/pixabay/

     Rozpoczynający się miesiąc październik skłania bez wątpienia do skupienia uwagi na Maryi, Matce Chrystusa, jej niezwykłej, zagadkowej kobiecości, macierzyństwie trudnym ponad miarę. Jest to przecie miesiąc różańcowy. Zaś modlitwa różańcowa wyraża nierozerwalny splot wydarzeń dotyczących i życia Chrystusa i Jego Matki, bolesne i chwalebne ich w siebie uwikłanie i związanie. Tytuł felietonu brzmieć może nieco feministycznie, ale tylko z pozoru. Pobożność nasza „maryjna” zbyt bywała i bywa cukierkowata i pozbawiona realności, mdła i nad miarę emocjonalnie nasycona. W jej wyniku Matka Chrystusa wyłoniła się jako bezkrwista zjawa, straszydło bladolice, pozbawione ciała i nerwów. Ikonografia maryjna też szczególną inwencją nie grzeszy: twarz bez wyrazu, rozmyta, oczy w egzaltacji religijnej wzniesione ku górze, zasnute mgłą rozmarzenia nieokreślonego, ekstatycznie zahipnotyzowane. Sięgnąć może trzeba do Ewangelii, by stamtąd zaczerpnąć nieco materiału do zarysowania postaci tej kobiety, za sprawą której dokonał się przełom w dziejach ziemi. Jaka zatem Jej postać z narracji ewangelicznej się wyłania? Nie miały łatwego życia kobiety w Izraelu tamtych czasów. Sam Jezus jednym zdaniem sposób obchodzenia się z kobietami sumuje: „Powiedziano też: Jeśli ktoś chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy”. Wystarczył papier, przez mężczyznę wyskrobany w chwili rozczarowania czy niesmaku, by kobiecie życie przekreślić i zniszczyć skazać ją na infamię, pozbawić wszelkich praw. Oczywiście świadectwo kobiet pod uwagę brane w żadnej sprawie nie było. Ot zwyczajne naczynie na męskie nasienie. Scena zwiastowania skupia jak w soczewce niezwykłość Miriam, do której z niedocieczonych boskich wyroków posłaniec Boski przybywa, by Jej oznajmić wybraństwo szczególne przez Boga dokonane. Oznajmia jej na ucho treść boskich zamierzeń. „Poczniesz i porodzisz syna”. Oto plany nieba zderzają się z realiami ziemi. Jakże pocznę, skoro obcowanie z mężczyzną nie było mi dane, a i w najbliższym czasie na to się nie zanosi. Niewiasta każda ma w głowie wymarzony z ogromnym rozmachem scenariusz własnej historii miłosnej, inicjację seksualną tak niezwykłą i wyczekiwaną. Miriam słyszy, że w tym wyjątkowym przypadku dokona się to inaczej, że wyzwolona z biologicznych uwarunkowań, poniesie jednak w swoim łonie dziecko. Bez biologii przy poczęciu, ale potem już z biologią „za pan brat”, zwyczajnie, po ludzku. Może ten moment zwiastowania odsłonić powinien relatywność ludzkiej biologii, jej doraźność i tymczasowość w perspektywie integralności człowieka. Broń Boże, nie idzie o to, by człowieka podnosić do poziomu anielskiej doskonałości, lecz o to, by wyzwolić go z biologii podniesionej do rangi absolutnej. Człowiek to nie tylko biologia, to nie tylko genetyka. Wyzwolona kobieta daje już tutaj pierwszą wskazówkę. Taka perspektywa na miarę heroizmu może szokować. Stąd słowa posłańca: nie bój się. Najpierw trzeba wyzwolić się z lęków. To one paraliżują, fałszują rzeczywistość. Już wtedy, u początków niezwykłej przygody z Bogiem, wyzwoliła się Miriam z paraliżu lękowego. Będzie cierpliwa, zbolała, udręczona, ale nie zalękniona.

          Przyszła matka Syna Bożego odważnie spojrzała w głąb boskich zamierzeń, odsłoniętych jej przez anioła, zdobywając się na heroiczne fiat – niech mi się stanie. W czasach późniejszych tylko mistycy mieli taką odwagę spoglądania w otchłań Boskich projektów. Wiedziała przecież, że choć mężczyźnie jednemu obiecana (Józefowi), pokaże się światu w błogosławionym stanie, ale bez jego udziału, zatem z dowodem wprost życia rozwiązłego. A jednak... Padają słowa: „Oto ja służebnica Pańska”. Rozdarta między niebem i ziemią, Panu niebios jednak pokłon chce oddać. Nie ustaleniom ludzkim, nie patriarchalnej dominacji, nie obyczajom spajającym społeczność ludzką, lecz Komuś spoza tego wszystkiego. Nie znam piękniejszego wiersza osobie Matki Chrystusa poświęconego niżeli wyszłego spod pióra K. K. Baczyńskiego a zatytułowanego Modlitwa do Bogarodzicy. Pisze tam poeta:

                              Która ziemi się uczyłaś przy Bogu,

                              w której ziemia jak niebo się stała, [...]

W scenę zwiastowania wpisana jest bolesna nauka ziemi. Boleśnie Ją ziemia zrani. Tak ziemi uczyć może tylko Bóg. Bez owijania w bawełnę, bez zamazywania obrazów. Ta bolesna ziemia stanie się w Niej jak niebo. Za cenę jakiego bólu? Bólu wyzwolonego.

          Matka dojrzała stopniowo doświadczana jest bólem rozdarcia. Dziecko jest jej i nie jej. Jest jej własnością, bo z niej samej, ale choć z niej, to przychodzi spoza niej. Znowu pisze Baczyński:

                              Któraś serce jak morze rozdarła

                              w synu ziemi i synu nieba,

                              o naucz matki nasze,

                              jak cierpieć trzeba.

Rozdarcie Matki Chrystusa jest głębsze, potężniejsze. Dziecko z Jej łona jest Synem Bożym. Wyzwolenie macierzyństwa dokonuje się przez skurczenie się macierzyństwa, mądre usunięcie się. Matki (te toksyczne, które nie pozwalają dojrzeć swoim dzieciom) bardzo często zabijają inność i niezwykłość dziecka imperializmem biologicznym oraz swoim rozdętym egotyzmem. Nie pozwalają być. Miriam fascynuje nas swoim wyzwolonym macierzyństwem.

          Sięgnijmy jeszcze w głąb jednej sceny, tej z wesela w Kanie galilejskiej. Wyłania się z tej narracji dojrzała kobieta i matka. Chłonie całą sobą to, co się wokół niej dzieje. Wina zabrakło na weselu. To istna katastrofa. Wstyd i niesława. Ale co Tobie niewiasto do tego i jeszcze do boskich prerogatyw Twojego Syna, nie – Syna? A jednak... Kobieta stłamszona patriarchalizmem nigdy na takie działanie by się nie zdobyła. Ale Miriam jest i matką i kobietą wyzwoloną. Pisała o kobiecie E. Stein: „Jednakże jej ciało i dusza są bardziej uzdolnione do sprawowania opieki, ochraniania drugiego człowieka i strzeżenia go niż do walki i zdobywania. [...] Wydaje się, że kobieta bardziej niż mężczyzna umie radować się stworzeniem (trzeba przy tym pamiętać, że ta złączona ze czcią radość suponuje jakieś specyficzne poznanie dóbr, różniące się od poznania rozumowego, jest jednakże własną funkcją duchową, w której zawiera się szczególna siła kobiety)”. Maryja z Kany rozdaje siebie, rozdaje świat, rozdaje radość. By to było możliwe, trzeba być wolnym. Baczyński nazwał Maryję „muzyki deszczem”. Deszcz muzyki. Muzyka bierze się z wyzwolenia, ale też sama wyzwala. Zaprasza do tańca. Taniec jest ekspresją wolności, posłuszną rytmowi muzyki. Oto tańcząca Miriam pląsająca w rytm muzyki Boga. Pełna łaski, pełna lekkości, pełna gracji.

                                                                                          

Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter