„Najpierw musisz być człowiekiem, a dopiero potem możesz być urzędnikiem, robotnikiem, nauczycielem, księdzem, lekarzem. Bo chociaż twój zawód jest ważny, czcigodny, nie może on przerosnąć twojego człowieczeństwa. Bo chociaż instytucja w której pracujesz, może być wielka, poważna, święta – nie wolno ci stać się jej bezwolnym urzędnikiem, trzymając się sztywno jej przepisów… Żadna z nich nie potrafi zdjąć z ciebie odpowiedzialności za twoje postępowanie jako człowieka.”

...

Do autobusu wsiada dziewczynka. Trzyma w ręku banknot 20 złotowy. Prosi kierowcę o bilet. Ten odmawia z grymasem, widząc nominał banknotu. Dziecko odchodzi ze spuszczoną głową niepewne tego, co powinno zrobić - wysiąść z autobusu, czy zapytać kogoś o to, czy ma rozmienić dwudziestozłotowy banknot? Przechodzi między siedzeniami, mija kolejne osoby. Nikt nie zwraca uwagi na dziewczynkę, nikt nawet nie próbuje sprawdzić zawartości portfela. Dziewczynka jeszcze raz podchodzi do kierowcy, speszona przyznaje, że nikt nie chce jej rozmienić pieniędzy. Zirytowany kierowca ruchem ręki wskazuje drzwi autobusu. Dziecko wysiada, jednak nigdy już nie dociera do domu.

Mężczyzna z zielonego samochodu, uchyla szybę i proponuje podwiezienie. Nikt nie wie, co dzieje się dalej, nikt nie wie co czują rodzice, gdy zapada wieczór a dziecko ciągle nie wraca ze szkoły… nikt nie wie, że wystarczyło po prostu być człowiekiem, a potem kierowcą autobusu, pasażerem… Wystarczyło na kilka sekund zanurzyć wzrok w portfelu, sięgnąć ręką do kieszeni… Wystarczyło chcieć…



Dominika ma 20 lat. W poczekalni szpitala czeka w kolejce. Od dwóch tygodni wie, o „swoim” raku. Dwa tygodnie to… niewiele, ale na tyle dużo, żeby z córki, wnuczki, narzeczonej, koleżanki… - przemienić się w kolejny numerek w statystyce.

- „Następny” – słyszy za drzwiami głos lekarza. Wchodzi. Po ułamku sekundy już wie, że tutaj nie znajdzie pociechy. W ciszy, bez patrzenia w oczy, bez odpowiedzi na nieśmiałe „dzień dobry” – piszą się ręką lekarza kolejne skierowania, kolejne wyniki badań… zapełnia się jej prywatna kartoteka. Od dwóch tygodni Dominika czuje, że stanowi dla lekarzy czerwony numer zapisany mazakiem.

– „Następny” – znów słyszy za sobą ten głos. Wychodzi. Mija szpitalne korytarze, "numery" siedzą na krzesłach, leżą w łóżkach, chodzą o kulach, w pasiastych piżamach. Pielęgniarki pobierają numerom krew, zakładają kroplówki... jej numer też dzisiaj został draśnięty igłą.

Tylu ludzi wokół, tego dnia nikt nie zauważył Dominiki, której 336 godzin temu zawalił się cały świat i jedyne o czym marzy to, żeby ktoś spojrzał tu na nią z troską i dodał jej odwagi.

Rok później ciągle istnieje numer Dominiki. Dominiki już nie ma.



tekst i foto: Barbara Stelmach-Kubaszczyk
/cytat ks. M. Malińskiego/
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter