„W tradycji górnośląskiej wartość człowieka i ogniska domowego była zawsze najważniejsza” – czytam słowa Ireny Bukowskiej-Floreńskiej i zastanawiam się na ile aktualne staje się to zdanie w odniesieniu do obecnych czasów? Czy nadal przy wyborze kandydata na małżonka zwracamy uwagę na kwestię jego moralności? Czy cnota przedmałżeńska nadal jest dla nad gwarantem dobrej żony i matki? Czy dzisiejsze małżeństwo przypadkiem nie stanowi bardziej umowy niż związku?

Dzisiaj, gdzieś rozmywają nam się wartości, które były drogowskazem dla wcześniejszych pokoleń. Inny był świat naszych rodziców… naszych dziadków. Inny jest nasz.

Dziewczęta 18-19 lat, chłopcy 21-24 – początek XX wieku wyznaczył te lata za najbardziej stosowne do wstąpienia w związek małżeński. Dzisiaj nie wyobrażamy sobie, żeby rodzice decydowali za nas o tak ważnej kwestii, jaką jest dobór małżonka, czy żony. Wówczas ten fakt nikogo nie dziwił, podobnie jak to, że na wsiach rzadko trafiały się małżeństwa z miłości. A jednak związki te trały długie lata. Tworzyły mocny fundament i co najważniejsze wierne były swoim słowom. Dziś słowa już tyle nie znaczą. Miłość bezwarunkowa i nieodwołalna, zawarta w „…oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”, wyznaczyła swój własny punkt bycia, a przysięga małżeńska staje się coraz częściej formułką do wypowiedzenia.

Skoro sami wybieramy sobie „swoją drugą połówkę” dlaczego wciąż wzrasta ilość rozwodów?

Może byłoby inaczej… może mniej byłoby nieszczęśliwych ludzi, gdybyśmy jeszcze przed zawarciem małżeństwa skupili się na znaczeniu słów, zamiast swojego szczęścia małżeńskiego upatrywać w tłuczonej w przeddzień ślubu porcelanie? Może byłoby mniej dzieci wychowywanych w niepełnych rodzinach, gdybyśmy planując ślub, zamiast poszukując miesiąca z literką „r”, która ma nam zagwarantować szczęście – uzmysłowili sobie, że małżeństwo to również cierpliwość, zrozumienie, tolerancja… i że małżeństwo to decyzja na całe życie… Jak celnie podkreśla ks. Marek Dziewiecki w jednym ze swoich artykułów „to decyzja, która promieniuje z całego człowieczeństwa i która angażuje całe człowieczeństwo: ciało, świadomość, emocje, sumienie, wolność, aspiracje, priorytety, sferę moralną, duchową i religijną.”

- Gwarantem naszego małżeńskiego szczęścia nigdy nie będzie fakt posiadania przy sobie tego wyjątkowego dnia „czegoś pożyczonego”, „starego”, „nowego” czy „niebieskiego”. Choć tradycja jest rzeczą bez wątpienia cenną, warto jednak sięgać głębiej. Bez Pana Boga w życiu, bez miłości, zrozumienia i troski o drugiego człowieka to i literka „r” nic nie wskóra… - śmieje się pani Danuta z Cieszyna, która ze swoim mężem przeżyła 40 lat - Nic po uczcie weselnej (nawet tej najbardziej wysmakowanej)… nic po róży bez kolców w ślubnym bukiecie… ryżu sypanego na głowy… jeśli stała pozostaje tylko tradycja, a zmienia się podejście młodszego pokolenia do przysięgi małżeńskiej.

Czy wiesz, że na blisko 23 tysiące małżeństw zawieranych w naszym województwie, rozwodzi się ponad 8 tysięcy małżonków? A pomyśleć, że rozwody w rodzinach śląskich do lat sześćdziesiątych XX wieku były rzadkością i zachowaniem społecznie nieakceptowanym. O ponownym małżeństwie mówiono tylko w przypadku wdowców lub wdów, którzy pozostawali z małymi dziećmi. Za powtórnym małżeństwem przemawiała więc troska o dobro rodziny.

- Nasi rodzice urodzili się w czasach, kiedy jak coś się psuło to się to naprawiało. My żyjemy w czasach, że gdy coś się psuje wyrzucamy to do kosza i kupujemy nowe – mówi moja kolejna rozmówczyni – Iwona.

A ja słuchając jej słów myślę o moich dziadkach, którzy przeżyli ze sobą pół wieku. I choć żyli w trudnych czasach, wspólnie pokonywali trudności, pełni byli szacunku do siebie i troski. Czasami się kłócili… czasami na siebie gniewali, albo obrażeni milczeli… ale zawsze się kochali. Rozłączyła ich dopiero śmierć, ale myślę, że fizycznie, bo sercem wciąż są ze sobą.
I myślę o mojej mamie. Zapracowanej i zmęczonej, której nikt nigdy nie podarował pierścionka, nie ułatwił pracy automatem do prania, nie powiedział, że pięknie wygląda i najlepiej dba o dom. A jednak wytrwała przez całe życie z mężczyzną, któremu ślubowała… a jednak nie spakowała walizek i nie odeszła, kiedy szary dzień gonił następny i nie było widoku na rodzinne wczasy, albo remont starej łazienki… Nie odeszła, choć jej kobiece ręce musiały wbijać gwoździe, malować ściany, załatwiać mnóstwo spraw, które normalnie dzieli się na dwoje. Przeciwnie – zawsze wieczorami czekała z gorącym posiłkiem na powrót męża, który wracał po całym dniu pracy – zmęczony i często nieskory do rozmów. Czekała, choć nie pamiętam, by jej czekanie zostało wynagrodzone kochanym słowem lub gestem. Czekała też na mnie i brata, w kuchni przy stole… po cichu, choć każde z nas miało swoje dorosłe sprawy. I nigdy, przenigdy… nie powiedziała, że ma dosyć takiego życia… Dotrzymała złożonej wiele lat temu przysięgi. Mimo ciężkich dni, nic nie było w stanie zniszczyć sakramentu małżeństwa.

Wiele małżeństw żyło w trudnych czasach, naznaczonych obawą o swoje życie i życie bliskich osób. Czas ich nie rozpieszczał, nie sprzyjał, a jednak… słowa: „oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci” – przetrwały. Dzisiaj niezgodność charakterów, trudności mieszkaniowe czy nieporozumienia przeważają szalę na której ktoś kiedyś postawił miłość.

autor: Barbara Stelmach-Kubaszczyk
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter