Ciszej tu… puściej… i żalu więcej… i smutku. I boli bardziej.

Mniej nie będzie. Czas nie zatrze żalu, nie zatrze tęsknoty. Już na zawsze będziemy wypełnieni nieobecnością – mówi Ania, zapalając maleńki znicz, na maleńkim grobie swojej córeczki.

Patrzę z jaką dbałością Ania, poprawia kwiaty, jak głaszcze w dłoni pluszową zabawkę, z jaką czułością przesuwa ręką po wygrawerowanych literkach, które kryją jej ból. Ból matki – Jej obecność była wielką przygodą. Przygodą, która trwała 4 lata i dwa miesiące. Najpiękniejszą ze wszystkich… - mówi, jakby do siebie, ale nagle prostuje się i z torebki wyciąga malutki album, kilka zdjęć, pełnych radości. Podaje mi je tak naturalnie, jakby witała się z kimś, kogo zna od dawna. A my znamy się zaledwie od kilku minut. Kilku szczególnych minut. Szkoda, że naznaczonych jej cierpieniem.

Fotografie zatrzymały czas. Bezcenny i piękny… Czas w którym główną rolę grała Ola, drobniutka blondynka z burzą niesfornych loków. – Rozkochała nas w sobie, a potem odeszła… - słyszę słowa Ani, ale nie patrzę na jej smutek. Nie patrzę, bo boję się nawet przez moment pomyśleć, co czuje. Boję się spytać, jak można żyć po śmierci dziecka… Jak rano wstawać, a wieczorem kłaść się bez przytuleń, pocałunków, bez obecności. Mnie – obcą osobę boli już sama ta myśl, jak boli Anię ? – nie jestem w stanie wyobrazić sobie jej cierpienia.

„Gdy ktoś kto mi jest światełkiem, gaśnie nagle w biały dzień…”

- Ola gasła powolutku, tak jakby chciała nas oswoić z tym, co może się wydarzyć. Tylko czy można oswoić kogoś ze swoim odchodzeniem, ze swoim brakiem… Czy można oswoić kogoś z myślą, że nic nie możesz zrobić, że wyczerpały się wszystkie możliwości, że nie będzie kolejnej jesieni z nią i kolejnej zimy… kolejnych urodzin, wspólnych świąt.. kolejnych dni. Oleńka zmarła 16 miesięcy temu. Odeszła bez skargi, po cichutku. Dzielna do końca… - mówi zapalając kolejny znicz, tym razem czerwony, w kształcie serca, obsypany lśniącym brokatem – Ja nie jestem taka dzielna jak ona. Każda sekunda przypomina mi o bólu. Każda sekunda przewija przed moimi oczami milion obrazów z nią. Widzę jej małe rączki, które lepią kwiatek z plasteliny, przynoszą mi czerwone jabłko zerwane z gałązki, piszą na kartce kolorową kredką słowo mama. Czuję jak splatają się nad moją szyją. Czuję do bólu tę miłość…

A ja stoję obok i nie wiem, w którą stronę zrobić krok. Czy zostawić ją teraz samą ze swoimi myślami, czy być obok. Zaufała mi, obdarzyła swoją historią, już zawsze odwiedzając dział XII cmentarza spoglądać będę na grób Oli, wyszukując w pobliżu obecności jej mamy.

I kiedy już robię jeden krok do tyłu, żeby nie przeszkadzać. Kiedy ruchem ręki dotykam delikatnie jej ramienia na gest pożegnania, ona odwraca się do mnie i mówi zdania, które choć wypowiedziane raz, sprawią, że ich dźwięk brzmieć będzie już zawsze w moich uszach: „Najłatwiej zobaczyć krzyż na ramionach Jezusa, najtrudniej jest zobaczyć swój własny i uwierzyć, że może on stać się naszym zbawieniem”.

Odchodzę. Mijam kolejne krzyże, kolejne pluszowe zabawki, mokre od łez i deszczu. Mijam nagrobki o których nikt nie pamięta i te, które tętnią życiem.

I smutne wiersze mijam, takie jak ten:

„Gdziekolwiek idziemy
Idziesz z nami…
Prowadzimy Cię
Wszędzie myślami…
Nie bój się.
Wszystko ma swój czas.
My będziemy blisko. Każdego dnia.
Mama i tata.”

Odwracam głowę z oddali. Posyłam w stronę Ani swoje myśli, których nie miałam odwagi wymówić „jesteś dzielną mamą Aniu. Jesteś…” 


(tekst i foto: Barbara Stelmach-Kubaszczyk)
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter