Jeśli ktoś szuka w tej książce lektury – łatwej i przyjemnej, to niestety musi poszukać gdzie indziej. Ta traktuje o rzeczach poważnych. Przede wszystkim jednak otwiera oczy na ludzkie emocje. Czy wszystkie oczy? Tego nie wiem, moje jednak otworzyła.

Szpital onkologiczny to znane mi miejsce. Bywało, że nieraz oglądałam go z pozycji pacjenta… nieraz z pozycji odwiedzającego. Wpatrywałam się w karty, wypisy, odliczałam krople płynącej chemii, mijałam ludzi… robiłam mnóstwo rzeczy wpisanych w szpitalną rzeczywistość, jednak nigdy… ani przez moment nie zadałam sobie pytania… jak z tym całym ludzkim lękiem, strachem, umieraniem… radzą sobie lekarze?

Niektórzy z nich widzą i dotykają raka, rozmawiają z chorymi, choć nikt ich nigdy tych trudnych rozmów nie uczył. Inni podchodzą do łóżek, na których leżą wyczerpane chorobą – wychudzone, łyse dzieci… a potem wracają do swoich domów i drżą o własne pociechy, bo… wiedzą, że nie zawsze można uchronić od złych rzeczy bliskie nam osoby. Wiedza, może budzić lęk i … czasami budzi…, bo choroba nie wybiera. Wczoraj 5-letni Adaś, a jutro?

„Onkolodzy. Walka na śmierć i życie” – 237 stron. Prosty język, duża czcionka i jeszcze większa zawartość. Mnóstwo pytań, szczere odpowiedzi, jak te:

„Wiecie, co jest w takich sytuacjach najgorsze? Identyfikacja swojego życia z życiem pacjenta w konkretnym momencie. Jeżeli ma się dzieci w tym samym wieku, ślub się bierze w tym samym roku, rozwodzi się, to człowiek identyfikuje się i zaczyna myśleć, co by zrobił na miejscu pacjentki…”


„…wyobraźcie sobie, że jestem w trakcie napromieniania jednego dzieciaka, a ono pewnego dnia nie przyjeżdża. Dowiaduję się, że nie żyje. Człowieka szlak trafia i nie widzi sensu tego wszystkiego. Radziłem sobie w prosty sposób. Powtarzałem sobie, że przecież ktoś to musi robić. Temu dzieciakowi się nie udało, ale może uda mi się z innymi. Potem zacząłem jednak zadawać sobie pytanie: Dlaczego ja mam to robić?”

„…żyjemy w ciągłym stresie. Ja ciągle walczę, kombinuję, sprawdzam, co jeszcze mogę zrobić, co jeszcze. Ale jak się poddać, kiedy mam teraz pod opieką dziewczynę, która ma trzydzieści pięć lat…. Jest już po ośmiu kursach chemioterapii i o niczym innym nie myślę, jak tylko o tym, żeby jej pomóc…”

„Miałam taki moment, kiedy powiedziałam Panu Bogu, że jeżeli to dziecko umrze, to przestaję pracować… miałam poczucie ogromnej bezradności…”


Chciałam podzielić się ze znajomymi treścią tej książki, okazało się, że nikt nie chce jej ode mnie pożyczyć… nikt nie chce jej przeczytać. – Boję się takich rzeczy, nie lubię o nich rozmawiać a co dopiero czytać… - słyszałam nieraz. Wiem, onkologia nie budzi dobrych skojarzeń, ale… Szkoda. Bo książka jest ogromną lekcją życia, nauką odwrócenia głowy od siebie i skierowania oczu na innych. Polecam. Autorzy: Tomasz Marzec i Joanna Kryńska wykonali kawał dobrej roboty, docierając do dziewięciorga rozmówców i wprost pytając również o to, o co na ogół nikt nie pyta - czy da się oswoić ze śmiercią i jak rozkłada się ją na raty, dlaczego przyjaźń pomiędzy lekarzem a pacjentem nie powinna się zdarzać, czy w medycynie dzieją się cuda, a onkolog może być radosnym lekarzem? … jak rozmawiać z ludźmi chorymi i ich rodzinami, jaką siłę ma nadzieja… ?

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter