/pixabay/

Tytuł pisaniny tej nawiązuje do wypowiedzi średniowiecznej mistyczki angielskiej Julianny z Norwich, która przenikliwe niezwykle miała widzenie Chrystusa dobrego i współczującego utrapionemu człowiekowi, wpisanemu w ramy doczesności. Chrystusa przyjście będzie ocalające nie gromiące, nie będzie to dies irae a raczej dies gaudi, dies victoriae. Chrystus w wizji średniowiecznej mistyczki wypowiada (zdawać by się mogło) herezją nasycone słowa, ale przecież rodem z najgłębszych pokładów Ewangelii: „Grzech musi koniecznie istnieć; / Ale wszystko będzie dobrze; / Wszelkiego rodzaju sprawy pójdą dobrze”.

Piewcy progresywizmu czy optymizmu historiozoficznego czy prometejskiego postępu niepowstrzymanego, zatem wszyscy ci wyznający niczym nie uzasadnioną wiarę w nieuchronność ciągłego marszu naprzód, ciągłe doskonalenie się rodzaju ludzkiego, bezustanny pochód zwycięski człowieka, nie znajdujący kresu a przecież kulminujący eksplozją doskonałego raju ziemskiego, Ewangelię na dzień dzisiejszy przepisaną, uważać będą za policzek dany bezgranicznej mocy doskonalącej się człowieka, jego marzeniom promiennym, które nieustannie podrywają istotę ludzką do wysileń faustycznych, by zbudować ziemski Eden, Elizujm, pełną harmonii Arkadię. Nie leży zaiste w mocy człowieka tak wszystko urządzić, by poczuć się wyzwolonym z najdrobniejszego nawet dyskomfortu? Czyż nie osiągnął już człowiek przedsionka raju? Czy wreszcie dużo mu brakuje, by dokonać skoku z królestwa bolesnej konieczności i uzależnień nieznośnych do królestwa absolutnej wolności i niezawisłości od wszelkich obcych sił? Tymczasem Ewangelia dyscyplinuje owe naiwno – optymistyczne rojenia, obnaża ich płyciznę, wieszcząc ucisk, jakiego w przeszłości nigdy nie było, przywołując klęskę, jakiej nie doznał człowiek od zarania dziejów. Pytamy zatrwożeni: jest – li pandemonium większe aniżeli ludobójstwa XX wieku, setki milionów ludzi zgładzonych przez utopijno – totalitarne systemy, wojny totalne, w których obrócono przeciw człowiekowi to, co miało służyć jego zbawieniu? Widać będzie. Ale przecież nie jest to słowo ostatnie Ewangelii. Gdyby zapytać, do jakiego to oglądu ludzkich dziejów nas Ewangelia inspiruje, do jakiego przeżywania świata, rzec by trzeba, że jest to optymizm wyciszony, dojrzały, skromny i zasmucony zarazem (rodem z Ogrojca – „smutna jest dusza moja aż do śmierci’), broń Boże, nie postawa malkontenctwa, realizm przenikliwy, nie katastrofizm, nie zatrute rozgoryczenie, nie pełna rezygnacji kapitulacja. Postawa taka rezygnuje z oświeceniowych naiwnych rojeń, że człowiek wyzbyty przesądów, uwolniony od trujących go oparów religii, autorytetów mrocznych sprzymierzonych w ołtarz i tron, będzie już tylko produkował dobro i postęp aż ku doskonałemu współbyciu w ziemskiej pełnej uroku niebiańskiego Arkadii. Przeznaczeniem człowieka na tej ziemi jest błądzenie, nie wznosząca się ku coraz większej doskonałości ścieżka, ale cofanie się i wybieganie naprzód, klęski i zwycięstwa, zaś wówczas, gdy braknie dobrej woli, rozsądku, miarkowanych pasji, regres ku demonicznej mroczności.

Może trzeba hurra – optymizm, wiarę naiwną w nieustanne doskonalenie się człowieka złagodzić i ostudzić gorzką i trzeźwą prawdą o człowieku wyrażoną mądrymi sentencjami S. J. Leca, a choćby i tą, że „Od kiedy człowiek stanął na tylnych nogach, nie może wrócić do równowagi”, bądź tą: Od czasu wynalezienia człowieka udoskonala się go jedynie protezami”.

Nie ma poety na obszarze języka polskiego o większej wrażliwości ewangelicznej niż Norwid. Poezję jego za melancholijną uznawano, spod znaku Saturna, żółci i goryczy pełną. Tymczasem jest ona wyrazem przemożnego i przenikliwego przeczucia, że psuje się świat, że nie ku immanentnej doskonałości zmierza, ale zgodnie z zasadą rosnącej entropii, ku rozprzęganiu się wszystkiego, dezorganizacji i potęgującemu się chaosowi. Mundus senescit (starzeje się świat) – powiadał święty Augustyn. Zaś Norwid snuje bezlitośnie  pieśń smutku:

Źle, źle zawsze i wszędzie,
Ta nić czarna się przędzie:
Ona za mną, przede mną i przy mnie,
Ona w każdym oddechu,
Ona w każdym uśmiechu,
Ona we łzie, w modlitwie i hymnie.

Nie jest to czarnowidztwo, nie jest katastrofizm, ale nad wyraz zdroworozsądkowe przeświadczenie człowieka, że innego nastroju niż smutek umiarkowany być nie może tam, gdzie wszystko od wieków wciąż się psuje i marnieje coraz bardziej i rozprzęga się w chaos wtrącane. A że człowiek sam jeszcze do pogłębiania się entropii rękę przykłada, to już budzić musi smutek kliniczny, nieprzerwanie się pogłębiający:

Więc to mi smutno i tak coraz gorzej,
Aż od – człowiecza się i pierś, i byt,
I nie wiem, czy już w akord się ułoży,
I nie wiem, czy już kiedy będę syt!...

Ewangelia, która wieści katastrofę kosmiczną, spektakularną i widowiskową, z zaćmieniem słońca, księżycem pozbawionym blasku, ze spadającymi gwiazdami, wychodzi na jeden moment naprzeciw katastroficznym upodobaniom człowieka. Ileż to wedle tego scenariusza filmów zmajstrowano, ile widowiskowych scen spreparowano. Ale też na tym tylko cały wysiłek wyobraźni się wyczerpał. Tymczasem jest to tylko mało znacząca przygrywka. W Notatkach z nieudanych rekolekcji paryskich Gałczyńskiego znajdujemy frazy takie zaraz na wstępie:

Niebo i ziemia przemijają,
chwieją się fundamenty światów,
ostatni slogan snuje pająk:
Vanitas vanitatum –

Czyż jest prawda bardziej prawdziwa, że przemijają ziemia i niebo (z każdą sekundą), prawda bardziej oczywista, że chwieje się wszystko, co nosi na sobie znamię skończoności? Ale zapomnianą bywa prawda, że marnością nad marnościami są nasze niezdrowe ambicje, faustyczna i prometejska hybris, przeświadczenie, że możemy wznieść niewzruszoną wieżę Babel, która niebo ściągnie na ziemię, zaś z Boga uczyni mądrego błazna wałęsającego się po ziemi, który będzie ludzi bawił swoimi mądrościami nie na czasie. Dzieje się wszakże ciągle kryzysowa praca, czyli sąd, oddzielanie plew od zdrowego ziarna. Niech nas nie zmyli wciąż obracająca się ziemia, trzymanie się wszystkiego w kosmicznym jeszcze ładzie. Niech nie czekają zachłanni pożeracze sensacji na błyskawice i gromy. W Piosence o końcu świata pisze Miłosz:

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Owo „już” to przychodzenie Chrystusa. Właśnie dlatego wszystko będzie dobrze.
                                                                      
Ks. Leszek Łysień
                                                                                
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter