Od wczoraj dzwonię do sanepidu w Bielsku, żeby podać im pesel męża. Bezskutecznie. Ciągle zajęte. Odkładam telefon bez żalu. Cóż pewnie mają pełne ręce pracy. Telefon towarzyszy mi nieustannie. Nie chcę przegapić sms-a z kodem aktywacyjnym do aplikacji, która od 1 kwietnia jest obowiązkowa podczas kwarantanny. Od społeczeństwa mam być odizolowana tydzień, a co będzie potem… pokaże mój test. Na razie o tym nie myślę, choć dobrze byłoby wiedzieć, kiedy przyjdzie ten czas.

W nieszczęściu – mam też kawał szczęścia, bo otaczają mnie – tak wirtualnie, jak i telefonicznie – fajni ludzie. Każdy chce pomóc i zapewnia, że w razie czego czuwa. Myślę, że takie chwile są bezcenne i ekstremalne sytuacje często przypominają nam o tym, o czym często w zagonionym świecie zapominamy – o ludziach. O tym, że są dobrzy. Życzliwi nam. Bezinteresowni. Fajnie jest mieć taką świadomość.

Koło południa dzwonią z sanepidu, tym razem z informacją, że wystąpił problem z wprowadzeniem do bazy danych mojego numeru pesel. Jedna cyferka nie chce bym była w kwarantannie :) Udaje się jednak wszystko wyjaśnić. Jeszcze raz odczytuję ciąg liczb i już wiadomo, w czym tkwi problem.

Przemiła pani w telefonie przeprasza za kłopot. Rozpoznaję jej głos, ten sam, który dzień wcześniej również ze mną rozmawiał i przepraszał, że musi przekazywać mi złe wiadomości. Dziś już po raz kolejny myślę o przychylnych osobach, które chcą bym ten czas, trudny dla wszystkich - przeszła możliwie najmniej boleśnie. Dyskomfort jednak powoduje myśl, że jeśli wynik mojego badania wyjdzie pozytywny – skomplikuję życie wielu osobom, które spotkałam gdzieś po drodze. W pracy, podczas zwykłej rozmowy, czy robiąc zakupy dla innych. Zamknę je na dwa tygodnie w czterech ścianach. Czuję się winna, choć wiem, że nie ma w tym mojej winy. Byłam ostrożna, ale dziś to za mało. - Byle tylko zdrowi byli - jak mantrę wymawiam to zdanie. 

Aplikacja „kwarantanna” okazuje się mało skomplikowanym systemem. Po którymś razie nie zwracam już nawet uwagi na niereprezentatywne zdjęcie, które muszę wysłać, ilekroć aplikacja sobie tego zażyczy.

Jak się czuję? No cóż, jak na okoliczności naprawdę nie jest źle. Może wsparcie wielu osób, które o mnie dziś myślą, tak na mnie działa? A może dotarło w końcu do mnie, że kwarantanna to nie koniec świata? Pewnie każda z tych rzeczy ma na mnie dziś wpływ, i chodź dzień się jeszcze nie skończył – jednego jestem pewna – „życie jest albo wielką przygodą, albo niczym”.

Ja dziś w swoją przygodę wyruszyłam z WAMI. I choć idę (a może raczej jestem) sama, to jednak nie samotnie.  

Mam WAS. To szczęście.

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter