Wielu młodych pisarzy nie wie, w jaki sposób wydać książkę, ani co zrobić, żeby zadbać o swoją popularność.

Właśnie, jak to jest z tymi książkami? Jak wydać, jak promować, co robić dalej? Na te i inne pytania odpowiedziała mi Emilia Teofila Nowak - blogerka, pisarka i agent literacki. Na swoim blogu, ciekawie nazwanym Fabryką Dygresji, pisze o literaturze, chcąc udowodnić, że życie właśnie nią jest.

Autorka "Piromanów" to osoba, która potrafi solidnie zmotywować i sprawić, że zaczniemy działać. Z Emilką znamy się już stosunkowo długo, ale nigdy nie miałam okazji zadać jej tych pytań, które zadałam prowadząc z nią wywiad.

J: Ludzie za dzieciaka marzyli o spełnianiu się w różnych zawodach. Jedni chcieli być strażakami, drudzy policjantami, a Ty? Już wtedy chciałaś zostać pisarką, czy miałaś inne plany na życie?

E: W podstawówce wydawało mi się, że mogę zostać pianistką. Chodziłam przez sześć lat do szkoły muzycznej. Od razu po lekcjach szłam na zajęcia z gry na fortepianie, śpiewania, rytmiki, kształcenia słuchu, etc. Wracałam do domu późnym wieczorem i czytałam o ludziach, którzy nie tylko mogą wszystko, ale i naprawdę to robią. A potem pisałam. O tym, że mam wspaniałe koleżanki, a nie takie, co się ze mnie śmieją, że nigdy nie mogę wyjść z nimi na lody, bo muszę grać. Z czasem zaczęłam jeszcze więcej czytać i pisać. I w pewnym momencie zrozumiałam, że od zawsze chciałam to robić. Jeszcze przed pójściem do szkoły muzycznej smarowałam historie w starym zeszycie po dziadku i pisałam pamiętnik. Plany na przyszłość zatem były, ale raczej ze strony rodziców. A ja szybko zrozumiałam, co sprawia mi najwięcej frajdy. Literatura.

J: Pewnie wiesz, że pisarze często są dziwakami przez to, że mają jakieś swoje przyzwyczajenia. Od picia 50 filiżanek kawy jednego dnia do całkowitego braku produktywności w piątki. No właśnie, a czy Ty masz jakieś rytuały bez których nie wyobrażasz sobie pisania?

E: Zrozumiałam niedawno, że muszę mieć komfort. Absolutną ciszę. Druga książka powstaje tylko przy moim wielkim biurku. Kiedy piszę, wstaję tylko do toalety i po kawę. Nie odbieram telefonu, choćby się waliło i paliło. Odsuwam się też trochę od przyjaciół. Poza momentami pisania, jak przystało na książkowego sangwinika, jestem lwem salonowym. A na okres tworzenia książki staję się cichą myszą w szarych dresach i wiecznie tłustych włosach, która ma ewidentny ludziowstręt.

J: Dlaczego postanowiłaś założyć agencję marketingową i szkolić młodych autorów? Czy stał za tym jakiś wyższy cel? Co myślisz o poziomie wiedzy dzisiejszych początkujących pisarzy na temat wydania książki? W większości wiedzą co robić, czy raczej działają na oślep?

E: Miałam bardzo dużo przygód z wydaniem mojego debiutu. Ostatecznie książka została wydana szczęśliwie. Ale przez lata prowadzenia bloga oraz pracy w wydawnictwie docierało do mnie mnóstwo sygnałów, że ludzie nie wiedzą, jak ugryźć ten temat. Wydawnictwa usługowe często wykorzystują fakt nieobeznania autorów w temacie. Publikują książki, a potem upychają je na półki w magazynie albo odsyłają w kartonach biednemu autorowi, który ani nie ma gdzie ich trzymać, ani nie wie, co dalej. Dodatkowo pisarze albo przeceniają swoje umiejętności, albo przeciwnie, nie dowierzają im. Nie wiedzą więc, że przy odrobinie cierpliwości mogą się albo dostać do wydawnictwa ze swoim tekstem i dostać za to wynagrodzenie, albo potrzebują doszlifowania swojego tekstu i żadna poważna firma ich nie wyda. Moim zdaniem współczesny rynek książki jest zepsuty, bo brakuje specjalistów, którzy powiedzą autorom prawdę i pokierują ich we właściwą stronę. Chciałabym, by za kilka lat, dzięki mojej pracy, nasz rynek książki wyglądał w ten sposób, że pisarze piszą, wydawcy wydają, a marketingowcy promują. By każdy mógł się zająć tym, co robi najlepiej. I by debiut nie był drogą przez mękę, tylko wydarzeniem, o którym będziemy z uśmiechem i sentymentem wspominać przez całe życie.

J: Ty wydałaś swoją powieść - udało Ci się. Jak wspominasz ten czas, kiedy walczyłaś, by Piromani ujrzeli światło dzienne? Znalazła się wtedy na Twojej drodze jakaś "Emilka", która pomogła Ci przejść przez ten proces, tak jak Ty pomagasz dziś autorom?

E: No właśnie tej Emilki nie było. Nie wiedziałam nic. Wysłałam swój tekst do kilku wydawnictw i otrzymałam w pierwszej kolejności odpowiedzi od wydawców usługowych. Wystraszyłam się cen. Byłam studentką, która próbowała się samodzielnie utrzymać, nie stać mnie było na wyłożenie sześciu tysięcy złotych ot tak, na pstryknięcie palcami. Zaczęłam zbierać kasę przez platformę crowdfundingową, ale też nie wiedziałam, jak to działa, więc projekt się nie udał. Wreszcie, zniechęcona, machnęłam ręką. Przez przypadek zaczęłam pracować w maleńkim wydawnictwie. Przez trzy miesiące wykazałam się komunikatywnością, szybkością w załatwianiu spraw i zdolnością do ogarnięcia nieogarnionego. Przełożony zaproponował mi, bym przeskoczyła wyżej w hierarchii i zaczęła koordynować proces wydawniczy książki. A w ramach ćwiczenia powinnam wydać moich Piromanów. Wtedy też pojawiła się agentka literacka, która postanowiła zaprezentować mnie dużym wydawcom. Stanęłam przed poważnym wyborem. Rozwiązanie było proste: idąc drugą drogą, więcej i szybciej zarobię. Ale pierwsza droga więcej mnie nauczy. Uważam, że to rozwój jest w życiu najcenniejszy, więc pożegnałam agentkę i zakasałam rękawy. Kiedy książka była wydana, musiałam również sama, podpatrując innych, nauczyć się ją promować.

J: Załóżmy, że nie ma na rynku Twojej firmy. Co wtedy ma zrobić młody autor? Czy faktycznie ma, do kogo się zgłosić, czy na rynku nie ma zbyt wielu agencji, które pomagają w tym, w czym Ty pomagasz?

E: Oprócz mojej Fabryki Dygresji jest jeszcze firma o podobnej działalności, która wspomaga self-publisherów w redakcji i składzie książki. Ale ja robię więcej, jestem z autorem od początku. Uczę go pisać i sprawiam, by pisał więcej. Wspólnie szlifujemy kolejne teksty. Pomagam mu budować jego markę osobistą i promować się w internecie oraz lokalnie. Przygotowuję go na debiut, by ludzie już usłyszeli o pisarzu, zanim wyjdzie jego pierwsza książka. Pomagam wymyślić koncept książki, u mnie też można ją wydać i dystrybuować, jak w normalnym wydawnictwie, ale po o wiele niższych kosztach. A jeśli ktoś ma dosyć wydawania usługowo, ma parcie i chce dalej pisać, postanawiam przedstawić jego osobę wydawcom tradycyjnym. Wówczas negocjuję warunki, tłumaczę umowy wydawnicze i czuwam nad dalszą karierą pisarza, kiedy on może skupić się na pisaniu. Jeśli Fabryki Dygresji by nie było, autor dalej musiałby radzić sobie sam. Samotność to najgorsze uczucie na świecie. Często towarzyszy jej bezradność. Bo skoro dwudziestu wydawców powie "nie" albo nawet nie odpisze, to możesz pomyśleć, że twój tekst jest zły. A w wielu przypadkach okazuje się, że słabo się zaprezentowałeś, bo po prostu nie wiedziałeś, jak to skutecznie zrobić. Strasznie to smutne, że ludzie przestają w siebie wierzyć. I strasznie śmieszne, że czasem uważają się za geniuszy, przez co przestrzelają w kontakcie z wydawcą, a potem rodzi się w nich gniew i przestają lubić pisanie, bo kojarzy im się z porażką. Fabryka Dygresji to zmienia.

J: Na swojej stronie internetowej napisałaś, że pomagasz początkującym pisarzom wydać książkę? Czy przez fakt, że wcześniej pracowałaś w wydawnictwie, uważasz, że poradzisz sobie z tym zadaniem lepiej niż sam autor? Jeśli tak, to czy masz jakieś swoje sztuczki, dzięki którym możesz zapewnić książce miejsce na rynku?

E: Nie uważam, tak po prostu jest. Nie mam wszak żadnych sztuczek, tylko 3,5 roku czasem nawet hardcore'owych doświadczeń. I znajomości. I farta. Każdy początkujący autor ma inne zajęcia na głowie. Pracę, rodzinę, jakieś inne hobby. Albo po prostu chce pisać. Moje życie jest skierowane na literaturę. Umiem składać tekst, współpracuję z artystami grafikami, organizuję spotkania autorskie i mam miejsca, w których mogę książkę sprzedawać. Musiałam poświęcić mnóstwo czasu, by się tego nauczyć, więc teraz chcę wykorzystać tę wiedzę. W tym okresie nie powstała jednak żadna moja książka. Coś kosztem czegoś. Trzeba wybrać. Albo jest się pisarzem, albo wydawcą czy marketerem. Ja wybieram okresowo. Fabryka mi na to pozwala.

J: Możesz opowiedzieć, jak w ogóle wygląda od środka sam proces wydania książki? Zapewne jest wielu młodych autorów, którzy są w trakcie pisania i interesują się tym tematem. Wydając z Twoją pomocą - wygląda na to, że niewiele zostaje na naszej głowie. Czym jednak musi się martwić śmiałek, który postanowi wydać książkę bez pomocy agencji?

E: Redakcja książki. Może trwać miesiąc, może i trzy, zależy na jakim poziomie jest tekst. Wcześniej zatem należy skorzystać z pomocy recenzenta, osoby obiektywnej, która wyłuszczy, nad czym jeszcze warto popracować, a co jest w książce dobrze i absolutnie nie powinno się tego ruszać. Po redakcji skład, a potem szereg korekt, by wszystko było zgodne z poprawnością języka polskiego oraz zasadami edytorstwa, które pięknie wykłada Adam Wolański w swojej zaledwie 382 stronicowej książce, napisanej drobnym maczkiem w formacie bliskim A4. Trzeba znaleźć też grafika, który zaprojektuje okładkę. Dogadać się z księgarniami, wybrać dobrą drukarnię (to jest dosyć trudna sprawa), ogarnąć magazyn i transport (książka z drukarni nie przeteleportuje się w ręce czytelnika), a do tego wszystkie kwity. Dokumenty WZ, faktury, umowy, paragony. A bez promocji książka się nie sprzeda, więc jeszcze radio, telewizja, blogerzy, spotkania autorskie, media społecznościowe, reklamy w prasie, wywiady, i tak dalej... To w ogromnym skrócie. Wydawnictwo usługowe na pewno tej ostatniej rzeczy nie zapewni. Wydawnictwo tradycyjne, jak najbardziej, ale trzeba się napracować, by się do niego dostać.

J: Kiedyś to Ty decydowałaś, czy jakaś książka ujrzy światło dzienne. Czy zdarzało się, że dobre pomysły były odrzucane?

E: Oczywiście. Pomysły na niektóre książki były, co tu mówiąc, kozackie. Ale odpadały, bo autorom brakowało warsztatu. Były też książki napisane bardzo zgrabnie, ale traktowały o niczym. Jeśli forma nie idzie w parze z dobrze dobranym tematem, nie zainteresuje czytelnika.

J: To pytanie dręczy wielu młodych pisarzy - czy z pisania książek da się wyżyć?

E: Na początku w pisanie trzeba inwestować. Przede wszystkim czas. Potem pieniądze. I po kilku latach można zacząć zarabiać, ale trzeba być pracowitym i cierpliwym.

J: Czy w dzisiejszym świecie jest miejsce na drugiego Stephena Kinga albo Johna Irvinga? Jeśli miałabyś ocenić - jakie posiadają cechy, których brakuje początkującym autorom?

E: Irving i King to stare wygi, które dorobiły się ciężką pracą. Ich pierwsze teksty były beznadziejne. Umówmy się - Uwolnić niedźwiedzie tego pierwszego Irvinga to żaden majstersztyk, raczej literacka ciekawostka. Jego kolejne książki - Metoda wodna, Małżeństwo wagi półśredniej, to już lepsze powieści, ale dopiero Świat według Garpa czy Hotel New Hampshire to naprawdę epickie dzieła. Trzeba dużo wydać i napisać jeszcze więcej, by wreszcie się przebić. Spójrzmy choć na Twardocha. Ile ten człowiek książek opublikował - dziesięć? trzynaście? - zanim Wieczny Grunwald został opublikowany nakładem Wydawnictwa Literackiego?
Początkującym autorom brakuje przede wszystkim pokory. Cierpliwości. I pracowitości.

Pokora, cierpliwość, pracowitość. Wydaje się, że to jest kluczem do sukcesu, ale bez dobrego mentora ciężko będzie nam przemierzać świat literatury. Emilia potrafi wspaniale ułatwić ten proces, dlatego wszystkich początkujących pisarzy zapraszamy do zapoznania się z jej tworem - Fabryką Dygresji! Tam znajdziecie jeszcze więcej informacji na temat pisania i szeroko pojętej literatury.

/JK/

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter