeby ugościła pielgrzymów, powie o której Msza św. różaniec, koronka, wymyśli motyw przewodni rozważań, pogoni do spowiedzi, przypomni o zaplanowaniu sobie intencji  itp. Tutaj trzeba zadbać o to wszystko samemu. Cały dobytek niesie się na swoich plecach, organizuje się w modlitwie i idzie… Samemu dba się o posiłek, nocleg. Udział w Mszy Św.

30.08.br o godzinie 6.32, kiedy było jeszcze ciemno wyszliśmy z Tui w Hiszpanii na pierwszy etap naszej wędrówki. Tego dnia mieliśmy do pokonania 36 km. Wzruszającym momentem było, gdy z różnych uliczek tego pięknego średniowiecznego miasteczka zaczęli wychodzić pielgrzymi ze swoimi tobołkami, z latarkami, na wąską ścieżkę, która wskazywała kierunek Camino Santiago. Dla jednych był to początek szlaku, dla innych kolejny dzień. Potem na postojach, w schroniskach mijaliśmy te same twarze. Byli to ludzie z całego świata, eleganckie, wysportowane Amerykanki, które szły jak burza/ zawsze nas wyprzedzały/, starsze małżeństwo, mówiące po hiszpańsku/, samotny Brytyjczyk, pani z Niemiec i Holandii, ale spotkaliśmy też Czechów i mamę z synem z Rosji. Obecność na pielgrzymkowym szlaku dokumentuje się pieczątkami z miejsc odpoczynku, kościołów, schronisk . Każdego dnia powinno się mieć dwie takie pieczątki i potem na ich podstawie wystawiane są certyfikaty już na miejscu. Na pierwszym postoju, kiedy my przybijaliśmy sobie drugą pieczątkę, pielgrzym obok nas stawiał już chyba trzydziestą. Zrobił wrażenie nie tylko na nas. Ja mu zazdrościłam. Na postojach kupowało się kawę, posiłek i szło się dalej. Do Rodondeli dotarliśmy już wieczorem..ledwo żywi. Trasa była piękna, ale wiodła pod górę i w dół. Miałam wrażenie, że wchodzę lub schodzę na naszą Kubalonkę . Potem były poszukiwania miejscowej knajpki, aby coś zjeść. Po takim dniu każdy następny krok jest wyzwaniem, kiedy ręce, ramiona ( nieśliśmy plecaki) nie współpracują z mózgiem, mobilizował nas głód do każdego następnego kroku. Pani prowadząca bar nakarmiła nas, napoiła. Była bardzo pomysłowa, komunikowała się z nami przez tłumacza w telefonie, ale najczęściej nie ma żadnego kłopotu z porozumiewaniem się w j. angielskim. Spaliśmy w sali, w której nocowały 24 osoby. Cisza nocna wszędzie na trasie obowiązuje bezwzględnie od 22.do 5.00. rano. Następnego dnia pierwsze osoby wychodziły już o tej godzinie, aby uniknąć upału. My wstawaliśmy o 6.00 rano i w ciągu 30 minut byliśmy gotowi  do drogi. Drugi dzień pielgrzymki to była niedziela, mieliśmy dotrzeć do Ponteverdy na 13.00, bo wtedy była tam Msza św. Mieliśmy do pokonania 21 km. Więc w porównaniu z poprzednim dniem był to spacer rekreacyjny, ale nie mieliśmy zamówionego noclegu. Co niektórzy z nas chcieli doświadczyć i tych emocji, ale tylko raz.. Na Msze św. zdążyliśmy do Kościoła św. Franciszka, a potem okazało się ,że w albergue, gdzie planowaliśmy nocleg, miejsc już nie ma. Pokierowano nas do innego schroniska, i tym samym przeszliśmy trzy razy miasto wzdłuż. To doświadczenie natychmiast wyzwoliło w nas inicjatywę i zgodnie szukaliśmy przez Internet następnych noclegów. Doszliśmy do wniosku, że prościej jest zmierzać do określonego celu, a nie błądzić po nieznanych terenach i marnować siły fizyczne, tym bardziej, że towarzystwo miało już dolegliwości z powodu odcisków na stopach. Pomimo takich przygód humory nam dopisywały, ciągle rozmawialiśmy i wspieraliśmy się. Już na początku zdecydowaliśmy, że rano śpiewamy godzinki, potem odmawiamy różaniec, o 12.00 Anioł Pański i o  godzinie15 Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Byliśmy również na Mszach św. w miejscowych kościołach. Poraziła mnie wielkość i piękność tych świątyń, przy jednoczesnej pustce. Te kościoły są puste. Przychodzi na Mszę Św. kilka osób… Nasza wyprawa miała charakter religijny. Codziennie każde z nas miało swoją osobistą intencję, z którą szło, ale Jakubowy szlak może mieć wyłącznie charakter turystyczny. Są osoby, które idą i kontemplują przyrodę, swoje życie, rozważają. Oni też otrzymują certyfikat.  To również wyróżnia tę pielgrzymkę, że można na niej spotkać katolików, protestantów, prawosławnych, ateistów i tych , którzy poszukują Pana Boga i siebie. Uważam, że to jest piękne. Tam w drodze wszyscy męczą się tak samo, jednakowo są spoceni, spragnieni, bolą ich  nogi, ręce, ramiona. Wtedy to nie ma znaczenia ile mają kasy na koncie, ile mają lat, co robią na co dzień,  ani skąd przyjechali… Tam jesteśmy tylko pielgrzymami.

Droga była piękna, urozmaicona, prowadziła np. przez środek winnic i niestety ulegaliśmy pokusie i jedliśmy te apetyczne winogrona, chociaż potem było nam głupio, bo gdyby każdy pielgrzym zjadł kiść winogron, to połowa plantacji  by znikła. Mieliśmy nadzieję, że to tylko my degustowaliśmy te słodkie  owoce. Były pyszne, inne niż te w sklepach. Następnego dnia mieliśmy do pokonania 22 km do Caldas de Reis.  Szlak do Santiago jest bardzo dobrze oznakowany, Właściwie co 200 metrów stoi słupek z charakterystycznym żółtym słonkiem i żółtą strzałką, w kamieniu jest wybita ilość kilometrów, które zostały do celu. Tego dnia zostało nam 66, 9 km. Byliśmy już zmęczeni fizycznie, coraz bardziej bolało nas całe ciało. Było to doświadczenie tego, że mamy palce, stopy, głowy. Na co dzień człowiek nie myśli o swoim ciele w taki sposób. Tu było nam dane, aby w ogóle dostrzec, że składamy się nie tylko z umysłu, ducha, ale również ciała, które ma swoje prawa i ostentacyjnie się ich domaga. Zrodziła się nawet refleksja, że po powrocie należy zadbać o tę naszą ziemską powłokę.

Następny etap naszej wędrówki był wyzwaniem, ponieważ postanowiliśmy połączyć w jeden etap dwie trasy, aby nadłożyć drogi i ostatniego dnia mieć do pokonania tylko 15 km, a tym samym spędzić więcej czasu Santiago de Compostela.I tak szliśmy znów ponad 30 km do Faramello gdzie spędziliśmy ostatni nocleg. Następnego dnia 4 września o godzinie 10.30 minęliśmy rogatki Santiago de Compostela. Zatrzymaliśmy się na śniadanie, które składało się z kawy i rogalika. W kawiarni na przedmieściach zjedliśmy miejscowym wszystkie smakołyki. Stali bywalcy, którzy przyszli tam po nas byli niepocieszeni, gdy barman gestykulował i pokazywał na nas, że to my jemy ich codzienne przysmaki. Nie spodziewał się tak głodnych pielgrzymów w swoim przybytku, ale był to bardzo sympatyczny incydent. Tego dnia sprzedał wszystko, bo lokalni klienci nie pogardzili niczym. Oddaliśmy bagaż do przechowalni, a potem popędziliśmy pod katedrę i okazało się, że osiągnęliśmy nasz cel. Staliśmy w tłumie ludzi pod piękną katedrą Św. Jakuba. To było wzruszające… Potem przytuliliśmy się w katedrze do figury Św. Jakuba, taki panuje tam zwyczaj, uczciliśmy jego relikwie. Obejrzeliśmy wielkie kadzidło, które jest w remoncie i pobiegliśmy na do Kościoła Św. Franciszka, gdzie o 12.00 była Msza św. dla pielgrzymów. Spóźniliśmy się, ale kościół był pełny, śpiewał chór… To były same pozytywne emocje. Widzieliśmy tam twarze, które mijaliśmy w znoju, przez ostatnie dni. Oni też doszli, gratulowaliśmy sobie, niektórzy płakali, bo spełniły się marzenia… Potem ustawiliśmy się do kolejki po certyfikat. My mieliśmy tego dni numery od 579. Zapisano nas, zarejestrowano, pogratulowano, każdy z nas otrzymał Compostelę, oficjalny certyfikat potwierdzający odbycie pielgrzymki. Byliśmy szczęśliwi.
Napisałam ten tekst, aby podzielić się radością, jaką ta wyprawa mi sprawiła i być może kogoś zainspirować do podjęcia tego wyzwania. O pielgrzymce do Santiago de Compostela dowiedziałam się przed wielu laty,  kiedy zabijałam czas w księgarni ,natknęłam się na małą książeczkę, w której, jakiś Piotr pisał o przeżyciach na tym szlaku. On wybrał się rowerem. Był tak przekonywujący, że od razu zrodziło się we mnie pragnienie, że muszę tam pójść piechotą , ale lata mijały, a ja tylko o tym myślałam, ale również o tym mówiłam, chociaż specjalnie się tym nie interesowałam. Nie zgłębiałam, co to właściwie jest ta pielgrzymka, ten szlak, o co chodzi z tym Św. Jakubem. W tym roku miałam okrągłe urodziny i bliskie osoby chciały zrobić mi przyjemność, zaczęły dociekać o co chodzi z tą pielgrzymką, ale zorganizowana jest bardzo droga, więc powiedziałam, z poczekam na następny jubileusz i odpuściłam, są inne sprawy, ale zaraz po moich urodzinach było w Marklowicach nabożeństwo do Św. Rity i błądząc myślami, pomyślałam sobie: Św. Rito, ja bym tak do tego Santiago poszła kiedyś… Sprawy potoczyły się błyskawicznie. Okazało się, że moi znajomi chcą się zorganizować, ale nie mają z kim, a główna organizatorka już podjęła decyzję, że idzie sama.. Nie musiała , zorganizowaliśmy się w ciągu kilku dni, a potem z niecierpliwością oczekiwaliśmy daty wylotu. Koszt samodzielnej imprezy zamyka się w kwocie 10 dniowych wczasów all inclusive. Polecam. Jest wielu, którzy na szlak wracają, zaliczają kolejne trasy. My dziękujemy Opatrzności za tę jedną.
 
Korzystaliśmy z przewodnika Szymona Pilorza „Camino Portugues” wydawnictwo WAM 2018.

 

Jola.


Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter