Postanowiłam napisać ten tekst, żeby… być może… choć jedną osobę skłonić do refleksji. Refleksji nad sobą i światem, którego dotykamy.

Teresa ma 38 lat.
Każdego dnia mijam ją w drodze do pracy… Uśmiechnięta, serdeczna kobieta. Takie słowa przychodzą mi na myśl, gdy w pośpiechu wymieniamy krótkie „dzień dobry”. Los się do mnie uśmiechnął, pewnego razu dane mi było poznać ją bliżej… ją i jej syna Adasia.
Adaś ma 7 lat, od życia dostał w prezencie "podarunek" w postaci Zespołu Downa. Jak wyglądała nasze pierwsza „prawdziwa” rozmowa?
Gdy wracałam z zakupów, obładowana torbami, umęczona i zła na wszystkich… że kolejka do kasy za długa… że duszno… że pod górę… że kasjerka powolna… że zapomniałam kupić chleb… podbiegł do mnie mały chłopiec, wyciągnął rękę w moim kierunku i powiedział „to dla ciebie”. Moim zmęczonym oczom ukazały się trzy stokrotki i ogromny uśmiech. Odłożyłam siatki na ziemię, wzięłam od chłopca kwiatki i … usłyszałam głos: „Adasiu pomożemy zanieść pani zakupy”. I tak poznałam bliżej Teresę i jej synka. Poznałam ich historię.
- Adaś był dzieckiem długo oczekiwanym. Kiedy wreszcie okazało się, że jestem w ciąży nie kryliśmy z mężem szczęścia. To była wiadomość na którą czekaliśmy od lat. Niestety wkrótce badania wykazały, że maleństwo urodzi się chore… To był bardzo trudny czas dla nas dwojga – wspomina Teresa –  Czy rozważaliśmy aborcję? NIGDY, choć wiele osób sugerowało nam takie rozwiązanie.
Adaś urodził się 24 grudnia – w wigilijny poranek. – Bałam się tej choroby, byłam przerażona, zrozpaczona, niewiele o niej wiedziałam… ale w moim sercu była też miłość do syna i wiedziałam, że muszę temu sprostać, bo co stałoby się z moim dzieckiem, gdybym zawiodła? – mówi i dodaje – Postawiliśmy sobie z mężem cel – trzeba działać, zamartwianie się jest stratą czasu.  
Badania, specjaliści, diagnozy. Dni niepewności, strach. Wszystko jednak przeplatane troską i walką o lepsze jutro dziecka z Zespołem Downa.

Dzisiaj…
- Nie wyobrażam sobie świata bez Adasia. Nigdy sobie nie wyobrażałam. To pogodne, wspaniałe dziecko z mnóstwem miłości i ufności wobec ludzi – mówi z dumą Teresa – Kiedyś przeczytałam takie piękne zdanie „Upośledzenie to przekleństwo. Ale osoba nim zraniona jest błogosławieństwem dla swojego otoczenia.” To prawda. Każdy dzień z Adasiem to dla nas dar, najpiękniejszy. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale życie mojego syna czyni mnie lepszą osobą. Bardziej dostrzegam drugiego człowieka, bardziej się na nim skupiam. To Adaś uczy mnie otwartości na ludzi, dzielenia się swoją uwagą, zainteresowaniem. Każdego dnia pokazuje mi, że można obdarzać innych bezinteresownym uśmiechem. Uczy mnie małych gestów, które składają się na wielkie rzeczy. Uczy mnie miłości.
Patrzę na chłopca, który przed momentem wcisnął się na moje kolana, a teraz z całej siły tuli mnie w swoim „zakochanym” uścisku i myślę sobie: „Ot, życie. Bez ściemy. Autentyczne, bezbronne, kruche. Bez udawania…”
________________________________________
Przypadek zrządził, że niedawno na mojej drodze stanęła również pani Halina. Wykształcona, inteligentna, elegancka kobieta. Tym razem jednak to ona dźwigała ciężkie siatki z zakupami, a ja przystanęłam obok i zaproponowałam jej pomoc.
Pani Halina ma 67 lata, dwoje dzieci, troje wnuków i wiele do powiedzenia… Rozmawiamy o polityce, życiu, pracy… dotykamy przelotnie mnóstwa tematów, w tym tematu kościoła. I tu dowiaduję się, że moja nowa znajoma jest osobą wierzącą, która wpajała swoim dzieciom zawsze szacunek i miłość do drugiego człowieka. – Uczyłam ich, że życie jest święte, a w bliźnim mieszka Bóg. Uczyłam szacunku do wszystkiego co nas otacza. Jestem dumna z moich dzieci, bo wyrosły na pewnych siebie, wykształconych ludzi – mówi, nagle zmieniając jednak ton głosu i wyraz twarzy – Dzisiaj nie ma na świecie żadnych wartości. Młodzież jest z gruntu zła… (tu się na moment wyłączam z monologu pani Haliny i powracam do niego przykuta zdaniem) wie pani, bo jak ktoś ma być chuliganem, albo ma się urodzić chory, to powinno się w takich wypadkach dokonywać aborcji…
Nie wierzę, że ta miła, starsza pani, która jeszcze moment temu uśmiechała się do mnie z taką życzliwością – mówi teraz z taką lekkością o śmierci innej osoby.
- Jest pani za wykonywaniem aborcji? – pytam, żeby się upewnić.
- Tak – mówi zdecydowanie – po co rodzice mają się męczyć z „takim” dzieckiem? Po co wydawać na świat „roślinki”,  „karzełki”… (tu pada kilka brzydkich określeń, których z szacunku do człowieka nie zacytuję).
Postawa kobiety zdumiewa mnie, ale nie poddaję się. Tłumaczę, wyjaśniam, przytaczam przykłady… wszystko po to, by w „takim” dziecku pokazać jej człowieka, które nie jest przypadkiem lecz żywą osobą. Upośledzenie nie umniejsza wartości tej osoby. Przeciwnie – uważam, że tkwi w nim głębszy sens, który trzeba odkryć. Nie wiem ile z moich argumentów zrozumiała pani Halina, mam nadzieję, że jednak coś do niej dotarło…
Proszę, zanim kiedykolwiek wypowiemy słowa podobne do słów pani Haliny, zastanówmy się nad ich treścią. Bóg widzi w każdym z nas Osobę, dlaczego więc my dostrzegamy tylko kalectwo i na jego podstawie wydajemy osąd i decydujemy o życiu i śmierci?
Przychodzą mi na myśl słowa przeczytane w wyjątkowej książce … „Dlaczego warto żyć?” autorstwa J. L. M. Descalzo: my ludzie powinniśmy mieć „dla Boga serce dziecka, dla ludzi serce matki i dla siebie samych serce sędziego”. To ważna rada, którą zwykliśmy stosować… na odwrót: mając dla Boga serce dalekich poddanych, dla innych serce sędziego, a dla nas samych serce wszystko wybaczającej matki. I być może dlatego świat, w którym żyjemy, jest taki niedoskonały.

Barbara Stelmach-Kubaszczyk/
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter