/pixabay/

Chwiejna i trudna do zniesienia zdaje się być kondycja ludzka, o czym znowu przypomina nam Ewangelia na dzisiejszą niedzielę przepisana. Mowa jest w niej o chlebie ziemskim, nieodzownym do życia biologicznego człowieka, koniecznym i niezbywalnym, o nacisku chleba tego na człowieka we wszystkich jego wymiarach ogromnym (wie to każdy, kto doświadczył dojmującego głodu). Jest też mowa o chlebie innym, z nieba, prawdziwym, pokarmie na życie wieczne, który taki oczywisty w perspektywie życia biologicznego nie jest. Wręcz w tym wymiarze trudno mówić o niezbywalności, konieczności takiego tajemniczego, nie z tego świata chleba. Potrzebujemy pokarmu, odzienia, legowiska, domu, potrzebujemy z koniecznością taką, że gotowiśmy się, by to wszystko osiągnąć, mordować. Czy potrzebujemy także towarów luksusowych, zbędnych, w postaci dziwacznego na pierwszy rzut oka chleba niebieskiego, o którym z takim przekonaniem opowiada Chrystus?

Wszak dziwny status człowieka, miejsce przez niego zajmowane we wszechświecie, czy nie skłania nas do pytania o inny niż tylko ziemski, biologiczny chleb, o chleb wykraczający swoim potencjałem poza obszar tego świata, mierzalnego, dotykalnego? W słynnej Mowie o godności człowieka wielce uczony mąż, a przy tym nad wyraz pobożny, główny przedstawiciel tzw. renesansu florenckiego Pico della Mirandola każe Stwórcy takie słowa skierować do pierwszego człowieka Adama: określonej siedziby ani własnego oblicza nie wyznaczyłem tobie. Zgodnie ze swoją wolą sam określisz swoją naturę, sam staniesz się tym, kim zechcesz. Umieszczam cię pośrodku świata, pomiędzy niebem a ziemią, nie czynię cię ani niebiańskim ani ziemskim, ani śmiertelnym ani nieśmiertelnym, abyś sam mocą swojej woli nadał sobie kształt stosowny do tego, kim jesteś. Otworzy się przed tobą możliwość degeneracji, stoczenia się do rzędu zwierząt, ale też wzniesienia się do poziomu wręcz boskiego. Oto kondycja człowieka w swojej nagości, nieokreśloności, otwartości.

Im bliżej ziemi, tym naciski świata większe. Odzywa się przemożny zew zwierzęcia w człowieku. Zarazem jednak przyciąganie niebiańskie nie milknie. W człowieku zmagają się ze sobą w nieustającym dynamizmie i napięciu wymiar niebieski i ziemski. Ciało zniszczalne, podlegające rytmowi czasu, walczy o utrwalenie siebie, zachowanie, trwanie. Jednocześnie doświadcza, że samo w sobie i z siebie nie jest w stanie siebie ocalić. Otwiera się na wymiar inny, który wyłania się z głębi niego samego, ale przychodzi skądinąd. Jak w intuicji św. Pawła: „Trzeba, ażeby to, co zniszczalne, przyodziało się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, aby się przyodziało w nieśmiertelność”.

Okazuje się, że ciało podlegające niszczeniu, jest naprawdę. Naprawdę jednak jest też to, co spoza ciała daje o sobie znać, co nie poddaje się rytmowi czasu i ograniczeniom przestrzennym, biologicznym prawidłowościom. Pięknie pisze o tym papież Benedykt XVI w znakomitej pracy Duch Liturgii: „Ciało jest czymś więcej niż tylko zewnętrznym odzieniem człowieka – przynależy ono do samego bytu człowieka, do samej jego istoty. Tym niemniej ciało rozpada się, jest jedynie przybytkiem, namiotem. Jest tymczasowe. Równocześnie jest także antycypacją ciała ostatecznego, ostatecznej i pełnej postaci człowieczeństwa”.

Żyjemy życiem ziemskim. Naciski świata bywają przemożne. Człowiek ze swojej natury ciąży ku temu, co widzialne, co można wziąć w rękę, zmierzyć, zważyć, zagarnąć w swoje posiadanie. Głosy świata nie są jednak w stanie zagłuszyć wołania, które niesie się spoza świata. Z Ewangelii na dzisiejszą niedzielę podanej przez Kościół wysłyszeć można również i taką frazę: „Na tym polega dzieło Boga, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał”. Dotykamy tutaj tajemnicy wiary. W naszej światowej egzystencji oraz jej swoistej pewności, którą usiłujemy się otoczyć, jesteśmy wspomagani wiedzą. Wiedza ta czerpie swoje potencje z nauk przyrodniczych, które zdają się stanowić ostateczny wyraz potęgi człowieka. Co nie jest zgodne z wiedzą naukowo – techniczną (nie poddaje się jej wymogom), tym samym nie istnieje, nie zasługuje na jakąkolwiek uwagę człowieka. Świat jest mierzalny, poddawany eksperymentowi, a tym samym możliwy do penetracji matematyczno – przyrodniczej. Nad tak wyznaczonym przez nauki ścisłe zakresem rzeczywistości człowiek może przejąć pełnię władzy.

Wymóg wiary, wybrzmiewający z Ewangelii, poszerza w nieskończoność zakres rzeczywistości dostępny człowiekowi. Poprzez wiarę mamy dostęp nie tylko do świata podległego liczbom, eksperymentom matematycznego przyrodoznawstwa. Przede wszystkim wiara nie jest akceptacją twierdzeń określonego systemu religijnego, bądź opcji światopoglądowej. Byłaby wtedy tylko kulawą, pełną luk wiedzą. Wiara okazuje się być fundamentalną, zasadniczą postawą człowieka wobec rzeczywistości w całym jej wymiarze. Przy czym sięga poza byt dostępny empiryczno – naukowemu dyskursowi. Dynamizm wiary idzie ciągle dalej, wie, że liczbą ogarniany byt nie wyczerpuje tego, co rzeczywiste. Znakomicie dynamizm wiary opisał J. Ratzinger w klasycznej pracy Wprowadzenie w chrześcijaństwo. Wiara czyni możliwym skok przez bezdenną przepaść ze świata napierającego na człowieka całą swoją mocą do świata dalekiego, dyskretnie dającego o sobie znać poprzez świat bliższy i nachalny. W wiarę zatem wpisany jest etos wielkiej przygody, zrywu i skoku. W niecierpliwym projekcie Kolumba podróży na zachód było coś z dynamizmu wiary chrześcijańskiej. Wiara ta niemożliwa jest bez ryzyka, bez porzucenia utartych szlaków ludzkiej aktywności, zaś nade wszystko bez decyzji, by przyjąć za rzeczywiste i podstawowe to, czego nie widać bezpośrednio, tu i teraz.

Wizję człowieka nakreśloną przez Pico della Mirandola przejmuje i poetycko poszerza J. W. Goethe. Pisze:

Dwie dusze mam w rozprzęgu wiecznym i zamęcie.
Jedna się pazurami w ziemię prze zacięcie
Druga z oparów ziemskich unosi się z w niebo
Stęskniona zaświatów odwieczną potrzebą.

Dla nas nauka z tego wszystkiego płynie jedna: nie powinniśmy nigdy rezygnować z owego napięcia, które w nas jest, które nie pozwala nas zagarnąć przez tak bliską nam ziemię, tak skutecznie na nas napierającą, wchłaniającą nas w siebie. Inquietum cor [nigdy nieukojone serce] św. Augustyna pozostaje wyzwaniem na zawsze wpisanym w ziemską egzystencję człowieka.

 

Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter