/pixabay/

IV Niedziela zwykła, 30.01.2022 r.
(Jr 1, 4-5.17-19; 1Kor 12, 31-13,13; Łk 4, 21-30)

Jednym z częstych problemów ludzi wierzących jest brak poczucia bliskości Boga. Dotyka on także największych świętych jak Jan od Krzyża, czy św. Teresa Wielka, a czytając opublikowane listy Matki Teresy z Kalkuty stajemy się świadkami dramatu jej życia polegającego na kompletnym osamotnieniu duchowym trwającym kilkadziesiąt lat. Można to interpretować jako próbę zesłaną przez Pana Boga mającą na celu oddzielenie prawdziwej wiary od przelotnych emocji i uczuć człowieka. Tak zapewne było w przypadku tych wielkich postaci chrześcijańskiej duchowości. Bywa jednak i tak, że to człowiek sam ucieka przed bliskością Boga, bo się jej boi. Boi się, że w jej świetle ujrzy siebie takim jakim rzeczywiście jest i konsekwencją tego będzie potrzeba zmiany, która będzie wymagała podjęcia konkretnych decyzji, może bolesnych.

Dlatego właśnie w Nazarecie doszło to tej kryzysowej sytuacji o jakiej słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii. Mieszkańcy Nazaretu, jak cały naród, oczekiwali Mesjasza, odczuwali olbrzymią za Nim tęsknotę. Sęk w tym, że w ich wyobraźni Mesjasz był zupełnie kimś innym niż ten, który fizycznie przed nimi stanął. Przed nimi bowiem pojawił się przede wszystkim ich ziomek, ktoś, kogo wszyscy znali, syn Józefa, cieśli z Nazaretu. Mało tego. Ten znany im człowiek, jeden z nich, czyni się kimś lepszym od nich i do tego głosi herezję mówiąc, że wielu nie należących do Narodu Wybranego pogan, stoi wyżej od nich, wyznawców prawdziwego Boga. Bliskość Boga spowodowała w nich poczucie zagrożenia ich status quo, bo Jezus przypomniał im, że Bóg, na którego się powołują, jest także Bogiem wszystkich pozostałych ludzi i także im wyświadcza dobro.

O. Wacław Oszajca SJ komentując dzisiejsze zdarzenie ewangeliczne pisze tak: „Wygląda na to, że nie zawsze gorliwa pobożność, gorąca wiara i bogate doświadczenie życiowe sprzyjają człowiekowi w poznawaniu zarówno stworzenia jak i Stwórcy. Nie dość, że nie sprzyja, to jeszcze przeszkadza, a nawet doprowadza do tego, że Bóg przez tę pobożność nie może się przedrzeć i dotrzeć do człowieka czekającego nań i modlącego się o Jego przyjście”. Może jest to najlepsza definicja fanatyzmu religijnego?

Andrzej Kozubski, ks.
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter