/fot. pixabay/

         

Miesiąc październik prawem nieubłaganego upływu czasu odchodzi powoli w przeszłość. Smutek wpisany w ten miesiąc łagodzony był łagodną melodią różańca, która koiła dzień w dzień nasze smutki, tęsknoty, a raczej wpisywała je w szerszy kontekst Boga pośród nas i z nami oraz Jego Matki. Ona już potrafiła łagodzić to, co zbyt bolało, co niepokoiło, zwłaszcza w tym trudnym czasie powracającego koszmaru pandemii. Różaniec. Prawie niepostrzeżenie przeprowadza nas w miesiąc listopad. Jeszcze słychać „bądź pozdrowiona, pełna łaski” a już gdzieś blisko wybrzmiewa „wieczny odpoczynek racz im dać Panie”. Dziwne, że różaniec prowadzi nas po drogach życia, które raduje, boli i unosi dalej ku chwale wiecznej, podczas gdy listopad każe się pochylić w zadumie nad granicami między życiem i śmiercią, pomiędzy przeszłością i teraźniejszością. Listopad wiedzie nas na cmentarze. Cmentarz należy do tego świata. Czy prowadzi nas poza ten świat? Wbrew pozorom – nie. Prowadzi nas ku przeszłości. Ważnej przeszłości, takiej, która dotyka nas w teraźniejszości, i z której teraźniejszość się zrodziła, jest taka, jaka jest. Przeszłość ta zawiera się w pojęciu dziedzictwa. Przecież jesteśmy dziedzicami jakichś dzieł naszych przodków, jakichś ważnych decyzji podejmowanych przez nich w przeszłości. W pojęcie dziedzictwa wpisana jest fundamentalna odwaga. Spotykając na cmentarzu naszych przodków, możemy im powiedzieć jakieś ‘tak’ i jakieś ‘nie’. Możemy zerwać z nimi łączność, możemy też podjąć to, co pozostawili po sobie. Do tego potrzebna jest odwaga. Świat woła nas innymi już głosami, każe kroczyć nowymi drogami. („Trzeba z żywymi naprzód iść, / Po życie sięgać nowe...”). Cmentarz jest miejscem szczególnego namysłu, jest miejscem głębokich, egzystencjalnych wyborów. Pisał Tischner: „Zmarli stają się tutaj naszymi prawdziwymi przodkami – tymi, którzy dla nas budowali nasze wsie, miasta, uprawiali pola. Idąc na cmentarz, powracamy do tych, którzy byli. Każdy ma tu swój grób”. Stając nad ich grobami, tak czy inaczej trzeba zapytać, co robimy, bądź co zrobiliśmy ze światem, który nam zostawili. Zresztą oni te pytania nam stawiają. Na cmentarzu ma miejsce niemilknąca rozmowa. To tutaj rosną winy, ale też rodzą się przebaczenia. Przesuwa się granica między przeszłością i teraźniejszością. Oddajmy znów głos Tischnerowi: „Umarli mówią, stanowią jakieś mniej lub bardziej określone zobowiązania. To wiąże. Niekiedy umarli zobowiązują mocniej niż żywi”. Zobowiązanie oznacza związanie. Na cmentarzu daje o sobie znać wiązanie szczególne: przeszłości z teraźniejszością.

Co zrobić jednak, gdy przeszłość uwiera, gdy boli, kiedy chciałoby się wykreślić ją raz na zawsze z ludzkiej przestrzeni, zerwać z nią bez reszty? Czyż sama ziemia cmentarna nie podpowiada takiej strategii? Czyż tutaj aż nazbyt wyraźnie nie mamy do czynienia z przegraną tych, co odeszli? Ich nie ma. Nie ma ich świata. Nie ma nic do przejęcia. Żywych od zmarłych dzieli ni mniej ni więcej, tylko śmierć. A ona jest granicą ostateczną. Naprawdę? Pisze Tischner: „Na cmentarzu ziemia ukazuje się nam jako ziemia odmowy. ‘To nie tu’ – mówi cmentarz. Nie tu jest dom, nie tu zakorzenienie. Na cmentarzu rośnie świadomość dystansu między człowiekiem a ziemią. Cmentarna ziemia jest ziemią obietnicy niedopełnionej. Na takiej ziemi rosną dopiero drogowskazy. Czy jednak są na tyle czytelne, na ile czytelną jest cmentarna ziemia odmowy?”. Drogowskaz jest jedną rzeczą, zaś inną rzeczą jest ziemia na której stoi. Gdyby nie było ziemi, drogowskaz nie miałby oparcia. Ale gdyby nie było drogowskazów, ziemia byłaby miejscem błądzenia wiecznego, mrokiem nieodgadnionym, chaosem pozbawionym wskazań. Drogowskazy na cmentarnej ziemi, to dopiero wskazówki. Co wskazują na „ziemi obietnicy niedopełnionej”? Sięgnijmy teraz po Norwida:

I  m y ś l – gdy nawet o mnie mówić zaczną,

Że grób to tylko, co umarłe chowa –

A mów... że gwiazda ma była rozpaczną,

I – bywaj zdrowa...

Czy z grobu sączy się wyłącznie rozpacz, śmierć, rozkład? Czy jest tutaj wyłącznie otchłań pustki? Okazuje się, że grób daje do myślenia, odsyła do życia, które z przeszłości przodków się wyłania, jest jego kontynuacją, ale jednocześnie poprzez zestawienie z przeszłością chce żyć lepiej i dalej. Grób staje się wezwaniem do życia pełniejszego.

Co jednak wówczas, kiedy żywi wyrzekają się zmarłych jako przodków? Budują im olśniewające grobowce, i radykalnie odcinają się od ich dziedzictwa, wykreślają z obszaru jakiegokolwiek zainteresowania. Co wówczas, kiedy w miejsce rozmowy z przodkami pojawi się pogarda i lekceważenie? Zerwaniu ulega nic, która zamiast wiązać, rozdziela. Pisze Tischner: „Czym jest teraz miejsce cmentarne? Jest miejscem zjaw, które straszą współczesnych. W ciemne zaduszne noce, w snach, w gorączce – powracają ku nam nasi zabijani przodkowie. Opowiadają głosami sumień o tym, jakimi naprawdę jesteśmy. [...] Cmentarze stają się siedzibą niepokojących, historycznych zjaw. Tutaj zjawy, znając tajemnice serc żywych, dokonują aktów swego odwetu. Nie zabijają, lecz oskarżają i szydzą”. Żywi odcięci od zmarłych sami stają się jak mara senna. Plączą się po ziemi bez drogowskazów. Snują się posiadając konsystencję zjaw. Człowiek staje się zjawą, kiedy nie wie, skąd przychodzi ani dokąd idzie. Odcięty od przodków i skierowany donikąd. Zjawiskowa ziemia, zjawiskowi ludzie, zmarli jako zjawy.

Przychodzimy na cmentarze, aby napełnić się życiem przodków, aby podjąć ich dziedzictwo. Przychodzimy w czas pandemii, która zdaje się odzierać nas z wszelkich więzi i z żywymi i z umarłymi. Cmentarz staje się jednym z wielu ważnych miejsc na tej ziemi, które ma budzić nadzieję. Jaką nadzieję? Pisze o niej A. Asnyk:

Miejmy nadzieję!... nie tę chciwą złudzeń,

Ślepego szczęścia płochą zalotnicę,

Lecz tę, co w grobach czeka dnia przebudzeń

I przechowuje oręż i przyłbicę.

 

 

Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter