/pixabay/

Ewidentnie, wychowanie dzieci na przestrzeni lat diametralnie się zmieniło. Gdzie podziało się bezwzględne posłuszeństwo wobec własnych rodziców i dziadków, gdzie podziała się postawa pokory, przestrzeganie norm obowiązujących w stosunkach z rodziną, czy sąsiadami, poszanowanie osób starszych? Na to pytanie musi sobie już odpowiedzieć każdy rodzic.

Ale od początku…

Dzisiaj widok młodej pani, której ozdobą jest zaokrąglony brzuch w widocznej już ciąży – nikogo nie dziwi. Podobnie, jak biała suknia, tren i długi welon… Dawniej przedmałżeńska ciąża nie tylko była społecznie niepochwalana, ale również „pozbywała” kobietę ślubnego wianka, Mawiano „taka nie powinna mieć wianka do ślubu, bo go już nie mo”.
A kiedy już dziecko przychodziło na świat, oczywistym było, że narodziny dziecka należy powitać z radością i ćwiartką wódki. Do takiego zachowania obligowali młodych ojców koledzy z pracy. W tym temacie po dzień dzisiejszy niewiele się zmieniło. No może ilość wypijanych procentów, których limit często nie kończy się na ćwiartce wódki…

Warto nadmienić, że koniec XIX wieku to czas rodzin wielodzietnych, w których przeciętna liczba dzieci wynosiła dziesięć, a bywało, że i więcej. Większa liczba dzieci często pożądana była w rodzinach gospodarskich, co wynikało z obfitości prac polowych i rąk do pracy. Kolejne lata liczbę tę jednak systematycznie redukowały. W latach sześćdziesiątych XX wieku mówimy już o dwójce - czwórce dzieci. Dzisiaj najczęściej mówimy o jednym – dwójce dzieci w rodzinie.

W tradycji ważnym momentem dla rodziny był chrzest dziecka, podczas którego nadawano nowemu członkowi rodziny stosowne imię, często to, które „samo sobie przyniosło” rodząc się w dany dzień przypadającego świętego. Płeć dziecka w tamtych czasach miała dla rodziców również istotne znaczenie. Ojcowie wyczekiwali narodzin synów, którzy mieli być im kiedyś pomocnikami w pracy, a matki czekały na córki, choć z nimi wiązało się więcej starań. Trzeba było nie tylko przypilnować, żeby się dobrze wydały, ale również należało zadbać o ich wyprawkę, na którą składały się dwie pierzyny i cztery poduszki, pościel, ręczniki, naczynia kuchenne i ścierki. Na wsiach do tej wyprawki dochodziły jeszcze zwierzęta, w postaci krowy i prosiaka, wyprawkę stanowił także kawałek pola.

Wychowanie…

W rodzinach robotniczych dbała o nie przede wszystkim matka. Ojciec zajmował się utrzymaniem rodziny, jednak to on miał w rodzinie decydujące słowo. Od samego początku w rodzinach przykładano wagę do zachowania dziecka i jego szacunku wobec osób starszych. Tradycja, autorytet rodziców i dziadków, religijność… to elementy z których składał się proces wychowania. Każde dziecko od początku wiedziało też, że gdy dorośnie będzie musiało pracować na swoje utrzymanie. Rodzice własnym przykładem wskazywali swoim pociechom odpowiednią drogę.

- Sprawę ułatwiała silnie ugruntowana religijność i związany z nią system norm oparty na dekalogu, przykazaniach kościelnych, prawdach wiary, których dzieci uczyła przede wszystkim matka w domu, a które były powtarzane przez księdza w kościele. Za najważniejsze uważano tradycją uświecone normy zachowań wynikające z wychowania religijnego, a także umiejętności i poszanowania pracy oraz stanu posiadania uzyskanego dzięki własnej pracowitości i zapobiegliwości – czytamy w publikacji Ireny Bukowskiej-Folerńskiej, traktującej o ludowych tradycjach i roli rodziny w społeczności śląskiej. 

Jak dzisiaj wygląda wychowanie religijne w domach, nauka poszanowania pracy i pracowitości? – wiemy sami. Mówią nam o tym puste ławki w kościele przeznaczone dla dzieci, albo słowa rodziców kierowane do pociech „ty masz się tylko uczyć, nic więcej”. Dzisiaj dziecko jest „w centrum wszechświata”, nastawione na otrzymywanie i nauczone wychowania bez stresu. Ile znaczy dla naszych pociech słowo „autorytet” i kto tym autorytetem dla nich dzisiaj jest? Czy dzisiejsze dzieci wiedzą co to pokora?

Szczególnie w charakterystyce dawnych lat uwagę zwraca w wychowaniu dziecka zdyscyplinowanie, wyrażone w prawdomówności, powściągliwości w wypowiadaniu się i okazywaniu emocji, a także odpowiedni stosunek do cudzej własności. Warto również zwrócić uwagę na zależność dzieci od rodziców, która była bardzo długa. To matka egzekwowała godzinę powrotu do domu, nawet jeśli dzieci były już dorosłe. Kawaler dopóki się nie ożenił oddawał do wspólnej kiesy zarobione pieniądze. Oczywistym jest, że nieco więcej swobody mieli synowie, niż córki – o których reputację należało dbać szczególnie. I to one też do momentu zamążpójścia pomagały w kuchni czy opiece nad rodzeństwem.

Dobre zachowanie dzieci było wynagradzane dodatkowym czasem na zabawę, złe natomiast karano upomnieniem lub stosując „siedem bolesnych”, czyli lanie rzemieniami lub pasem. Skargę na zachowanie dziecka mogli zgłosić również sąsiedzi, znajomi… Dzisiaj na skargę naszego sąsiada reagujemy oburzeniem, jakim prawem się wtrąca? Kiedyś dziecko musiało uważać, żeby nikomu nie podpaść, dzisiaj to my – ludzie dorośli uważamy, żeby nie podpaść dzieciom.

W latach pięćdziesiątych XX wieku nikogo nie dziwiła w szkole kara wymierzona linijką. Rodzice nie protestowali. Ja również pochodzę z pokolenia, które pamięta klęczenia za karę na grochu, rzucanie pękiem kluczy w ucznia, gdy nie skupiał się, kiedy nauczyciel prowadził lekcję, albo trzask linijki, gdy nie pomogło ostrzeżenie nauczyciela. Co więcej pamiętam też, że nigdy nie poskarżyłam się rodzicom na wymierzoną karę. Dostałam, bo mi się należało, byłam przekonana, że słusznie. Po latach właśnie tych nauczycieli wspominam najmilej, bo choć byli surowi i wymagający to byli też sprawiedliwi w swej ocenie.

Dzisiaj nauczać nie jest łatwo, może nie bez powodu powstała groźba „obyś cudze dzieci uczył”.

Dajemy dziecko wolność. Wynagradzamy swoją nieobecność, spowodowaną ciągłą pracą i brakiem czasu. Obdarowujemy coraz droższymi prezentami, pozwalamy na wszystko, nie obarczamy obowiązkami domowymi, nie kontynuujemy tradycji, nie uczymy odpowiedzialności, wyręczamy w czym tylko się da. Nasze dzieci nie mają nawet możliwości zbudować swojej postawy i zachowania w oparciu o życie wspólnoty, jaką jest wspólnota bliskich osób.

Gdzie się podział czas na czytanie w rodzinach śląskich, które kiedyś (druga połowa XIX wieku) stanowiło system wychowania w rodzinie i z którego czerpano nie tylko wiedzę ale i wzorce? Kiedy o to pytam przypomina mi się pewna studentka pedagogiki, która zapytana o ostatnio przeczytaną pozycję, odpowiada „Nienawidzę czytać książek.”

?

A ja boję się „przyszłego” świata. Świata bez autorytetów, bez wychowania, szacunku i książek. Świata w którym „dzieci i ryby mają głos” na każdy temat i w każdym towarzystwie. Świata spędzonego przed monitorem komputera… bo sama znam świat piękniejszy, ciekawszy, pełen przygód… świat mojego dzieciństwa - rozbiegany po placach zabaw z kromką chleba i pętem kiełbasy, ubarwiony przyjaźniami, planszowymi grami i huśtawką, która skupiała wokół siebie wszystkie osiedlowe dzieci. Bez prezentów i pięknych zabawek, bez wyjazdów, bez dżinsów o których przecież tak marzyłam, bez komputera i z czarno-białym telewizorem… ale za to z autorytetami, z szacunkiem i z przeświadczeniem, że rodzice wychowali mnie na dobrego człowieka.


Barbara Stelmach-Kubaszczyk
w tekście posłużono się publikacją: "Ludowe tradycje. Dziedzictwo kulturowe ludności rodzimej"
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter