Chronimy nasze dzieci przed wieloma rzeczami twierdząc, że starość jest zbyt przykra by na nią patrzeć, choroby zbyt straszne by o nich mówić… śmierć nadto traumatyczna by się z nią stykać. A ja chciałabym dzisiaj zaapelować do siebie i do Was – wychowujmy do starości. Wychowujmy sami siebie, nasze pociechy, naszych sąsiadów, naszych przyjaciół, przechodniów…

Czy rzeczywiście nasza „starość Panu Bogu się nie udała”?
Ciało, które odmawia posłuszeństwa… oczy które niedowidzą… pamięć, która płata figle… takich znaków w jesieni życia pojawia się wiele. Jednak to nie starość, która często dodatkowo ciągnie za sobą bagaż chorób i niedomagań, budzi niepokój naszych dziadków i babć. To ich samotność rodzi zgorzknienie, rozgoryczenie, żal… To nasz brak czasu, brak zainteresowania i pośpiech sprawiają, że starość staje się przykra, nie do zniesienia, bezwzględna.

- Wie pani
– mówi do mnie starsza kobieta, której w autobusie ustępuję miejsca i pomagam usiąść przy oknie  – kiedy żył mój mąż razem jeździliśmy na targ. Ja wybierałam warzywa, a on nosił ciężkie torby z zakupami… Od jego śmierci… jeżdżę sama, ale nie po to, żeby coś kupić, ale żeby spotkać kogoś i trochę porozmawiać, odezwać się do drugiej osoby… Czasami zaczepiam na przystanku obcych ludzi, pytam ich o godzinę, albo jak dojść na pocztę, chociaż znam tę drogę na pamięć, a zegarek noszę w torebce…
Wysiadam dwa przystanki wcześniej, wysiadam bo… widzę smutek w oczach kobiety, za którą - za moment zamkną się drzwi autobusu. Z nieba siąpi deszcz. Biorę do ręki jej siatkę i ruszam za nią. Chwilę później, już przy gorącej herbacie dostrzegam, że wśród zmarszczek i bruzd na jej twarzy czają się figlarne dołeczki w policzkach. Widzę mądre oczy… spracowane dłonie… widzę… moją babcię na którą kiedyś zabrakło mi czasu. Nie zdążyłam powiedzieć jej tylu rzeczy i o tyle zapytać, choć żyła tak wolno przy moim pośpiechu.
Pani Maria, bo tak miała na imię moja nowa znajoma otworzyła mi oczy na wiele rzeczy, również na starość. Bez marudzenia i narzekania zaprosiła mnie na moment do swojego świata. Pełnego wspomnień, barwnego, ciekawego, ale ogromnie samotnego. Wyczulonego na najcichsze pukanie do drzwi, dzwonek domofonu, dźwięk telefonu… Okazała się być również wspaniałym słuchaczem. Pełnym ciepła, troski, zainteresowania… tak potrzebnego w tym chaosie dnia… w tym zapędzeniu, zagonieniu, zwariowaniu…
I patrząc tak na jej radość tylko z powodu wspólnie wypitej herbaty, na myśl przychodzą mi słowa José Luis Martín Descalzo:
„Zachodzące słońce jest tak samo ważne jak wschodzące i jak to, które świeci w południe, choćby grzało inaczej. Słońce nie wstydzi się tego, że zachodzi, nie tęskni za swym porannym blaskiem, nie uważa, że godziny dnia „wyrzucają” je z nieba, nie odczuwa, że z nadchodzącym zmierzchem staje się mniej jasne i mniej piękne, nie sądzi, że jego odblask na murach domów jest mniej ważny, mniej potrzebny niż ten, który kilka godzin wcześniej sprawiał, że ziarno na polach kiełkowało, a na drzewach dojrzewały owoce. Każda godzina ma swój urok. Słońce o tym wie i godzina po godzinie spełnia swe zadanie… Być może Natura jest bardziej litościwa dla rzeczy, niż ludzie dla ludzi. Nikt nie pogardza zachodzącym słońcem nie każe mu iść na emeryturę, nikt nie odmawia mu prawa do tego by nadal dawało „swoje światło” – słabe, ale prawdziwe, potrzebne a czasem nawet piękniejsze”.
Dzisiaj więc apeluję do siebie i do Ciebie – zmieńmy się, przystańmy, dajmy poczuć ludziom, że są potrzebni światu… że wiele jeszcze przed nimi do zrobienia… Starość nie oznacza końca. Starość nie oznacza brzydoty i pustki. „Nawet sucha gałąź może jeszcze dać ciepło i ogień”.
I nie mówmy więcej, że „nie udała się ona Panu Bogu”, bo jaka będzie starość naszych bliskich zależy w dużej mierze od nas. Pamiętajmy też, że nasza, kiedyś też nadejdzie i oby nie była samotną, zgorzkniałą, smutną…
Barbara Stelmach-Kubaszczyk
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter