Trwający czas wakacji skłania do namysłu nad rzeczywistością odpoczynku. Łacińskie przysłowie powiada: otium post negotium. Sentencję można na język polski przełożyć mniej więcej tak: po pracy (zajęciach) przychodzi czas wypoczynku (wytchnienia). Otium i negotium. Czyn i odpocznienie.

Nawet prosta konstatacja językowa dostrzeże, iż słowa te mają ze sobą coś wspólnego. Negotium czyli czyn, praca, zajęcie, działanie jawi się w świetle słowa jako negacja (nego) wypoczynku, czyli czasu pozbawionego zajęcia, działania. A czyż polski wyraz niedziela nie oznacza tego, iż w dniu tym nie godzi się działać (nie dzielać), pozwolić odpocząć sobie i światu, dać czas wytchnienia, głębokiego oddechu, wpatrzenia się w głębie ludzkich przeznaczeń. Ważne jest, aby tych dwu rzeczywistości nie mieszać. Wypoczynek to „nie” powiedziane pracy, zaś praca to „nie” skierowane pod adresem wypoczynku. Można już tutaj postawić pytanie, czy odpoczynek to tylko odzyskanie utraconych fizycznych sił, aby z tym większym zapałem (zacięciem) do pracy wrócić, czy może coś więcej (i o ile więcej)?

Podobnymi do języka łacińskiego ścieżkami prowadzi nas język polski. Jest czyn, jakieś poczynanie, czynienie i jest wy – poczynek, od – poczynek, odcięcie się od czynu, zaprzestanie działania. Wypoczynek, odpoczynek – to czas pozbawiony czynu, poczynań wszelakich. Jest w języku mądrość swoista, której winniśmy być posłuszni. Jeżeli czyn jest swoistą pracą nad światem, jego przekształcaniem, zmaganiem się z tworzywem, poddawaniem się rytmowi własnej aktywności, fascynacją potęgą swojego działania, to od – poczynek ma być z tego wszystkiego rezygnacją.

Jeśli czyn jest poddaniem się dyktatowi własnej siły, własnym twórczym pomysłom na rzeczywistość i jej tych pomysłów narzucaniem, a poprzez to wszystko panowaniem nad światem, to odpoczynek winien być tego wszystkiego przeciwieństwem. Czym zatem? Wsłuchiwaniem się w rzeczywistość, pozwoleniem, aby ona przemówiła własnym głosem, powierzeniem się rzeczywistości i Rzeczywistości ufnym i bez – czynnym.

Odpoczynek to kontemplacja. To słowo właściwie znikło z naszego języka. Z ogromną dla języka i człowieka stratą. Jeszcze siedem wieków wstecz panowało powszechne przekonanie, iż życie kontemplacyjne jest ważniejsze niż życie aktywne (czynne). Dzisiaj często słyszymy opinię, że zakony kontemplacyjne to „banda nierobów”. Tymczasem kontemplacja to mądre przyzwolenie na to, aby „coś”, „Ktoś” potężniejszy od człowieka uderzył go swoją obecnością i przebudził z iluzji, w jakie człowiek poprzez swój niepohamowany aktywizm (nieustanne czynienie) wikła się czasami niezwykle głęboko. W łacińskim słowie contemplatio wybrzmiewa słowo templum – świątynia. Zatem kontemplacja to wejście w przestrzeń świątyni, w jej wzniosłość, jej boski oddech, to spojrzenie na świat oczami Boga.

Odpoczynek jako kontemplacja to burzenie przyzwyczajeń, rutyny, które zamykają nas na rzeczywistość większą, potężniejszą niż ta wykreowana przez naszą działalność, choćby najbardziej morderczą i wyczerpującą. Taki aktywizm (upojenie własnym działaniem) nie omija również sfery religijnej, a wtedy chce on nawet zbawienie zawdzięczać swojemu religijnemu czynowi. Pięknie pisze o tym jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku H. Urs von Balthasar:

Jestem taki jak inni, może nawet lepszy od niektórych. To się pokaże na sądzie: nie będzie mi można zarzucić nic specjalnie obciążającego. Doprawdy miałem dobre chęci – solidnie się starałem; właśnie, żeby nie zapomnieć: wypełniałem swoje obowiązki jako człowiek religijny. Jestem praktykującym chrześcijaninem, dobrym katolikiem, w niedzielę zawsze chodziłem do Kościoła, urządzałem Wielkanoc, dawałem jałmużnę, pilnowałem modlitwy rano i wieczór. Często i uważnie się spowiadałem. Odprawiłem dziewięć pierwszych piątków. W każdą niedzielę przystępowałem do Komunii. Codziennie przystępowałem do Komunii. Ja to, ja owo. Religią zbudowałem mur oddzielający mnie od Boga. Moje praktyki sprawiły, że zamknąłem uszy na Jego głos. To wszystko, co mogło być autentycznym życiem, zmieniło się niepostrzeżenie w mechanizm nawyków, w którym moja dusza wygodnie się poczuła” (Serce świata).

Człowiek swoim patologicznym aktywizmem może zbudować twierdzę, w której zamknie siebie na wszelkie litery, które nie pochodzą z jego własnego alfabetu. Kontemplacja to otwarcie oczu na niezwykłość świata, jego czarodziejskość, jedyność i niepowtarzalność własnego istnienia. Nie jestem swoim własnym dziełem, swoim własnym czynem. Jakże łatwo o tym zapomnieć w zaklętym kolisku pracy i działania. To z samego centrum kontemplacji płyną słowa, które zanotował G. K. Chesterton: „Krótko mówiąc, zawsze mi się wydawało, że świat jest czarodziejski; od pewnego momentu zacząłem także podejrzewać, że kryje się za nim jakiś czarodziej. To podejrzenie wydobyło głębokie, podświadome przeczucie, które zawsze mi towarzyszyło: przeczucie, że świat, w którym żyjemy, ma jakiś cel. A skoro jest cel, to musi też być osoba, która go wyznaczyła” (Ortodoksja).

Odpoczynek, przywracając człowieka sobie samemu, oddaje go równocześnie ciszy Boga. W ciszy Boga budzi się głębia ludzkiej bytowości, która najpełniej dochodzi do głosu w perspektywie niewyczerpywalnej Bożej Otchłani. To tutaj dopiero człowiek wie, kim naprawdę jest. W kontemplacji pozwalamy, aby przyszedł Ten, który „czyni wszystko nowe”. Zatem odpoczywając, mniej zwiedzajmy („zaliczajmy”) obiektów wartych zobaczenia, mniej atrakcji wszelkiego rodzaju szukajmy, a bardziej słuchajmy, co Bóg i Jego dzieło ma nam do powiedzenia.

Ks. Leszek Łysień
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter