Tekst ewangeliczny niejednokrotnie wywołuje irytację i mimowolny niesmak. No bo jakże to miłować nieprzyjaciół, czynić dobrze tym, którzy nas nienawidzą. A za tych, co obmowami bezecnymi opinię nam psują, jeszcze się modlić, błogosławić im. Nasz ludzko – zwierzęcy instynkt aż cały dyszy oburzeniem, że można z taką ignorancją do człowieka podchodzić i domagać się od istoty ludzkiej rzeczy niemożliwych, nie na naturę ludzką obliczonych. Bo czyż nie jest w same trzewia człowieczeństwa żądza odwetu wpisana? Ciosem na cios odpowiadać nie jest logiczne i nieuchronne? Gwałt gwałtem winien się odciskać, bo inaczej motor napędzający ludzkość, czyli święta ewolucja dozna wstrząsu i cofać się zacznie. A to ludzkości dobrze nie wróży. Byłażby zatem Ewangelia hamulcem haniebnym, co na drodze ewolucji stoi, co ludzkość chce uwstecznić, na manowce sprowadzić? Czyż człowiek, co brałby na serio ewangeliczne porady, nie podpisałby na siebie wyroku śmierci, albo nie skazałby się na śmieszność jako pajac albo życiowy nieudacznik? Bo któż inny, jak nie bankrut życiowy, oferma spłukana, wioskowy głupek policzek drugi nadstawia temu, co już raz dał mu w gębę? Albo i szatę oddaje, kiedy płaszcz mu zabierają? Albo z całą pogodą ducha pozwala sobie świętą własność zabrać, jeszcze nie domagając się jej zwrotu? Dokąd byśmy doszli z takimi wskazówkami, propozycjami. Aż strach pomyśleć.

         A jednak spróbujmy, wyzbyci strachu, pomyśleć. Przecież wiemy, że im więcej pośród ludzi pazerności, chciwości i jakich tam jeszcze emocji negatywnych, tym ciaśniej się robi, że im więcej dyszących zemstą, tym mniej spokoju, tym bardziej kurczowo chwyta się człowiek zabezpieczeń wszelakich, tym uboższy staje się świat, sprowadzony już do dwóch kategorii tylko: wroga i swojego. Tym bezmyślniejszy staje się człowiek, do strategii przetrwania jedynie swój mózg użytkując. Dopiero gotuje ludzkość sobie uwstecznienie, szeroko otwierając bramy dżungli. Jakoż przejrzystą i celną konstatacją Kołakowski nas do pomyślenia budzi: „W świecie wyładowanym nienawiścią, zawiścią i żądzą zemsty, w świecie, który – nie tyle wskutek ubóstwa natury, ile przez gargantuiczną naszą żarłoczność – zdaje się nam coraz ciaśniejszy, nienawiść należy do tego zła, o którym wolno powiedzieć, że nie usuną jej żadne zabiegi instytucjonalne. W tym wypadku wolno nam, bez narażania się na śmieszność, przypuścić, że każdy z nas, gdy w sobie to zło poskramia, przyczynia się do tego, by je poskramiać w świecie, i tak niesie w sobie niepewną i kruchą antycypację znośniejszego życia na naszym statku szaleńców” (Wychowanie do nienawiści, wychowanie do godności).

         Nie wydaje się przeto Ewangelia ani naiwna ani utopijna. Raczej głębią nas porywa, drogi ratunku przed zdziczałą ludzkością otwierając. Czyż samo wydarzenie Wcielenia (to, które świętujemy w święta Bożego Narodzenia – skomercjalizowane i na zysk materialny nastawione, pełne dzikiej gonitwy za nie wiadomo czym) nie jest eksplozją człowieczeństwa: oto okazuje się, że człowiek może pomieścić samego Boga. Duch ludzki zatem ma cudowną możliwość poszerzenia się aż do nieskończoności. Czyż zatem nie jest zdolny do miłowania nieprzyjaciół i czynienia ich partnerami dialogu, twórczej rozmowy? Czyż ślepej, instynktownej, niszczącej nienawiści nie jest w stanie przekształcić w pełną dynamizmu ciekawość, gwoli wzbogacenia i jednej i drugiej strony bezcennymi darami obopólnymi? Oto jak człowiek może rosnąć ku nie znającym kresu przeznaczeniom, oto jak może rozciągać kondycję swoją ku porywającym, zawrotnym perspektywom.

         Nie daje wszak wciąż do myślenia, że najbardziej twórczą wizję człowiek może pogrzebać, zdeformować, ewangeliczny cud w nieznośną i przygniatającą represję wyrodzić. Dobra Nowina o nieskończonych możliwościach człowieka stać się może złą wieścią o trujących wyziewach, jakie lęgną się w zalęknionej duszy ludzkiej. Zaś to jest niepokojące najbardziej, że do takiego zwyrodnienia Nowiny Radosnej z niezwykłą skutecznością przyczyniają się ci, którzy mieli ją głosić, którzy solą ziemi być mieli i światłem świata: biskupi i kapłani, osoby wszelkie tak zwane konsekrowane. Zostawiają często po sobie gruzy i pustynię. Znana pisarka młodego pokolenia D. Masłowska przywołuje gorzkie wspomnienie swojego katolickiego wychowania: „(…) wychowanie w duchu katolickim bardzo moje dzieciństwo okaleczyło, zatruło je ponurością, lękiem i nienawiścią do własnej osoby. Katolicyzm w wydaniu dziecięcym to dla mnie   smutna historia, histeria, obsesja, natręctwo. Uczenie się przed spowiedzią grzechów na pamięć z kartki, rywalizacja o kapryśne względy pani katechetki, tożsamej z dyspozytorską sympatii bożej, lęk, że wszystko co robisz, może okazać się śmiertelnym grzechem, piekło znajdujące się niewiele metrów pod ziemią, klasówka z pieśni, z której ocena równoważna jest z szansą zbawienia”. Ewangelia porywać ma człowieka ku niebu, nie zaś gadziego pełzania uczyć.

 

 Ks. Leszek Łysień

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter