Stephen King, wybitny amerykański pisarz, którego z pewnością przedstawiać nie trzeba, napisał wiele godnych uwagi powieści. Z racji iż posiadam całą biblioteczkę jego książek, ciężko było mi wybrać tę najlepszą. Wybór padł jednak na Joyland, gdyż uważam ją za jedną z tych, które zostają w pamięci na dłużej.

Do pewnych książek trzeba dojrzeć. Nie wszystkie jesteśmy w stanie dobrze zrozumieć, kiedy nie mamy na karku wystarczającego bagażu doświadczeń i odpowiedniego wieku. Miałam tak chociażby z książką Mały Książę, która paradoksalnie kierowana jest do dojrzałych już ludzi. Kiedy czytałam ją pierwszy raz, mając niewiele lat – nie rozumiałam jej. Nie wyłapałam sensu, który w niej tkwił. Nie byłam w pełni świadoma, tego co na myśli miał autor. Kiedy jednak wróciłam do niej po latach, nagle odkryłam, że ta lekka, przyjemna opowieść, która, zdawałoby się myśleć, jest adresowana do dzieci, została przeze mnie zupełnie inaczej zinterpretowana. Okazało się, że opowiada o czymś więcej niż tylko o małym zagubionym człowieczku, który podróżuje po planetach. Dziś jednak nie będę opowiadać o Małym Księciu, lecz o równie dobrej, przyjemnej lekturze, jaką jest Joyland. Ten przydługi wstęp miał wam tylko zobrazować fakt, że czasem warto wrócić do powieści, którą czytało się za młodu, by zrozumieć sens, jaki za sobą niesie. Joyland, podobnie jak Mały Książę, choć opowiada pewną historię, ma jednak drugie dno, które dostrzec można tylko wtedy, kiedy jest się na tyle dojrzałym, by je zrozumieć.

„Trudno wypuścić z ręki coś czego człowiek się kurczowo trzymał. Nawet kiedy to coś jest najeżone cierniami. Może zwłaszcza wtedy”.

Joyland to książka, którą z pewnością mogę polecić każdemu, kto lubi szukać w książkach drugiego dna i wskazówek dotyczących życia. Opowiada historię chłopaka, który zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku, by zapomnieć o swojej byłej dziewczynie i wyleczyć swoje złamane serce. Poznaje tam grupkę nowych przyjaciół i wspólnie z nimi postanawia rozwiązać pewną mroczną zagadkę, jaką kryje wesołe miasteczko. Będzie musiał zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu i wszystko to sprawi, że chłopak, który najzwyczajniej w świecie chciał sobie dorobić i zapomnieć o przeszłości, już nigdy nie będzie taki sam. To jest właśnie główny wątek tej, niestety zbyt krótkiej, powieści. Najfajniejsze jest jednak to, że w międzyczasie mamy okazję zetknąć się również z wieloma innymi, równie dobrymi wątkami.

Do gustu przypadła mi opowieść o małym chłopcu, który był nieuleczalnie chory i o jego matce, która nie potrafiła się z tym pogodzić. Nic w tym jednak dziwnego, bowiem, która matka potrafiłaby przyjąć do wiadomości fakt, że jej dziecko umiera? Ten wątek był jednym z najlepszych, które zostały opisane w książce. Pokazuje nam jak bardzo nasze życie jest kruche i że nigdy nie wiemy, kiedy nadejdzie nasz ostatni dzień. Moja, niestety już świętej pamięci, babcia zawsze mówiła, że każdy z nas ma swoją metę, do której musi dobiec. Okazuje się jednak, że czasem nim zdążymy wystartować, znajdujemy się już przy niej.

„Była całkowicie skupiona na synu. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem ludzkiej twarzy wyrażającej taką miłość i tak wielkie szczęście. A wszystko dlatego, że szczęśliwy był on”.

Joyland to książka, do której trzeba dojrzeć. A kiedy już będziemy wystarczająco dojrzali, by ją zrozumieć – zachwyci nas w pełni. Czyta się ją lekko, przyjemnie i bardzo szybko. Niestety nie jest zbyt długą powieścią. Nadrabia jednak historią i pointą. Opowiada o miłości (nie tylko tej romantyczniej), dojrzewaniu i starzeniu się. Pokazuje również, że śmierć nie wybiera i czasem nie każdy z nas jest w stanie doczekać starości. Nie bójcie się jednak, że jest to powieść całkowicie smutna i dołująca, po której nie będziecie umieli opanować płaczu. Owszem, jeśli jesteście wrażliwi, to uronicie niejedną łzę, natomiast książka pokazuje nam, że czasem również w tych złych wydarzeniach, znajdziemy dobro. Nie pozostawia nas w absolutnym smutku, możemy w niej znaleźć typowy dla Stephena Kinga humor i dużo złotych myśli – można by rzecz, że pewnego rodzaju kierunkowskazów. Poniżej pozwolę sobie przytoczyć kilka cytatów, by zachęcić was do sięgnięcia po powieść. Jest to jedna z tych książek, które z pewnością zapamiętam na długo. Gwarantuję, że wy również, jeśli tylko dacie jej szansę. Nie zrażajcie się faktem, że Stephen King pisze ciężko i czasem trudno go zrozumieć. Ta książka jest wyjątkowo lekka w odbiorze. Szczerze polecam.

„- Mamo. - Mike wziął Annie za rękę. - To nie musi być ostatnia okazja do dobrej zabawy."

Wtedy zrozumiałem. Jeszcze zanim zwiesiła ramiona i zaszlochała, zrozumiałem. Tu nie chodziło o strach, że wsadzę go na jakąś szaleńczo pędzącą karuzelę i umrze od nadmiaru adrenaliny. Ani nie o obawę, że obcy człowiek skradnie to chore serce, które tak bardzo kochała. Nie, kierowało nią swoiste atawistyczne przekonanie - matczyne przekonanie - że jeśli nigdy nie zaczną robić pewnych rzeczy po raz ostatni, życie dalej będzie się toczyć tak jak do tej pory: poranne koktajle owocowe na chodniku z desek, wieczory z latawcem na chodniku z desek, niekończące się lato”.


„Nie mogę pojąć dlaczego ludzie posługują się religia, żeby krzywdzić się nawzajem kiedy i bez tego na świecie jest tyle bólu [...] religia ma podnosić na duchu”.


Justyna Kubaszczyk
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter